Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Niezależność, autonomia, zdrowe współdziałanie - czy właściwie rozumiane?

Treść

Niemałe zdziwienie może wzbudzać obszerny wywód red. Katarzyny Wiśniewskiej, pod wymownym tytułem: "Ile Kościoła w państwie. Sejm to nie ambona. Duchowni powinni wreszcie zrozumieć, że najważniejszym dokumentem dla urzędników państwowych jest konstytucja, a nie katechizm" ("GW", 1-2 października 2011 r., s. 36-37). Jako wykładowca (i egzaminator!) m.in. prawa wyznaniowego, prowadzący zajęcia z przyszłymi i aktualnymi duchownymi, poczułem się zobowiązany do wyjaśnienia, że moi słuchacze, a zapewne nie tylko oni, doskonale odróżniają mównicę sejmową od ambonki kaznodziejskiej. Nie sprawia im też większych trudności rozróżnienie między posługiwaniem się katechizmem (choćby Katechizmem Kościoła Katolickiego) a stosowaniem Konstytucji; nie dostrzegają przy tym sprzeczności między tymi dwoma dokumentami. Obawiam się natomiast, że pani redaktor niezbyt poprawnie interpretuje zasady regulujące stosunki Kościół - państwo.
Powszechnie przyjęta w państwach demokratycznych zasada oddzielenia (separacji) państwa i Kościoła, inaczej ich "niezależności i autonomii w swoich dziedzinach", stanowiąca potwierdzenie przez Sobór Watykański II (w konstytucji duszpasterskiej "Gaudium et spes", n. 76) tradycyjnej zasady dualizmu chrześcijańskiego, hołdującego idei wzajemnego poszanowania odrębności dwóch porządków: doczesnego i duchowego, a także zasugerowana przez tenże Sobór zasada "zdrowego współdziałania" (tamże) obydwu wspólnot (politycznej i religijnej), które służą - w znacznej mierze - tym samym ludziom, wpisane zarówno do Konstytucji RP z 1997 r. (art. 25 ust. 3), jak i do konkordatu z 1993 r. (art. 1), zdają się właściwie rozwiązywać ważki problem wzajemnych relacji tychże wspólnot. Tym bardziej że pierwsza z tych zasad obejmuje nie tylko płaszczyznę moralną, lecz również prawną, to zaś oznacza, że obydwa podmioty, jako suwerenne, mogą rządzić się własnym prawem, z wykluczeniem wszelkich ingerencji w sprawy wewnętrzne drugiej strony; druga zaś zasada umożliwia podejmowanie przez obydwie wspólnoty łącznych działań zmierzających do "dobra człowieka i dobra wspólnego" (art. 25 ust. 3 Konstytucji).
Autorka wymienionej publikacji ubolewa w "Gazecie Wyborczej" najpierw nad tym, że państwo polskie i Kościół katolicki "umówiły się na przyjazny rozdział, podpisały konkordat, powinny więc współpracować, zachowując niezależność", tymczasem wspólnoty te raz po raz "dotkliwie się obijają" o "czytelne i proste" ramy owej umowy dwustronnej. Wprawdzie wypadnie zgodzić się ze stwierdzeniem, że "przyjazny rozdział Kościoła od państwa" (czy raczej Kościoła i państwa? - zob. art. 1 konkordatu) bywa różnie interpretowany (przez ugrupowania polityczne), niemniej jednak zupełnie niezrozumiałe jest nagłe przejście do "kłopotu" Kościoła w związku z wynikami badań Instytutu Socjologii UKSW wskazującymi na spadek zaufania do Episkopatu i do proboszczów. To "sondażowe" dystansowanie się ludzi od Kościoła red. Wiśniewska przypisuje - "po części" - błędom Kościoła w realizacji zasady "przyjaznego rozdziału" (m.in. "zaangażowanie wielu duchownych w poparcie Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich"). A już za "jawnym złamaniem zasady apolityczności Kościoła" miała stać "pokusa powrotu do PiS-owskiego protektoratu". Czy nie mamy tutaj przypadkiem do czynienia z jaskrawym myleniem preferencji politycznych poszczególnych duchownych (jako obywateli państwa) ze stanowiskiem Kościoła?
