Niemieccy "wypędzeni" coraz pewniejsi siebie
Treść
Gość honorowy Dni Ojczystych niemieckich ziomków Angela Merkel nie chce rozdrapywać ran, a za to jak najszybciej pragnie rozpocząć prace nad ośrodkiem dokumentacyjnym "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie", gdzie zostaną uczczeni niemieccy wysiedleńcy. Związek Wypędzonych w całych Niemczech rośnie w siłę i jest już zarejestrowany we wszystkich landach - chwaliła się jego szefowa Erika Steinbach.
Na początku obchodów zebranym "wypędzonym" pokazano film dokumentalny rozpoczynający się w 1945 r. i pokazujący ich tragiczny powojenny los. Został dobrany tak, aby wyciskał jak najwięcej ich łez. Na zakończenie pokazu padło stwierdzenie, że teraz Wrocław, dawniej Breslau, jest ojczyzną 650 tys. Polaków. Z tego zlepku słownego musiał się narzucić wniosek, że to owe 650 tys. pośrednio wygnało z domów swoich poprzedników.
Po filmie, gdy wzruszenie objęło już całą salę, nastąpiły oficjalne wystąpienia. Kanclerz Angela Merkel - co podkreśla niemiecka prasa - komplementując Steinbach, wymigała się jednak od potwierdzenia, że wolne miejsce w radzie fundacji należy się szefowej związku. Komentatorzy podkreślają, że zmusiła ją do tego obecna polityczna sytuacja: z jednej strony, walcząc o reelekcję, musi zabiegać o głosy "wypędzonych", a z drugiej musi pamiętać o tym, że 1 września jedzie do Polski. Hamburski "Der Spiegel" nazywa te okoliczności trudnym dla Merkel szpagatem.
I rzeczywiście, kanclerz robiła, co mogła, aby przypodobać się zebranym. Pochwaliła prace i zaangażowanie Eriki Steinbach i całego Związku Wypędzonych. Wspominała o ciężkim losie niemieckich "wypędzonych", cytując wypowiedzi wysiedlonych kobiet, przy których ponownie niektórym pociekły łzy.
Merkel stwierdziła, że to ziomkostwom Niemcy zawdzięczają zachowanie zabytków niemieckiej kultury. Kanclerz co prawda mówiła w Berlinie, że nie chce rozdrapywać ran, ale zapewniając, że rząd pod jej przewodnictwem chce jak najszybciej zrealizować projekt utworzenia w Berlinie ośrodka "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" poświęconego powojennym wysiedleniem Niemców, właśnie to robi. Powiedziała "wypędzonym", że ich historia jest bardzo istotną częścią narodowej tożsamości Niemiec i wspólnej pamięci. Już sama obecność kanclerz na obchodach Dni Ojczystych jest ogromną nobilitacją dla Eriki Steinbach.
Jako gospodarz spotkania Erika Steinbach, oprócz ukłonów w stronę Angeli Merkel i podziękowań dla wszystkich, którzy ją wspierają, powiedziała "nadprogramowo" ciekawostkę, jakoby ktoś urodzony w Königsbergu (obecnie Kaliningrad) w 1946 r. był osobą, która ani na podstawie prawa międzynarodowego, ani traktatu poczdamskiego nie urodziła się w Kaliningradzie w Związku Sowieckim, ale w Niemczech pod sowiecką administracją. Niestety, zabrakło sposobności, aby zapytać panią Steinbach, czy ktoś urodzony w 1946 r. we Wrocławiu to - jej zdaniem - Polak czy też obywatel urodzony w Niemczech pod polską administracją.
Steinbach poza protokołem
W sprawie wolnego miejsca w rządowej fundacji na rzecz niemieckich "wypędzonych" Steinbach stwierdziła mocno już podniesionym głosem: "Nie chodzi tu o mnie, ale o swobody w tym państwie. Chodzi o swobodne prawo naszej organizacji ofiar do tego, by w tej demokracji bez ograniczeń korzystać ze swoich uprawnień. Tego nie pozwolimy sobie odebrać". Dodała następnie zdanie, którego nie było w rozdanym wcześniej dziennikarzom tekście. Mianowicie o tym, że kto powinien zasiadać w radzie fundacji, nie będzie według niej decydować poza "wypędzonymi" ani nikt z kraju, ani z zagranicy (oczywiście dotyczyło to Polski).
Steinbach uznała, że niemieccy "wypędzeni" pokazali swoją postawą, że są trwałym elementem niemieckiego społeczeństwa, także pod względem politycznym, i że pomimo wielu prób nie udało się zamknąć im ust.
Przewodnicząca Związku Wypędzonych przyznała, że w Niemczech panuje obecnie lepszy klimat sprzyjający jej organizacji. Podziękowała szczególnie gorąco CDU i CSU za wsparcie i za to, że wpisały w swój program wyborczy poparcie dla "wypędzonych" i ich prawo do samodzielnej decyzji w sprawie swoich delegatów do rady fundacji.
Mówiąc o coraz większej roli związku w społeczeństwie, Steinbach z satysfakcją wspomniała, że już ponad 500 niemieckich gmin pełni patronat na Związkiem Wypędzonych. - Jesteśmy już jako związek zarejestrowani wszędzie, we wszystkich nowych wschodnich landach - powiedziała, przypominając, że jako ostatni land takiej formalności dopełniła Turyngia.
Zagrzewając zebranych, przypomniała treść telegramu, jaki został odczytany podczas zjazdu ziomków śląskich w 1963 r.: "Zaniechanie jest zdradą, a gdy pojawia się ktoś, kto chce odebrać ludziom prawo do ojczyzny, to wtedy krzyż przesiedleń musi dzierżyć cały naród".
Steinbach po raz kolejny powtórzyła, że okropności wojny nie usprawiedliwiają "wypędzeń", a narodowosocjalistyczne panowanie nad Europą nie może być nadużywane do usprawiedliwiania masowych "wypędzeń". - Los niemieckich wysiedlonych poprzedziły straszne wydarzenia. Przerażające obrazy z wyzwalanych obozów koncentracyjnych zawstydzają do głębi większość Niemców - oczywiście także wypędzonych. Hitler otworzył puszkę Pandory. Niemieccy wypędzeni są tego świadomi bardziej niż inni, bo ponieśli za to zbiorową odpowiedzialność. Od niemowląt po babcie - powiedziała w Berlinie Steinbach.
Waldemar Maszewski, Berlin
"Nasz Dziennik" 2009-08-24
Autor: wa