Nieustanna modlitwa polega na pielęgnowaniu w sobie nieustannej tęsknoty za Bogiem
Treść
Bóg nie jest zewnętrzną instancją, nie jest jedynie sędzią naszych zachowań i działań, ale najgłębszą tajemnicą naszego życia. W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. Spotkać możemy Go jedynie w sercu. Dlatego codziennie, jak najczęściej, musimy znajdować czas na modlitwę, w czystości serca i ze łzami skruchy, jako odpowiedź na Jego nieustanną obecność w naszym życiu. Nieustannemu wysiłkowi modlitwy odpowiada szukanie pokoju, zarówno wewnętrznego, jak i w pracy, jak i w relacjach z innymi.
W modlitwie osobistej niezmiernie istotna jest świadomość tego, przed Kim stoimy i do Kogo się zwracamy. Św. Benedykt mówi w Regule w dwóch rozdziałach o modlitwie osobistej. W rozdziale 20. czytamy:
Jeśli ludziom możnym pragniemy przedstawić jakąś sprawę, ośmielamy się czynić to jedynie z najgłębszą pokorą i szacunkiem. Z o ileż większą pokorą i czystszym oddaniem musimy zanosić nasze prośby przed oblicze Boga, Pana wszechświata! A i to należy wiedzieć, że nie wielomówstwo, lecz tylko czystość serca i łzy skruchy zasługują w oczach Boga na wysłuchanie. Dlatego też modlitwa powinna być krótka i czysta, chyba, że natchnienie łaski Bożej skłoni nas do jej przedłużenia. Wspólna jednak modlitwa niech będzie zawsze krótka, a na znak dany przez przełożonego wszyscy razem powstaną” (RB 20,1–5).
Tutaj jest podkreślona potrzeba pokory i szacunku. Pokora i czyste oddanie w stosunku do Boga. Czystość serca i łzy skruchy zasługują u Boga na wysłuchanie. W Katechizmie Kościoła Katolickiego, w czwartej części o modlitwie, czytamy:
Z jakiej pozycji mówimy w czasie modlitwy? Z wyniosłości naszej pychy i własnej woli czy też z głębokości (Ps 130, 1) pokornego i skruszonego serca? Ten, kto się uniża, będzie wywyższony. Podstawą modlitwy jest pokora. Nie umiemy się modlić tak, jak trzeba (Rz 8, 26). Pokora jest dyspozycją do darmowego przyjęcia daru modlitwy: Człowiek jest żebrakiem wobec Boga. (KKK, cz. IV, 2559).
Ten fragment z Katechizmu nawiązuje niewątpliwie do przypowieści o faryzeuszu i celniku w świątyni. Przypomnijmy sobie, że faryzeusz przychodzi do świątyni, modli się do Boga, mówiąc: Dzięki Ci Boże, że nie jestem taki jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak ten celnik, bo… I dalej wymienia, w jaki sposób wypełniał wszystkie przepisy, nawet bardziej gorliwie, niż to było potrzebne. Natomiast Pan Jezus mówi na końcu, że modlitwa faryzeusza w ogóle nie dotarła do Boga. Można by powiedzieć, że to nie był ten adresat. Kto się wywyższa, będzie poniżony. Przy czym „będzie” oznacza, że Bóg go poniży. Celnik zaś, który stał z tyłu, bił się w piersi mówiąc: Boże, miej litość dla mnie grzesznika.
Problem polega na dwóch różnych postawach wobec Boga. Postawa faryzeusza jest postawą wobec sędziego, arbitra, który ma zatwierdzić, uznać, zaaprobować jego postawę, jego czyny, jego dzieła: „Tak, jesteś wspaniały, jesteś doskonały”. Faryzeusz zwraca się do Boga jako do arbitra, który potwierdza jego wspaniałość. To jest fałszywy obraz Boga i zły adresat. Jeżeli zaś chodzi o celnika, błaga on Boga tylko o miłosierdzie Boże. W tym błaganiu o miłosierdzie Boże zawiera się nadzieja, że Bóg przebaczy. Jest nadzieja, że Bóg jest kimś dobrym i miłosiernym.
