Niebezpieczna niezależność
Treść
Z prof. Myrosławem Popowyczem, dyrektorem Instytutu Filozofii Akademii Nauk Ukrainy, rozmawia Eugeniusz Tuzow-Lubański
Rosja zyskuje czy traci w wyniku ogłoszenia niepodległości Kosowa?
- Rosja w sumie zys kuje w rezultacie takiego precedensu. Chociaż z drugiej strony Kreml oficjalnie wspierał pozycję Serbii w tej kwestii jako tradycyjny sojusznik Serbów, jednoznacznie potępiających separatystyczne tendencje kosowskich muzułmanów. Rosja od lat zabezpieczała swoją pozycję na Bałkanach w aliansie z Serbami, niezależnie od tego, kto był w tym kraju przy władzy. Z drugiej strony, Rosja wspiera separatystyczne aspiracje w Gruzji - w Abchazji i Osetii. Aby podzielić Gruzję i zadać cios państwowości tego kraju, Rosja musi wspierać ogłoszenie niepodległości Kosowa, bo tylko w takim przypadku Abchazja i Osetia mogą zyskać niepodległość, aby potem przyłączyć się do Rosji. Zatem pozycja Rosji jest dziś dwuznaczna. W przyszłości Rosja może spokojnie wysłać wojskową i materialną pomoc tym buntowniczym republikom, zadając tym samym poważny cios Gruzji.
Jak w takim razie wyglądają sprawy separatystycznych ruchów na Ukrainie? Przecież Krym, gdzie relacje między Tatarami a rosyjskojęzycznymi obywatelami ukraińskimi nie są najlepsze, też jest niebezpiecznym punktem na Ukrainie. Jak Pan uważa - czy Krym może przyprawić polityków ukraińskich o ból głowy?
- Z tego punktu widzenia Krym dziś nie jest niebezpieczny. Aspiracje rosyjskich nacjonalistów na niezależny od Ukrainy Krym nie zostały jeszcze zrealizowane, chociaż obecnie istnieje tam problem tatarski. Ale te kwestie są jeszcze zbyt dalekie od problemów, które wynikły w Kosowie. Dlatego dziś Krym dla Ukrainy nie jest na tyle niebezpieczny, jak na przykład separatyzm w sąsiedniej Mołdawii. Bo to, że Tyraspolska Mołdawia ogłosiła się niezależną republiką, stanowi punkt zapalny na granicy z Ukrainą. Jeżeli ta niepodległość zostanie zalegalizowana, to Naddniestrzańska Republika może niebawem przyłączyć się do Rosji, co nie jest dla Ukrainy korzystne. Taką sytuację można będzie wtedy porównać z sytuacją rosyjskiego Kaliningradu między Polską a Litwą.
A czy sprawa separatyzmu we wschodniej Ukrainie (wspomnijmy zjazd separatystów podczas "rewolucji pomarańczowej", gdy nagłośniano oddzielenie wschodniej Ukrainy od Kijowa) nie jest także zagrożeniem dla unitaryzmu Ukrainy?
- Obserwując obecne zachowanie inspiratorów nastrojów separatystycznych z Partii Regionów Ukrainy (PRU), można powiedzieć, iż takiego zagrożenia obecnie nie ma. Dlatego że liderzy PRU chcą rządzić na całej Ukrainie, a nie tylko na wschodzie kraju. Gdyby PRU ogłosiła, że wschodnia Ukraina wychodzi ze składu obcnej Ukrainy, to tym samym ogłosiłaby wyrok likwidacji swej partii, która na razie chce odzyskać władzę w Kijowie. W najgorszym przypadku liderzy PRU będą dążyli w przyszłości do utworzenia z Ukrainy państwa federalnego, ale to jeszcze nie oznacza separatyzmu. Zatem punktów, które mogą wywołać konflikt zbrojny jak w Kosowie, na Ukrainie teraz nie ma, chociaż w sprawie antagonizmów między ludnością słowiańską a muzułmanami tatarskimi na Krymie władze ukraińskie muszą zawsze zachowywać roztropność.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2008-02-19
Autor: wa