Niemcy zapłacą Afgańczykom
Treść
Odszkodowań od rządu niemieckiego domagają się rodziny cywilów, którzy zginęli podczas nalotu przeprowadzonego 4 września br. na rozkaz niemieckiego pułkownika Georga Kleina w miejscowości Kundus. Sprawę tę w imieniu Afgańczyków poprowadzi wraz z trzema innymi prawnikami adwokat afgańskiego pochodzenia mieszkający w Bremie - Karim Popal.
W kancelarii Popala potwierdziliśmy, że wraz z innymi prawnikami skierował on do resortu obrony pismo, w którym w imieniu 78 rodzin ofiar nalotu wnosi o odszkodowania. - Jeżeli nie dojdzie do porozumienia z ministerstwem obrony do końca tego tygodnia, to oskarżymy Bundeswehrę o rażące zaniedbania i niewłaściwe działania - twierdzi mecenas Popal. List z żądaniem odszkodowania dla rodzin zabitych podczas nalotu trafił już do federalnego ministerstwa obrony. Poszkodowani uznali, że słowa przeprosin im nie wystarczą, a jeżeli niemiecki rząd będzie się ociągał, to sprawa trafi do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości.
Wczoraj pojawiła się szansa na porozumienie. Rzecznik ministerstwa obrony Christian Dienst poinformował w Berlinie, że niemiecki rząd "szybko i bez zbędnej biurokracji" wypłaci odszkodowania rodzinom cywili, którzy zginęli w wyniku wrześniowego bombardowania koło Kundus w Afganistanie. Na temat ich wysokości przedstawiciele rządu będą rozmawiać z kancelarią adwokata Karima Popala. Adwokaci Afgańczyków zapewniają, że nie dadzą się wykpić wciśnięciem do ręki 1000 lub 2000 euro, lecz będą żądać poważnych kwot odszkodowań. Prawnicy resortu obrony sprawdzają obecnie, w jaki sposób zgodnie z prawem będzie można ominąć drogę sądową przy wypłacaniu ewentualnych odszkodowań.
Niezależnie od kwestii odpowiedzialności służbowej sprawę zasadności wydania rozkazu o dokonaniu nalotu przez niemieckiego pułkownika, w wyniku którego zginęły 142 osoby, badała najpierw prokuratura generalna w Lipsku, jednak ze względu na wagę zdarzenia i jego skomplikowany charakter skierowała ją do naczelnej Federalnej Prokuratury w Karlsruhe. Najważniejsze jest ustalenie, czy pułkownik będzie oskarżany według prawa niemieckiego, czy też zgodnie z kodeksem prawa międzynarodowego. Pierwsza ewentualność (mniej korzystna dla pułkownika, bo grozi mu surowsza kara) zachodzi wtedy, gdy prokuratorzy uznają, że Afganistan to nie misja wojskowa, lecz stabilizacyjna, a Bundeswehra, będąc w tym kraju, nie jest na wojnie. Druga możliwość to ustalenie, że Bundeswehra jednak uczestniczy w prawdziwej wojnie, a w takich sytuacjach kary są z reguły łagodniejsze. Do dzisiaj wśród polityków dochodzi do kłótni, czy niemieckie wojsko w Afganistanie uczestniczy w wojnie, czy tylko w misji stabilizacyjnej. Dopiero obecny szef obrony Karl-Theodor zu Guttenberg przyznał, że żołnierze znajdują się tam na wojnie.
4 września br. w wyniku bombardowania dwóch uprowadzonych przez talibów cystern z paliwem zginęły co najmniej 142 osoby (w większości cywile, także kobiety i dzieci). Atak przeprowadziły NATO-wskie samoloty na rozkaz niemieckiego pułkownika Georga Kleina. Sprawa ta w ciągu kilku dni zmieniła się w ogromny skandal. Niemiecki rząd długo ukrywał fakt, że podczas nalotu zginęli cywile. Później ukrywano ich liczbę. Decyzję pułkownika Kleina przełożeni bardzo długo oceniali jako prawidłową z wojskowego punktu widzenia. Dopiero po interwencjach prasowych i dociekliwości opozycji okazało się, że w całej tej sprawie sporo jest niejasności, np. fakt, że federalne ministerstwo obrony ukrywało ważne meldunki żandarmerii wojskowej dotyczące cywilnych ofiar tego ataku. Opozycja domaga się powołania w tej sprawie komisji śledczej. 3 grudnia parlamentarna komisja obrony w Bundestagu podjęła w końcu decyzję o przekształceniu się w komisję śledczą dla wyjaśnienia okoliczności nalotu na cysterny w pobliżu miasta Kundus. W konsekwencji ujawnionych informacji do dymisji podał się ówczesny minister obrony, a w nowym rządzie kierujący resortem pracy Franz Josef Jung. Zdymisjonowany został także generalny inspektor Bundeswehry Wolfgang Schneiderhan.
Telewizja ARD wyemitowała wywiady z rozżalonymi atakiem na cywilów Afgańczykami. - Wcześniej myśleliśmy, że wojska NATO przyniosą nam spokój i bezpieczeństwo, ale po bombardowaniu w Kundus i zabiciu kilkudziesięciu cywilów myślimy już całkowicie inaczej. Teraz jesteśmy rozczarowani zarówno Niemcami, jak i afgańskim rządem - żalili się rozmówcy. Bliscy poszkodowanych podczas nalotu oskarżyli Bundeswehrę o zabicie niewinnych członków ich rodzin. - Straciliśmy ojców, braci i synów tylko dlatego, że znajdowali się w pobliżu cysterny, gdyż chcieli zdobyć trochę benzyny do swoich traktorów lub lamp - mówił jeden z Afgańczyków.
Zgodnie z decyzją Bundestagu kontyngent Bundeswehry w Afganistanie może liczyć maksymalnie 4500 żołnierzy. Z ważnym zastrzeżeniem - ma stacjonować wyłącznie na północy kraju. Kilka dni temu niemiecka izba niższa parlamentu przedłużyła o kolejny rok do 13 grudnia 2010 r. mandat tego kontyngentu w ramach międzynarodowych sił ISAF. Zdarzenie w Kundusie wzmocniło społeczną niechęć do tej misji. Najnowsze badania wskazują, że już ponad 70 proc. Niemców jest zdecydowanie przeciwnych udziałowi Bundeswehry w misji w Afganistanie, twierdząc, że jest mało skuteczna, zbyt niebezpieczna i za droga. Wojna prowadzona w Afganistanie kosztuje niemieckich podatników rocznie ponad 500 mln euro.
Jedno pozostaje w dalszym ciągu zagadką, twierdzą niemieckie media: jak rozpoznać, kto jest ofiarą nalotu, a kto talibem?
Waldemar Maszewski, Hamburg
Nasz Dziennik 2009-12-08
Autor: wa