Adresat naszej modlitwy jest określony przez postawę i sposób, w jaki odnosimy się do Boga. Przypomnę scenę z Ewangelii, kiedy uczniowie zwracają się z prośbą do Pana Jezusa:
Panie, naucz nas się modlić, jak Jan nauczył swoich uczniów. I wtedy Pan Jezus odpowiada: kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze, niech się święci Twoje imię… (por. Łk 11,2–4).
Ta scena zawiera w sobie ogromną głębię, całą prawdę Ewangelii. Musimy wyobrazić sobie ten obraz w całej dynamice i gestach. W naszej kulturze wytworzył się obraz człowieka klęczącego i mającego złożone ręce, to jest postawa wasala wobec seniora. W starożytności postawa modlitwy to była postawa oranta czy orantki. Z grafik, które widzimy np. w katakumbach, człowiek stojący ma ręce wyciągnięte do nieba i jest całą postawą skierowany ku niebu. Właśnie w takiej postawie należy to zobaczyć. Jest postawa dziecka, które wita przychodzącego z pracy ojca i biegnie do niego, ma wyciągnięte ręce i rzuca się ojcu na szyję. To samo tutaj – jeśli się modlisz, mów: Ojcze. Ta postawa z podniesionymi rękami, pełna ufności, dziecięca postawa jest wyrazem zwrócenia się do nieba, gdzie jest odwieczne misterium Bożej obecności. Bo gdziekolwiek jesteśmy na świecie, zawsze jesteśmy pod niebem. Niebo jest tą rzeczywistością, którą widać, ale jest rzeczywistością niedosięgłą. Nie jesteśmy w stanie go dotknąć, sprawdzić, zobaczyć. Niebo jest jednocześnie zasłoną Boga, a nad niebem jest Ten, który jest wszechobecny i wszystko obejmuje. Zwracając się do tajemnicy obecności, mówimy: Ojcze, Abba Ojcze. Jest to zwrócenie się do Ojca z dziecięcą ufnością. W innym miejscu Ewangelii Pan Jezus mówi: Jeżeli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Bożego. Chodzi tutaj o relację.
W modlitwie osobistej najważniejsze jest wejście we właściwą relację. Istotne jest, kim Bóg jest dla nas i kim my jesteśmy dla Boga. Rozpoznanie tej Prawdy jest całą trudnością w zrozumieniu Ewangelii. Jezus w Ewangelii objawia nam Boga jako Ojca. Św. Jan pisze w Pierwszym Liście: Bóg jest miłością. A Jezus mówi w Ewangelii: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że swego Syna Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne (zob. J 3,16). Jest to objawienie Boga jako dobrego i miłosiernego Ojca, jako Miłość, która nas ogarnia. Stąd zwrócenie się do Boga „Ojcze” zawiera w sobie całą wiarę w Ewangelię. Jest to streszczenie Ewangelii. Jednocześnie to ta właściwa postawa, która nam daje przystęp do Boga. Jest to wówczas właściwe zaadresowanie naszej modlitwy. To jest fundamentalna kwestia, gdyż musimy wiedzieć, przed Kim stoimy, do Kogo się zwracamy i jaka jest relacja pomiędzy Bogiem i nami.
Z Bogiem nie da się „załatwić” niczego. Podejście do Boga w charakterze ugrania i załatwienia czegoś dla siebie, jest niewłaściwe. Do Boga można się zwrócić tylko jak do miłosiernego ojca.