Dużym nieporozumieniem jest także stawianie Kościołowi zarzutu, że pragnie być obecny w przestrzeni publicznej. A gdzie ma być obecny? Czy wyłącznie w zakrystiach świątyń, w kancelariach parafialnych, na cmentarzach? A jak się to ma do misji właściwej Kościołowi? I do art. 5 konkordatu, w którym państwo gwarantuje tej wspólnocie "swobodne i publiczne" pełnienie tejże misji? Zupełnie niezrozumiałe jest w tym kontekście branie za złe sekretarzowi KEP, że spychanie w PRL Kościoła do defensywy i murów świątyń oraz usuwanie go z przestrzeni publicznej uznaje za coś nienormalnego, dodając, że i dzisiaj nie brak polityków i dziennikarzy, którym tego rodzaju model relacji państwo - Kościół odpowiada.
Razi także niezrozumieniem zasady niezależności i autonomii wymienionych wspólnot stwierdzenie pani redaktor, że Kościół występuje niekiedy w roli cenzora ("ingerowanie w projekty drażliwych światopoglądowo ustaw"). Po pierwsze, przypominanie nauki Kościoła w danej kwestii nie jest żadnym ingerowaniem w proces legislacyjny państwa; po drugie, ochrona życia poczętego czy dezawuowanie zapłodnienia in vitro nie mają nic wspólnego ze światopoglądem, wszak chodzi tutaj o niekwestionowane ustalenia nauk medycznych i biologicznych dotyczące początku życia ludzkiego (w pierwszym przypadku) oraz unicestwiania zarodków (w drugim).
Opowiadając się z kolei za rzeczową i spokojną debatą nad jakością relacji Kościół - państwo, autorka - dotykając kwestii nauki religii liczonej do średniej ocen, Komisji Majątkowej, zapłodnienia in vitro, ustawy antyaborcyjnej oraz obowiązku szanowania przekonań religijnych w mediach publicznych - wskazuje najpierw na nieporozumienia w modelu "cenzorsko-petenckim" tych relacji, a następnie snuje wizję ich kształtowania w modelu "partnerskim". Jak nietrudno się domyślić, w pierwszej części każdego wątku tematycznego nie brak gorzkich uwag pod adresem Kościoła (rzadziej państwa), natomiast wysuwane w części drugiej propozycje niewiele mają wspólnego z urzeczywistnianiem zasady "zdrowego współdziałania" współistniejących w kraju dwóch wspólnot. Tytułem przykładu wystarczy wspomnieć postulaty dotyczące procederu in vitro. Tak więc w miejsce "zaangażowania się w grę polityczną" (!) poprzez potępienie przez biskupów tego rodzaju zapładniania red. Wiśniewska proponuje naciskanie przez Kościół na polityków, "aby Polska wreszcie ratyfikowała konwencję bioetyczną". Bez komentarza wypada pozostawić również jedno z finalnych stwierdzeń autorki: "Nie przeszkadza mi widok księdza czy biskupa na ważnych uroczystościach państwowych, ale czy naprawdę niepokropiony wodą święconą nowy most będzie mniej funkcjonalny?". Podobnie jak pojawiający się w konkluzji apel, by Kościół nie próbował "nawracać" państwa świeckiego.
A może jednak warto sięgnąć na powrót do Konstytucji, konkordatu, ustawy z 17 maja 1989 r., nie wspominając o zapisach w przedmiocie wolności religijnej aktów prawa międzynarodowego. Nie brak też publikacji (nie tylko osób duchownych), które szerzej wyjaśniają przytoczone na wstępie zasady kształtowania poprawnych relacji Kościół - państwo.
Ks. prof. Wojciech Góralski kanonista z UKSW

Nasz Dziennik Poniedziałek Wtorek, 4 października 2011, Nr 231 (4162)

Autor: au