Niemieccy przesiedleńcy nie odpuszczą
Treść
Podczas zielonoświątkowych spotkań niemieckich ziomkostw, które - jak napisano w oświadczeniu prezydium Związku Wypędzonych (BdV) - odbywają się w całych Niemczech w wyjątkowo rodzinnej atmosferze, ponownie zostały odgrzane stare resentymenty i głosy o "niesprawiedliwości" i "ciężkim losie wypędzonych" po II wojnie Niemców. Po raz kolejny też dały o sobie znać tendencje naszych zachodnich sąsiadów do relatywizowania historii.
W związku z zielonoświątkowymi spotkaniami, w jednym z wywiadów szefowa BdV Erika Steinbach zapewniła, iż Niemiecki Związek Wypędzonych nie pozwoli odebrać sobie prawa do decydowania o tym, kogo deleguje do gremium nadzorującego rządowy projekt Widoczny Znak przeciwko Ucieczkom i Wypędzeniom. - To nasza autonomiczna decyzja i nikt nie będzie na nią wpływać - oświadczyła Steinbach. - Ani w Niemczech, ani za granicą - podkreśliła. Nie ulega wątpliwości, co również szczerze przyznała szefowa Związku Wypędzonych, że to ostatnie zdanie było skierowane do Warszawy, gdyż to w naszym kraju jest największy opór przeciwko jej kandydaturze, a także przeciwko fałszowaniu dziejów współczesnych pod kątem zdjęcia z Niemców odpowiedzialności za rozpętanie piekła II wojny światowej.
Przed kilkoma tygodniami członkowie BdV bezdyskusyjnie zdecydowali, że to właśnie Erika Steinbach, i tylko ona, będzie kandydatką związku do władz "Sichtbare Zeichen". Jej osoba jest jednak ostro krytykowana przez współrządzących polityków z SPD. Przewodniczący tego ugrupowania Kurt Beck zapowiedział w piątek w Warszawie, że Steinbach nie będzie odgrywała zbyt wielkiej roli w projekcie.
Steinbach walczy o pozycję
Steinbach już wielokrotnie dawała wyraz swojemu niezadowoleniu z powodu lekceważenia jej oraz całego BdV przy pracach nad projektem "widocznego znaku". - To fundacja zadbała o to, że zaczęto dyskutować o wypędzeniach i losie niemieckich wypędzonych. Bez naszej fundacji nigdy rząd niemiecki nie podjąłby decyzji o budowie tak zwanego widocznego znaku jako symbolu pamięci ucieczek i wypędzeń. Jest rzeczą oczywistą, iż przedstawiciele ofiar muszą być zaangażowani w prace nad tym projektem - mówiła w niedawnej rozmowie z "Naszym Dziennikiem". Wielokrotnie podkreślała, że nie dopuści do tego, by przygotowywany przez koalicyjny rząd Angeli Merkel projekt powstawał bez jej osobistego udziału oraz zaangażowania związku. Wielokrotnie wzywała rząd do współpracy, zarówno ze Związkiem Wypędzonych, jak i fundacją "Centrum przeciwko Wypędzeniom". Jej zdaniem, BdV powinien być włączony do prac nad programem tworzącej się w Berlinie placówki, a jego przedstawiciele powinni znaleźć się we władzach publicznej fundacji, która ma w przyszłości kierować tym ośrodkiem.
Muszą wrócić w oficjalnych dokumentach także niemieckie nazwy
W sobotę, w ramach spotkań zielonoświątkowych w Norymberdze spotkali się także ziomkowie Niemców sudeckich. Nieco wcześniej władze ziomkostwa zapewniały, że zamierzają prowadzić "oparte na prawdzie" dyskusje z czeskimi partnerami, które powinny doprowadzić do zbliżenia z Czechami. Rzecznik ziomkostwa Niemców sudeckich Bernd Posselt opowiedział się za utworzeniem na poziomie europejskim dnia pamięci o wypędzeniach.
Jednocześnie obecny na spotkaniu szef frakcji CSU w bawarskim parlamencie Georg Schmidt upomniał się o nieniemieckie nazwy. Stwierdził między innymi, że do kulturalnego dziedzictwa należą także oryginalne niemieckie nazwy geograficzne i administracyjne. - Dlatego apeluję, aby na byłych wschodnich obszarach niemieckich w krainie sudeckiej, ale także we wschodniej i środkowej Europie (w tym również w Polsce), obowiązkowo w mediach, na mapach i w oficjalnych dokumentach, obok obecnych zostały umieszczone oryginalne nazwy niemieckie - mówił Posselt. Jako przykład takich nazw podał m.in. Pilsen, Danzig czy też Breslau. Ponadto polityk CSU domagał się zwiększenia w niemieckich szkołach liczby godzin nauki historii dotyczącej "niemieckich wypędzeń", ich dawnych ojczyzn i ich losów.
Waldemar Maszewski, Hamburg
"Nasz Dziennik" 2008-05-12
Autor: wa