Kolejny aspekt, o którym mowa w Katechizmie: w naszej modlitwie najważniejszy jest Dawca. On jest skarbem. Dar otrzymany poprzez modlitwę, łaska od Boga jest dodatkiem. To sam Bóg jest najważniejszym darem. W modlitwie osobistej najważniejsze jest spotkanie z Tym, który jest dawcą, i który jest źródłem naszej tożsamości oraz punktem odniesienia. To On nas stworzył i przez swoje Słowo rodzi nas do życia. Z tego spotkania człowiek może się zrodzić. W Nowym Testamencie znajdziemy całą teologię zrodzenia się ze Słowa. W Prologu Ewangelii Jana czytamy: Na ziemię przyszło Słowo, a świat przez nie się stał, lecz świat Go nie poznał. Przyszedł do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli (J 1,10–11). Tym zaś, którzy je przyjęli, to Słowo dało moc, aby stali się dziećmi Bożymi. Którzy ani z żądzy męża, ani z ciała czy z krwi, ale z Boga się narodzili. Można to pokazać na wielu przykładach. Kiedy Pan Jezus nauczał w Kafarnaum, przyszła delegacja rodziny i powiedziała: Oto Twoja matka i bracia stoją na dworze i chcą z Tobą rozmawiać. Wówczas Jezus mówi: „A któż jest moją matką, kim są moi bracia? Oto ci, którzy słuchają Słowa Bożego i wypełniają je”. Jezus ustala w tym momencie inną relację stosunków rodzinnych. Bliskość nie polega na pokrewieństwie, czyli na więzi krwi, lecz na więzi związanej z żywą relacją do Boga, który jest Ojcem. Nikogo na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem, bo jeden jest wasz Ojciec, Ten w niebie. Wówczas przez uznanie Boga za Ojca stajemy się Jego dziećmi, a drugi człowiek staje się naszym bratem czy siostrą. Jest tak dzięki właściwej relacji do Boga i przez zawierzenie Słowu Bożemu oraz przez przyjęcie Go.
W tym miejscu należy jeszcze wyjaśnić różnicę między modlitwą osobistą a lectio divina i liturgią. Widzimy niestety swoiste zamieszanie, gdyż mianem modlitwy określa się także liturgię, mówi się o modlitwie liturgicznej. Lectio divina także często nazywa się modlitwą. Natomiast zwróćmy uwagę na to, że mamy tutaj do czynienia z innymi postawami, z inną dynamiką naszej relacji do Boga. Lectio divina i liturgia są do siebie podobne, ponieważ w obu tych przypadkach mamy do czynienia z tekstami, które otrzymaliśmy. Pismo Święte to słowo Boże, a teksty liturgiczne są oparte w zasadniczej części na słowie Bożym. W czasie liturgii recytujemy Psalmy oraz hymny z Pisma Świętego. Do tego wchodzą teksty skomponowane w Kościele do uwielbienia Boga, uznane przez Kościół za trafione i właściwe. Mamy teksty gotowe i je recytujemy. Św. Benedykt wskazuje trafnie mówiąc: na liturgii mamy tak recytować psalmy, aby nasze serce szło za tym, co mówią usta. A zatem słowo, które sami wymawiamy, a które jest słowem Bożym, staje się przewodnikiem czy nauczycielem, za którym mamy iść, i z niego czerpać właściwą głębię, pozwolić się pociągnąć.
To samo dotyczy lectio divina. Powinniśmy tak czytać, aby słyszeć słowo od Boga skierowane do nas. Jesteśmy całkowicie nastawieni na to, aby dać się pociągnąć, aby pozwolić sobie objawić, odsłonić, pokazać głębię, przed którą jesteśmy i w którą wchodzimy.
Natomiast modlitwa osobista jest zawsze odpowiedzią. Nawet w Katechizmie jest napisane: „Nasza modlitwa błagalna jest w sposób paradoksalny odpowiedzią” (KKK, cz. IV, 2565). Nie ma mowy tutaj o modlitwie dziękczynienia czy uwielbienia, ponieważ one są odpowiedzią z oczywistych względów. Bowiem jeżeli uwielbiamy Boga, czy dziękujemy Bogu za coś, to jest to odpowiedź za coś. Natomiast w modlitwie błagalnej idziemy do Boga o coś prosić. Jest to nasza inicjatywa. Jednak Katechizm pisze, że jest inaczej.
Modlitwa błagalna jest w sposób paradoksalny odpowiedzią, „jest odpowiedzią na skargę Boga żywego: Opuścili Mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny popękane (Jr 2,13). Modlitwa jest odpowiedzią wiary na darmową obietnicę zbawienia, odpowiedzią miłości na pragnienie Jedynego Syna” (KKK, cz. IV, 2565).
