Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Niemcy ukryli dokumenty?

Treść

Sąd administracyjny w Hamburgu podczas wczorajszego wstępnego posiedzenia uznał za słuszny i dopuścił do rozpatrywania pozew Polaka Wojciecha Pomorskiego przeciwko hamburskim urzędnikom Jugendamtu. Pomorski zarzuca im, iż w trwającej już trzy lata sprawie o zakaz używania języka polskiego w kontaktach z córkami, niezgodnie z prawem uniemożliwiają mu i jego adwokatowi wgląd w dokumenty. Urzędnicy zwodzili Pomorskiego, twierdząc, że te ważne dokumenty rzekomo zaginęły.

Jak powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Wojciech Pomorski, proces poszukiwania przez hamburski Jugendamt (niemiecki urząd ds. młodzieży) dokumentów trwa już trzy lata i jego końca nie widać. Zdaniem Polaka, co potwierdza także jego adwokat, urzędnicy w Hamburgu nie zamierzają udostępnić akt sprawy polskiemu ojcu i robią wszystko, aby udowodnić, że one zaginęły w niewyjaśnionych okolicznościach. - Nie mamy dowodów - powiedział nam adwokat Pomorskiego, Rudolf von Bracken. - Ale głos wewnętrzny mówi mi, że coś tutaj jest nie w porządku - dodaje.
Sam Pomorski jest mniej wstrzemięźliwy i wyraźnie stwierdza, że podejrzewa, iż dokumenty w jego sprawie wcale nie zginęły, lecz są po prostu obciążające dla hamburskich urzędników. Może więc uznali oni, że lepiej ich nie pokazywać. Sąd administracyjny w Hamburgu również potwierdził wątpliwości w tej kwestii i dopuścił dodatkowy pozew przeciwko urzędnikom Jugendamtu. Pozywający domaga się w nim, aby sąd wydał orzeczenie, w którym zobowiązuje urzędy w Hamburgu do odszukania i następnie okazania w całości wszelkich dokumentów w sprawie "Pomorski kontra hamburski urząd". Sąd potwierdził też, że odmowa okazania dokumentów ze sprawy jednej ze stron jest złamaniem prawa do informacji.
Jak nieoficjalnie się dowiedzieliśmy, część owych teoretycznie zaginionych w hamburskich urzędach dokumentów jednak trafiła do rąk strony pozywającej. Potwierdza to także sam Pomorski, stwierdzając, że są to materiały "zdecydowanie obciążające urzędników". Zacytował nawet jedną z zaprotokołowanych w dokumentach wypowiedzi. Według jego relacji, urzędnicy przyznają, że jak zezwolą Pomorskiemu mówić po polsku do jego dzieci, to zaraz więcej ojców w podobnych sytuacjach będzie żądało także umożliwienia im rozmawiania ze swoimi dziećmi w językach ojczystych.
Sprawa Wojciecha Pomorskiego zaczęła się w 2006 roku, kiedy to wytoczył miastu Hamburg proces o dyskryminację. Dotyczy on wydanego przez urzędników Jugendamtu zakazu posługiwania się językiem polskim podczas wizyt u dzieci. Jest to pierwszy w powojennej historii proces wytoczony przez obywatela polskiego pochodzenia przeciwko urzędowi niemieckiemu.
Wojciech Pomorski po rozwodzie z żoną uzyskał decyzją sądu rodzinnego w Pinebergu (Szlezwik-Holsztyn) zgodę na widzenia z dziećmi, ale jedynie pod kuratelą państwowego urzędnika. Oznacza to, że podczas wszystkich jego spotkań z nimi obecny musiał być urzędnik z dzielnicowego Jugendamtu. Nie to jednak okazało się problemem wielkim zaskoczeniem dla ojca był fakt, gdy już podczas pierwszego spotkania pracownik Jugendamtu Martin Schroeder zabronił Wojciechowi Pomorskiemu rozmawiać z córkami po polsku pod groźbą uniemożliwienia mu dalszych kontaktów z dziećmi.
Ojciec próbował protestować, ale jego interwencje trafiające do różnych szczebli niemieckiej administracji w Hamburgu pozostawały bez najmniejszego echa. Sprawa trafiła do sądu, Polak oskarżył hamburski Jugendamt o dyskryminację. Proces jest w toku.
Będący na procesie w roli obserwatora wicekonsul z Hamburga Łukasz Koterba (jak stwierdził, zrobił to na prośbę pana Pomorskiego) w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" nie chciał komentować toczącego się procesu, stwierdzając m.in., że polskie placówki dyplomatyczne robią wszystko, aby służyć pomocą wszystkim Polakom w podobnych sprawach. - Nie jest moją rolą ocenianie działania ani sądów, ani administracji niemieckiej - powiedział nam Koterba. - Jestem tutaj po to, aby pomagać polskim obywatelom. Konsul z Hamburga uchylił się od odpowiedzi, czy nadal istnieje w Niemczech problem dyskryminacji polskiego języka przez urzędników Jugendamtów.
- Problem, jaki problem? - stwierdził Koterba. - Ja jestem tylko zwykłym konsularnym urzędnikiem tak zwanej pierwszej linii, jestem dla naszych obywateli, jestem od podejmowania interwencji, a wszystkie wnioski dotyczące naszej pracy są formułowane i przekazywane wyżej, na szczebel konsula generalnego, ambasadora i wreszcie ministra. I dlatego ogólne informacje o sytuacji obywateli polskich w Niemczech mogą być formułowane jedynie przez te gremia. Ze swojej strony mogę dodać, że obecnie przypadków zgłaszanych w okręgu konsularnym Hamburga jest dużo mniej. Jeżeli chodzi o problemy rodzinne polsko-niemieckie, to takie sprawy są rozwiązywane na szczeblu bezpośrednim: konsulat - urząd. Od czasów sprawy pana Pomorskiego nie zanotowaliśmy przypadków, w których jakikolwiek urząd odmówiłby kontaktowania się rodziców z dziećmi w języku polskim - wyjaśnił wicekonsul.
- Koterba mija się z prawdą - powiedział nam zarówno Pomorski, jak i inny polski ojciec Jerzy Zdrojewski, którego spotkał podobny los. Tych spraw jest więcej i były zgłaszane nowe przypadki już po sprawie Pomorskiego. Przedstawiciele pokrzywdzonych rodziców zrzeszonych w Polskim Stowarzyszeniu - Rodzice przeciw Dyskryminacji Dzieci poinformowali nas, że obecnie w organizacji zarejestrowanych jest ponad dwadzieścia osób, które zgłaszają podobne przypadki złego traktowania przez Jugendamty, i będzie ich prawdopodobniej więcej.
Waldemar Maszewski, Hamburg
"Nasz Dziennik" 2009-04-30

Autor: wa