Nieprawda i niekompetencja mieszają się z nienawiścią
Treść
Z Andrzejem Przewoźnikiem, sekretarzem Rady Ochrony Pamięci Walk i  Męczeństwa, rozmawia Adam Kruczek
W tygodniku "Nasze Słowo"  zarzuca się Panu stawianie nielegalnych pomników na terenie Ukrainy...
-  Rzec można, tradycyjnie. To nie pierwszy raz, gdy urządzamy groby Polaków,  którzy zginęli w walce z Ukraińcami lub ponieśli śmierć z rąk ukraińskich  nacjonalistów z OUN-UPA, pojawiają się oskarżenia pod adresem naszej instytucji  i personalnie moim, że prowadzimy działania nielegalne. Tak było w przypadku  Charkowa, cmentarza Orląt Lwowskich, a ostatnio także Bykowni. Tak stało się w  przypadku upamiętnień Polaków w czterech podolskich wsiach - Ihrowicy, Płotyczy,  Berezowicy Małej i Szlachcińcach. 
Sprawa tych czterech upamiętnień ciągnie  się od początku lat 90., kiedy to środowiska i rodziny ofiar zbrodni występowały  do władz ukraińskich o upamiętnienie zbiorowych mogił swoich bliskich. Starania  te zostały zmaterializowane dopiero dzięki temu, że zapisaliśmy je w protokole  współpracy dwustronnej jako kolejne miejsca do upamiętnienia. Wystąpiliśmy  wówczas do naszego odpowiednika po stronie władz ukraińskich i po wielu  rozmowach, po długich negocjacjach uzyskaliśmy w końcu stosowne pismo wraz z  kopią uzgodnień. A więc upamiętnienia, które zostały zrealizowane w tych  czterech wsiach, były uzgodnione z naszym ukraińskim partnerem, tj. Państwową  Komisją Międzyresortową ds. Upamiętnienia Ofiar Wojen i Represji Politycznych  przy Gabinecie Ministrów Ukrainy.
Co to konkretnie znaczy -  uzgodnione?
- To, że obie strony zgadzają się co do treści napisu,  kształtu i miejsca upamiętnienia, a więc na wszystkie te elementy, które są  konieczne, aby te upamiętnienia zrealizować. 
I posiada Pan na to  wszystko stosowne dokumenty?
- Oczywiście. Nie wyobrażam sobie, że  moglibyśmy prowadzić prace bez stosownych uzgodnień. Prace rozpoczęły się po  otrzymaniu pisma sekretarza odpowiedzialnego ukraińskiej komisji informującego o  uzgodnieniu projektów. Uzgodnienia dotyczyły także treści napisów, w tym  niektórych sformułowań, które musieliśmy zmienić na prośbę strony ukraińskiej.  
Ukraińcy zarzucają, że upamiętnienia w Ihrowicy, Berezowicy Małej,  Szlachcińcach i Płotyczy powstały bez uzgodnień z organami samorządu  lokalnego.
- Dotychczas stosowana procedura przewidywała, iż strona, do  której wpłynie wniosek, dokonuje całości uzgodnień formalnych, także z władzami  lokalnymi. Komplet dokumentacji uzgodnionej przekazuje stronie, która złożyła  wniosek. Tak było np. w sprawie upamiętnień ukraińskich w Woli Zaleskiej czy  Sahryniu. Po dokonaniu stosownych uzgodnień ze strony Rady OPWiM przekazaliśmy  komisji stosownym pismem informacje o uzgodnieniu dokumentacji i możliwości  realizacji. W sprawie czterech upamiętnień na Tarnopolszczyźnie też takie pismo  od strony ukraińskiej otrzymaliśmy. Więcej, nawet przedstawiciele firmy, która  urządzała zbiorowe mogiły ofiar, byli w każdej z tych miejscowości i rozmawiali  z lokalnymi władzami samorządowymi. Myśmy więc działali tu niejako dwutorowo,  staraliśmy się dmuchać na zimne.