Postawa celnika w świątyni, który bije się w piersi i błaga o przebaczenie, jest odpowiedzią na jego wiarę oraz na jego ufność i nadzieję, że Bóg przebaczy, że Bóg jest miłością i jedynie On może nas zbawić. Stąd nasza modlitwa jest odpowiedzią na tę darmową obietnicę zbawienia, którą człowiek nosi w sercu i dlatego zwraca się do Boga.
Modlitwa osobista jest ze swojej istoty odpowiedzią. Dlatego św. Benedykt pisze w rozdziale o oratorium w następujący sposób:
Po zakończeniu Służby Bożej niech wszyscy, okazując cześć Bogu, wyjdą w najgłębszym milczeniu tak, aby bratu, który właśnie chciałby prywatnie się pomodlić, nie przeszkodziła w tym czyjaś bezwzględność. A jeśli też, kiedy indziej ktoś zechce modlić się w samotności, niech wejdzie po prostu i niech się modli, nie na cały głos, lecz ze łzami i z głębi serca. Kto jednak o niczym podobnym nie zamyśla, nie powinien pozostawać po zakończeniu Służby Bożej w oratorium, aby, jak powiedziano, nie przeszkadzać innym (RB 52,2–5).
Św. Benedykt mówi tutaj, że stosowny moment do modlitwy osobistej jest po liturgii. Z drugiej strony jego troska odnosi się do zabezpieczenia właściwych warunków do tego bardzo osobistego spotkania z Bogiem. Św. Benedykt całą troskę kładzie na stworzenie właściwej przestrzeni na budowanie intymnej więzi z Bogiem.
W Regule św. Benedykta nie ma praktycznie żadnego wskazania, jak należy się modlić poza tą postawą, aby mieć świadomość, przed Kim stoimy oraz że jest potrzebna pokora, skrucha, czystość serca. Natomiast św. Benedykt nie mówi nigdzie o tym, kiedy człowiek ma się modlić. Jedyne wskazanie dotyczy oratorium po liturgii. Ale i tutaj św. Benedykt mówi, że zasadniczo wszyscy wychodzą, ale jeżeli ktoś chce się modlić, trzeba mu dać tę przestrzeń do spokojnej modlitwy. Natomiast wszystkie inne dziedziny (np. liturgia, lectio divina, praca, posiłki itd.), są dokładnie opisane, nawet z dokładnym podziałem na godziny, na pory roku, czy też z podaniem dokładnych psalmów, czytań itd. Natomiast nie ma czegoś takiego w ogóle w odniesieniu do modlitwy osobistej. Tylko w czwartym rozdziale św. Benedykt pisze, że należy często znajdować czas na modlitwę (RB 4, 56). Wynika to z tradycji monastycznej, w której ważne było dla mnichów, aby się nieustannie modlić, tak jak mówi św. Paweł. O co chodzi w tym poleceniu św. Pawła? Mnisi odkryli, że w tym poleceniu chodzi o świadomość, że jesteśmy przed Bogiem nieustannie. Cokolwiek robimy, gdziekolwiek jesteśmy, jesteśmy przed Bogiem i dla Niego. Stąd nieustanne ćwiczenie się w świadomości bycia przed Bogiem jest podstawowym ćwiczeniem duchowym dla mnichów. Ćwiczenie to przyjmuje też formę pewnej praktyki, np. mnisi odmawiali bardzo dużo krótkich modlitw, lecz robili to często. Np. 150 razy „Ojcze nasz”, a modlitwa ta była rozłożona na cały dzień. Jeśli ta modlitwa jest powtarzana często w ciągu dnia, wówczas ona budzi w nas świadomość, że jesteśmy przed Bogiem i dla Niego. Inna praktyka polegała na zapamiętywaniu wersetu z Psalmów, który mnich powtarzał sobie nieustannie w głowie, w rytm oddechu. W ten sposób powstawała modlitwa monologiczna, jednej sentencji, jednego wezwania z Psalmu, co przeradzało się w modlitwę serca, która nazywana jest w Kościele Wschodnim modlitwą Jezusową. Nieustanne powtarzanie wezwania w rytm oddechu stawia nas nieustannie przed Bogiem i ukierunkowuje ku Niemu. O to właśnie chodzi.
