Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Niebo nie dla bogatych?

Treść

Czy bogactwo jest samo w sobie złe? Czy człowiek, który prowadzi firmę, pracuje na jednym czy dwóch etatach, aby zapewnić godny byt rodzinie, będzie bezskutecznie pukał do bramy nieba? Czy stanie się kiedyś tak, że wszelkiego rodzaju "kapitaliści" zasiedlą smutne przestrzenie poczekalni w niebie, a bezrobotni, biedni, emeryci, ci, którym nie starczało do pierwszego, żebracy spod miejskich murów automatycznie zostaną skierowani do raju? Nie! Gdyby ktoś chciał rozumieć w taki sposób słowa Chrystusa, bardzo by się mylił. Bo nie o takie bogactwo i ubóstwo tu chodzi. Problem ukryty jest dużo głębiej: chodzi o stosunek człowieka do samego siebie, do wszystkiego, co posiada; o to, w czym pokłada nadzieję.

Jezus błogosławił ubogim nie dlatego, aby utwierdzić ich w takim położeniu. Czyni z ubóstwa metaforę otwartości na dary Boże. Tylko "ubogi duchem" jest w stanie przyjąć w sposób nieskażony pychą (i przeświadczeniem, że o własnych siłach można osiągnąć zbawienie) Boże Słowo. Jest w stanie zachować w sobie ewangeliczną świeżość, dzięki której Ewangelia nie będzie się jawić jako skostniały, nieżyciowy system krępujący ludzką wolność, ale jako rzeczywistość nieustannie aktualizującą się w świecie dzięki obecności Ducha.
Dlaczego młody człowiek - mimo poprawności życia i bogobojności, wyrażającej się życiem w zgodzie z przykazaniami, i mimo zasłyszanej pochwały i spojrzenia pełnego miłości - odszedł po rozmowie z Jezusem zasmucony? Bał się. Przeraził go radykalizm, z jakim musiałby się zmierzyć - "miał bowiem wiele posiadłości". Jego koncepcja życia była inna od tej, którą mu zaproponował Jezus. I nie chodzi tu wcale o majątek, ale o pewną przestrzeń, w której mógłby żyć sam dla siebie, odnosić wszystko, co posiada, tylko do siebie, poza Bogiem. To także pięta achillesowa wielu chrześcijan, wielu z nas. "Panie Boże, daję Ci wszystko... no prawie wszystko - mówimy - chodzę przecież do kościoła, na pielgrzymkę; przestrzegam przykazań, poszczę, wspieram Caritas, daję na tacę, modlę się na różańcu. A że zostawiam dla siebie swoje 'prywatne' poglądy, czasami wolę po swojemu rozwiązywać trudne sprawy? To taka drobna nagroda za wierność Tobie. Przecież nie chodzi o drobiazgi? Więc jest OK".
Ale On chce jeszcze czegoś więcej: abyś oddał Mu wszystko. Całą swoją nadzieję. Swoje plany. Swoje życie. Bez kamuflowania czegokolwiek i pozostawiania cząstki własnej koncepcji na życie. Skąd to żądanie? Dlaczego tak radykalne? Właśnie z powodu tego, że zostałeś ochrzczony...
ks. Paweł Siedlanowski
"Nasz Dziennik" 2009-10-10

Autor: wa