Niekatolicki katolik ze śmiercionośnym kompromisem w tle
Treść
Przy okazji problemu metody zapłodnienia in vitro i projektu finansowania jej z budżetu państwa po raz kolejny rządząca partia próbuje zafałszować myślenie wierzących Polaków, wmawiając im, że wiara to sprawa prywatna. Nie tak dawno przy okazji tematu aborcji urzędująca minister zdrowia głosiła, że osoba wierząca, która zostaje ministrem, powinna zostawić swoje przekonania religijne i moralne przed gabinetem. Wczoraj poseł Platformy Obywatelskiej i członek władz tej partii Jarosław Gowin stwierdził w Polskim Radiu: "Ja - niezależnie od tego, jakie są moje własne przekonania religijne - jako polityk nie mogę się kierować doktryną religijną, muszę kierować się przesłankami moralnymi i jakimś moim poczuciem odpowiedzialności za wypracowanie kompromisu społecznego". Wygląda na to, że ten tak chętnie odgrywający rolę autorytetu w sprawach kościelnych poseł na czas bycia politykiem w praktyce zawiesił swą przynależność do Kościoła. Jednocześnie postawa, którą przyjął, pozbawia sensu postulowany tak często przez Ojca Świętego i biskupów aktywny udział katolików świeckich w życiu społeczno-politycznym. Bo jeśli mają żyć, działać, głosować, decydować inaczej, niż postuluje to wyznawana przez nich wiara, to po co to komu? "Znam Twoje czyny, że ani zimny, ani gorący jesteś. Obyś był zimny albo gorący. A tak, skoro jesteś letni - ani gorący, ani zimny - chcę Cię wyrzucić z mych ust" (Ap 3, 15-16). Poseł Gowin w sprawie in vitro nie przyjmuje nauczania Kościoła katolickiego, który - jak sam zresztą podkreśla - "opowiada się za całkowitym zakazem stosowania tej metody". Problem tylko w tym, że dotykamy tu rzeczy fundamentalnej dla katolika: szacunku i godności ludzkiego życia. Jego nienaruszalność od poczęcia do naturalnej śmierci to nie tylko jeden z wielu punktów moralnego nauczania Kościoła katolickiego, ale dziś sprawa nadrzędna. Do tego stopnia jest to kwestia kluczowa, że w USA księża biskupi wzywają tych katolickich polityków, którzy np. deklarują, że są zwolennikami dopuszczalności aborcji, do nieprzyjmowania Komunii św., gdyż każde jej przyjęcie byłoby w tej sytuacji świętokradztwem. Kościół podkreśla w swym nauczaniu, że metoda zapłodnienia in vitro narusza godność aktu małżeńskiego, który jest jedynym właściwym "miejscem" powstania nowego życia. Dotychczasowe doświadczenie pokazuje też doskonale, że śmierć embrionów jest od początku wkalkulowana w metodę in vitro jako pewna cena za udane zagnieżdżenie w którymś z kolejnych cykli przynajmniej jednego. Wiemy też, że zagnieżdżenie się kilku embrionów wymaga tzw. aborcji selektywnej, aby umożliwić przeżycie chociaż niektórym. Nawet gdyby był tylko jeden, to zawsze narażony jest na duże ryzyko śmierci. Czy zatem katolik może wypracować tu kompromis pomiędzy zabijaniem i niezabijaniem, na przykład nie akceptując zabijania kilkudziesięciorga dzieci w fazie embrionalnej? Czy może się z jakiś racji zgodzić np. na jedno lub dwa morderstwa? Oby nie zaoferowano nam kolejnego, po aborcyjnym, "trudnego kompromisu", który będzie "mniejszym złem". A wszystko to rękami takich "niekatolickich katolików", którzy uważają, że nie mogą jako politycy kierować się nauczaniem Kościoła, tożsamym z prawem naturalnym. Sławomir Jagodziński "Nasz Dziennik" 2008-11-28
Autor: wa