W innym miejscu w Katechizmie czytamy: „Bóg pragnie, abyśmy Go pragnęli.” (KKK, cz. IV, 2560). Nasuwa się tutaj od razu wykład ks. Tischnera na temat Platona i jego koncepcji miłości. Tischner powiedział, że u Platona miłość, wyznanie „kocham cię” oznacza: pragnę, abyś ty mnie pragnął czy pragnęła. Pragnę twojego pragnienia. Bóg pragnie, abyśmy Go pragnęli. W tym momencie modlitwa jest ustawiona w kanonie miłości. Przypomina się nam tutaj też modlitwa oblubieńcza ze Starego Testamentu, między Izraelem a Bogiem, więź oblubieńcza: dusza i Bóg. W tej metaforze trzeba też odczytywać modlitwę osobistą. Modlitwa osobista jest wchodzeniem w relację miłości do Boga i odkrywaniem tej miłości.
Nieustanna modlitwa polega na pielęgnowaniu w sobie nieustannej tęsknoty za Bogiem. Jest to podobne do pary ludzi kochających się, którzy rozstają się, bo istnieją ku temu pewne przyczyny, jednak ci ludzi mimo rozstania tęsknią za sobą nieustannie, i w ten sposób są ze sobą powiązani przez tę tęsknotę, w której zawiera się miłość.
W życiu modlitwa osobista nabiera charakteru tej więzi oblubieńczej, więzi miłości, w której z tym, czego doświadczamy i co przeżywamy, stajemy przed Bogiem. W oczywisty sposób po lectio divina, czy po liturgii, rodzi się właśnie taka odpowiedź. Ale modlitwa powinna towarzyszyć wszystkim wydarzeniom naszego życia, we wszystkich dziedzinach. Zarówno w spotkaniu z innymi ludźmi, w naszych doświadczeniach, w naszym trudzie, w naszym cierpieniu, w troskach, lękach i radościach. Modlitwa jest jak oddech, który nam towarzyszy niezależnie od tego, co robimy. Czy czuwamy, czy pracujemy, czy odpoczywamy, czy śpimy, cały czas oddychamy. Gdybyśmy przestali oddychać, to byśmy zmarli. I tak trzeba widzieć modlitwę osobistą. Ona jest oddechem w życiu. Wdechem jest wszystko to, czego doświadczamy na różny sposób, czy przez czytanie Pisma Świętego, czy przez liturgię, czy przez spotkanie z kimś, czy przez pracę, czy przez nasze sukcesy lub niepowodzenia, czy przez cierpienia, radości lub smutki. Wszystko to niesie ze sobą doświadczenie, z którym stajemy przed Bogiem i na nie reagujemy. Modlitwa osobista jest odpowiedzią. Ona jest może też czasem pytaniem skierowanym do Boga, ale pytaniem, które jest odpowiedzią na to doświadczenie. Modlitwa jest w każdym razie moim osobistym zwróceniem się do Boga. Tutaj dynamika jest inna niż w liturgii. W liturgii mamy przyjmować i dać się pociągnąć, a tutaj sami odpowiadamy na to, czego doświadczamy.
W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy, że modlimy się tak, jak żyjemy, ponieważ żyjemy tak, jak się modlimy (zob. KKK, cz. IV, 2725). Życie i modlitwa są tutaj połączone. W swoim życiu każdy z nas ma swój punkt odniesienia. Należy sobie uświadomić, przed Kim stajemy, gdziekolwiek jesteśmy. Albo stajemy przed Bogiem żywym, albo stajemy przed „nieznanym trybunałem”. Często szukamy usprawiedliwienia, racji dla naszego postępowania. To usprawiedliwienie próbujemy przedstawić, udowodnić, wyjaśnić ludziom, z których czynimy trybunał. Natomiast praca na modlitwie osobistej polega na tym, że mamy stawać przed Bogiem z naszymi wszystkim doświadczeniami. Z tym mamy stawać przed Bogiem, który jest naszym Ojcem i który jest źródłem naszej tożsamości oraz po to, aby Bóg uczył nas właściwego reagowania i podejścia do tego, co nas spotyka. To dotyczy wszystkiego.
