Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Niemcy ratują siebie, a nie euro

Treść

Przywódcy Niemiec i Francji do końca października przedstawią pakiet propozycji trwałego rozwiązania kryzysu zadłużenia eurostrefy. Ma on być ujawniony przed zbliżającym się szczytem G20, który odbędzie się 3 i 4 listopada w Cannes.


Angela Merkel i Nicolas Sarkozy podkreślili, że ich kraje zdecydowanie opowiadają się za rekapitalizacją (dofinansowaniem) europejskich banków na podstawie jednakowych kryteriów dla całej eurostrefy, uzgodnionych z Europejskim Bankiem Centralnym i Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Zapowiedzieli też, że będą dążyć do tego, aby Grecja pozostała w strefie euro.
Na skutek wielomiesięcznego odkładania przez oba kraje kluczowych decyzji dotyczących ratowania obszaru wspólnej waluty kolejne kraje strefy euro wpadają w spiralę zadłużenia, a ich problemy finansowe przenoszą się na europejski system bankowy, który wymagać będzie pomocy publicznej macierzystych rządów lub dofinansowania z Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej.
- Gdy kraje europejskie ogłoszą konkretną i przejrzystą strategię wyjścia z kryzysu, Rosja i kraje BRIC [poza Rosją - Brazylia, Indie, Chiny] udzielą wsparcia krajom euro w zakupie ich obligacji - zadeklarował były wpływowy minister finansów Rosji Aleksiej Kudrin po rozmowie z hiszpańską minister gospodarki Eleną Salado, która zabiegała o rosyjską pomoc w zakupie hiszpańskich obligacji. Agencja Fitch obniżyła rating Hiszpanii o dwa stopnie.
Ostatnie deklaracje przywódców Niemiec i Francji ani o krok nie odchodzą od tego, co prezentowali do tej pory i co okazało się nieskuteczne w walce z kryzysem. Po pierwsze, uporczywie trzymają się tezy, że wspólna waluta sprzyja krajom, które do niej przystąpiły. Po drugie, chcą na siłę utrzymać Grecję w granicach eurostrefy. Po trzecie, chcą zdjąć ze swoich krajów - beneficjentów eurostrefy - solidarną odpowiedzialność za zobowiązania finansowe biedniejszych sąsiadów i przerzucić je na barki tamtejszych społeczeństw. Słowem - chcą korzystać, ale nie odpowiadać. Dlatego przekonują, że euro trzeba ratować dla dobra wspólnej Europy, zmuszając jednocześnie Grecję, Włochy, Hiszpanię, Portugalię i Irlandię, aby ratowały euro same, kosztem drastycznych oszczędności budżetowych. Te zaś - nie mogąc udźwignąć kosztów cięć w postaci recesji gospodarczej - jeszcze bardziej wpadają w zadłużenie.
- Przywrócić zaufanie rynków do euro i zadłużonych krajów eurostrefy można tylko w jeden sposób, a mianowicie - gdy zrealizuje się obietnicę daną rynkom z chwilą utworzenia obszaru wspólnej waluty. Ta obietnica sprowadza się do tego, że jak jedne kraje euro będą miały kłopoty, to inne pospieszą im z pomocą - zwraca uwagę dr Cezary Mech, finansista. Tymczasem Niemcy nie chcą płacić wspólnych rachunków, uważa ekspert, więc kierują uwagę w bok, tj. na przymusową redukcję ogromnych deficytów przez zadłużone kraje euro. Jest to jednak droga donikąd.
- Proces delewarowania, czyli oddłużenia gospodarek, daje impuls recesyjny, który sprawia, że poziom zadłużenia i obciążeń związanych z obsługą długu relatywnie wzrasta - podkreśla Mech. Finansista negatywnie ocenia także koncepcję rekapitalizacji banków przy pomocy EFSF, który byłby w tym celu zwiększony metodą lewarowania, tj. zaciągania pożyczek w EBC pod zastaw skupionych na rynku obligacji krajów PIIGS - Portugalii, Włoch, Irlandii, Grecji i Hiszpanii.
- W ten sposób wracamy do źródeł obecnego kryzysu - twierdzi Mech. Przypomnijmy, że źródłem kryzysu na rynku amerykańskim była "nadprodukcja" instrumentów pochodnych opartych na kredytach hipotecznych. Kryzys finansowy wybuchł w chwili, gdy spadła wartość nieruchomości będących zabezpieczeniem kredytów hipotecznych i zbudowanej na nich piramidy finansowej. Zdaniem dr. Mecha, istnieje duże prawdopodobieństwo, że całość gwarancji udzielonych przez kraje eurostrefy na jej ratowanie zostanie w ten sposób stracona.
- W świecie polityki kształtowanej przez instrumenty public relations jest coś, czego politycy nie są w stanie uformować metodą PR. To wiedza rynków. Gdy inwestorzy widzą, że coś jest postawione na głowie, mówią "dość", bo nie mają zamiaru tracić pieniędzy - konkluduje finansista.
Małgorzata Goss

Nasz Dziennik Wtorek, 11 października 2011, Nr 237 (4168)

Autor: au