Ukraińcy podnoszą, że uzgodnienia z  samorządami nastąpiły po fakcie. 
- Prawda była taka, że po otrzymaniu  zgody na realizacje upamiętnień na stanowisku sekretarza odpowiedzialnego  ukraińskiej komisji zmienił się człowiek. Wtedy usłyszeliśmy od strony  ukraińskiej, że ich komisja uzgodniła tylko napis, natomiast brak uzgodnień z  samorządami. Było to dla nas dużym zaskoczeniem, ale poprosiliśmy firmę  wykonującą pomniki, żeby kolejny raz odwiedziła wszystkie miejscowości w celu  otrzymania pisemnego potwierdzenia tego, co wcześniej uzgodniła. I oczywiście  takie potwierdzenia otrzymaliśmy, mamy komplet stosownych dokumentów.  
Nowy sekretarz ukraińskiej Państwowej Komisji Międzyresortowej ds.  Upamiętnienia zakwestionował decyzje poprzednika?
- Nie chcę wchodzić w  wewnętrzne rozgrywki ukraińskiej władzy. Uważam, że zmiany na stanowiskach w  administracji ukraińskiej to nie nasza sprawa. Natomiast bardzo dziwię się, że  tego rodzaju argumenty niemające faktycznych podstaw są wytaczane przeciwko  naszej instytucji. To wyjątkowo źle wróży dalszej współpracy i buduje atmosferę  braku wzajemnego zaufania.
A o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi?  
- Skądinąd wiadomo, że ta "afera" pojawiła się w momencie, kiedy trwa  dyskusja w sprawie powstałego bez jakichkolwiek uzgodnień symbolicznego  upamiętnienia na Chryszczatej, a szerzej, pojawiających się ciągle nielegalnych  upamiętnień ku czci OUN-UPA, upamiętnień powstałych z pominięciem prawa, bez  uruchomienia jakiejkolwiek z istniejących procedur. To jest fragment szerszej  kampanii skierowanej przeciwko naszej instytucji, która podejmuje działania  mające na celu upamiętnienia Polaków, którzy padli z rąk ukraińskich  nacjonalistów z OUN-UPA, a jednocześnie odpowiada za realizację umowy  dwustronnej. Te fakty to próba nacisku na instytucje państwowe i urzędników  państwowych, którzy muszą podejmować wyjątkowo trudne, dotykające emocji  ludzkich, decyzje. Dodam, próba nacisku przeprowadzona w wyjątkowo bezwzględny i  brutalny sposób. Mogę tylko ubolewać, że tego rodzaju teksty ukazują się na  łamach pisma finansowanego z pieniędzy polskiego podatnika.
Ale ten  atak jest wyraźnie skierowany w Pana. Bogdan Huk zarzuca Panu, że na Ukrainie  realizuje Pan to, za co prześladuje Pan w Polsce.
- Pan wybaczy, ale nie  będę ustosunkowywał się do tej ekwilibrystyki słownej, jaką stosuje pan Huk. Nie  mam zamiaru polemizować na tym poziomie, gdzie nieprawda i niekompetencja  mieszają się z nienawiścią. Trzeba mieć naprawdę bardzo dużo dobrego  samopoczucia, żeby obrażać ludzi, którzy zabiegają o to, aby groby ich bliskich  zostały po kilkudziesięciu latach uporządkowane i upamiętnione. Pan Huk drwi z  ludzi, którzy doświadczyli wyjątkowego okrucieństwa ze strony bojówek OUN-UPA.  My nie zajmujemy się polityką i daliśmy wielokrotnie tego dowody. Zajmujemy się  kwestią upamiętnienia ofiar wojny, którzy zginęli w wyjątkowo dramatycznych  okolicznościach. Dotyczy to przede wszystkim Polaków, ale także  Ukraińców.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-02-05
Autor: wa
 
                    