Od strony wewnętrznej pojawia się też pytanie, czego słuchamy. Czy słuchamy głosu Boga w sercu i swojego sumienia, czy słuchamy de facto swoich namiętności albo lęków, a potem staramy się je usprawiedliwić. Przed kim stoimy, kiedy stoimy gdziekolwiek?
Aby rzeczywiście wejść w modlitwę, trzeba się uczyć. Modlitwa jest też darem, łaską, która pozwala nam odnaleźć się przed Tym, który jest Ojcem miłosiernym. Jednocześnie, żeby nieustanna modlitwa była możliwa, abyśmy mogli nieustannie stawać przed Bogiem z tym, czego doświadczamy, musimy mieć chwile, gdzie jesteśmy tylko przed Bogiem. Są to szczególne momenty.
Mówiąc o modlitwie, myślimy najczęściej o momentach, kiedy idziemy do kościoła, albo adorujemy Najświętszy Sakrament, albo klękamy wieczorem przed snem lub rano po przebudzeniu. Jest to moment, kiedy zwracamy się tylko do Boga, nie robimy wtedy niczego innego. Natomiast Katechizm mówi, że owszem one są ważne, ale po to, aby żyć modlitwą, aby nieustannie się modlić. Te momenty mają budować to nasze bycie i odnajdywanie się przed Bogiem, abyśmy realnie stawali się dziećmi Boga, zrodzonymi przez żywą więź z Nim. Taki jest sens naszej modlitwy.
Momentem szczególnego rodzenia się w modlitwie jest to, co w tradycji monastycznej nazywa się modlitwą łez. Nie jest to modlitwa wzruszenia się czy emocjonalnego przeżycia. Jest to moment doświadczenia Boga w Jego miłości. Dobrą ilustracją tego rodzaju modlitwy jest doświadczenie syna marnotrawnego, który jako młodzieniec popatrzył na świat i chciał zdobyć świat, użyć go i wziął część majątku, który zaprzepaścił i roztrwonił. Kiedy znalazł się w sytuacji absolutnego dna, musiał paść świnie i walczyć o strąki, którymi one się żywiły [świnia to zwierzę nieczyste dla Żydów], co oznaczało w kulturze żydowskiej kompletny upadek. W tej sytuacji upadku, syn marnotrawny uświadomił sobie, że w domu mojego ojca, nawet ostatni sługa ma pod dostatkiem chleba. A to chleb jest pokarmem dla człowieka. Z głębi upadku, syn postanowił pójść do domu ojca i prosić go o przyjęcie na służbę w swoim własnym domu. Chciał być niewolnikiem w swoim domu, aby móc spokojnie żyć i mieć co jeść w godności człowieka. Kiedy syn z tym zamiarem podchodził do domu, doświadczył czegoś, czego się kompletnie nie spodziewał. Oczekiwał bowiem, że przyjdzie do domu, padnie na twarz i będzie błagał ojca, przepraszał go. Zaś ojciec wybiegł do syna, i objął go całą swoją miłością, zanim tamten zdążył cokolwiek powiedzieć. Dopiero wtedy syn mógł zrozumieć tę ogromną miłość i tęsknotę ojca do niego. Zanim syn wyznał swoje grzechy, już zostały mu wybaczone. To doświadczenie ogromnej miłości jest niezwykłe, a jednocześnie uświadamia mu, jak wielką niegodziwością było porzucenie ojca oraz jaki był głupi, nie widząc wcześniej miłości ojca. Zdał sobie sprawę z własnej niegodziwości w momencie, kiedy ojciec już mu przebaczył. Ojciec jest miłością. Stąd leją się łzy, łzy skruchy, które są jednocześnie łzami szczęścia. Mnisi mówią również, że to są łzy, które obmywają serce. I w takim doświadczeniu modlitwy łez dokonuje się prawdziwe rodzenie się dziecka z tego Ojca, który przygarnia dziecko.
W modlitwie chodzi o to, abyśmy otworzyli się we właściwy sposób na Boga, pozwolili Mu dotknąć się miłością, która nas przemieni. Modlitwa musi wyrastać z wolności i być w wolności. Bóg niczego na nas nie wymusi. Musimy otworzyć się na Boga, aby pozwolić Mu działać w naszym sercu. Autentyczność otwarcia jest tutaj fundamentalnym warunkiem. Jeżeli podczas modlitwy próbujemy realizować jakiś plan, choćby najbardziej szlachetny, nic z tego nie będzie, bo nie ma tam naszego otwarcia. Dlatego Bóg mówi u Izajasza: Chodźcie i spór ze mną wiedźcie! – mówi Pan. Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby czerwone jak purpura, staną się jak wełna (Iz 1,18). Bóg woli, abyśmy się z Nim kłócili, ale żeby to było autentyczne. Bo tylko w tej autentyczności Bóg jest w stanie do nas dotrzeć, dotknąć nas swoją miłością. W Księdze Hioba, Bóg mówi do przyjaciół Hioba, do obrońców „porządnego modelu” Boga, który za dobro wynagradza, a za zło karze i zawsze tak jest. Jeśli ktoś jest ukarany, to oznacza, że jest winny. Lecz Bóg mówi: Nie mówiliście prawdy o Mnie, jak mój sługa Hiob (Hi 42,8). A przecież Hiob w pewnych momentach prawie że bluźnił Bogu. Jednak Hiob był autentyczny, mówił sobą, pytał Boga, domagał się od Boga. Na końcu Hiob mówi: Dotąd Cię znałem ze słyszenia, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem, stąd odwołuję, co powiedziałem (Hi 42,5). Jednak, kiedy następuję autentyczne spotkanie, dopiero wtedy może nastąpić przemiana serca.
Dlatego w modlitwie najważniejsza jest autentyczność, otwarcie się na Boga w tej sytuacji, w jakiej jestem i w tym, co przeżywam. To nie jest wypełnianie obowiązku. Liturgia jest wypełnianiem obowiązku, a modlitwa osobista nie jest wypełnieniem obowiązku. Ona ma być otwarciem serca na Boga i ma być szczera. Modlitwa wyrasta z darmowej obietnicy zbawienia, która jest czystą łaską. Łaską jesteśmy zbawieni, nie jest to nasza zasługa, nie wynika to z podejmowanych przez nas czynów (por. Ef 2,8–9). Stąd ważne jest bycie przed Bogiem w dziecięcej ufności i otwartości. I w tym kontekście trzeba odczytać słowa Johna Chapmana, opata benedyktyńskiego, który mówił: „Módl się tak jak potrafisz, nie staraj się modlić, jak nie potrafisz”. Kiedy próbujemy realizować plan modlitwy zasłyszany od kogoś, jest to głuche i tępe działanie, ponieważ nie da to nam żywego przystępu do Boga. Boga można spotkać tylko w prawdzie, czyli w szczerości i autentyczności. Z Bogiem nie można niczego załatwić, bo On nie jest ani urzędnikiem, ani sędzią, ani nauczycielem, który będzie oceniał nasze postępowanie. Bóg jest źródłem naszej tożsamości, jest naszym Ojcem i mamy zwracać się do Niego we właściwy sposób, z całą dziecięcą ufnością.
Włodzimierz Zatorski OSB (ur. 1953) benedyktyn, fizyk, teolog, filozof. Ukończył studia z fizyki teoretycznej na Uniwersytecie Jagiellońskim (1980 r.) Od 1980 w Opactwie Benedyktynów w Tyńcu, (śluby wieczyste złożył w 1984 r.). Założycieli wieloletni dyrektor Wydawnictwa Benedyktynów „Tyniec”. Od 2005 do 2009 przeor w Tyńcu, 2010-2013 mistrz nowicjatu. Od 2015 szafarz (ekonom) klasztoru. Od 2002 roku prefekt (opiekun) oblatów świeckich przy Opactwie w Tyńcu. Autor ponad 40 tytułów książkowych w tym 3 tytuły z zakresu duchowości lidera: Podstawy duchowości lidera (2011), Duchowość lidera. Wybrane zagadnienia (2014), Duchowe dylematy lidera (2017).
Źródło: ps-po.pl, 29 listopada 2019
Autor: mj