Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie wyszły naciski, to może faktury

Treść

Tekst ma być gotowy przed pierwszą rocznicą katastrofy. Tym razem, po nieudanej akcji implementowania teorii nacisków na pilotów w wykonaniu gen. Andrzeja Błasika, akcenty mają zostać rozłożone inaczej. Dziennikarska wizja zakłada zaprezentowanie osoby Protasiuka jako zdesperowanego pilota, który chciał dowieść swoich umiejętności w pilotażu, ryzykując lądowanie w skrajnie trudnych warunkach. Manewr miałby zostać doceniony przez dowódcę Sił Powietrznych, co z kolei miałoby zapewnić mu jego wstawiennictwo w sprawie anulowania wyroku. Pełnomocnicy zwracają uwagę na niebezpieczne zjawisko, generowane przez dziennikarzy, jakim jest próba emocjonalnego szantażu i konfrontacji rodzin pilotów z rodziną gen. Błasika.
Nie ma żadnego związku między fałszowaniem faktur w specpułku (zdecydowana większość wyroków w tej sprawie została zresztą anulowana) a ustaleniem bezpośrednich i pośrednich przyczyn katastrofy na Siewiernym. Pewne jest jedno: mjr Arkadiusz Protasiuk nie podjąłby decyzji o lądowaniu za "wszelką cenę" tylko po to, by zasłużyć na uznanie dowódcy Sił Powietrznych. Każdy pilot przede wszystkim ocenia, czy zadanie, jakie ma do wykonania, jest realne. Jeśli tak nie jest, po prostu go nie wykonuje - uważają piloci oraz pełnomocnicy rodzin, z którymi rozmawiał "Nasz Dziennik".
Temat fakturowy wskazał dziennikarzom minister obrony Bogdan Klich. Wypowiadał się w tej sprawie jeszcze w listopadzie ubiegłego roku w programie w TVN24. W latach 1997-2002 w 36. SPLT, który wozi polskich VIP-ów, miało dojść do wyłudzenia niewielkich środków na diety. Klich stwierdził przy tym, że w 2003 r. Prokuratura Wojskowa podjęła dochodzenie w tej sprawie. - To wszystko skończyło się prawomocnymi już w tej chwili wyrokami sądowymi, które zapadły w latach 2008-2010 - poinformował. Wątek podchwycił m.in. "Wprost". Zdaniem pilotów oraz pełnomocników rodzin, wszystkie tego typu doniesienia wpisują się w medialną nagonkę na pilotów. - Wszystko to układa się w pewną całość, chodzi o wyszukiwanie błędów w specpułku i przypisywanie winy za katastrofę jego pilotom. A przecież ci piloci, którzy zginęli pod Smoleńskiem, nie mogą się teraz bronić, stąd łatwo jest rzucać na nich różnego rodzaju oskarżenia. Mediom nic do tego, co mogło skądinąd mieć kiedyś miejsce w 36. specpułku - mówi jeden z pełnomocników rodziny pilota. Jego zdaniem, nawet jeśli doszło do nieprawidłowości w specpułku związanych z rozliczaniem diet zagranicznych przez jego pilotów, to roztrząsanie tej kwestii nie ma żadnego znaczenia dla śledztwa w sprawie katastrofy Tu-154M. - Wiem, że wielu ludzi ze specpułku taki zarzut miało, ale przecież nie wiadomo, czy dotyczyło to mjr. Protasiuka. To kwestia pierwsza. Po drugie: nawet jeżeli zapadł w tej sprawie wyrok, to na pewno kierownictwo pułku ani generał Błasik nie mogli nic w tej sprawie zrobić. I w końcu po trzecie: dowódca statku powietrznego - w tym wypadku mjr Protasiuk (jeżeli w ogóle to go dotyczy) - na pewno nie ryzykowałby własnym życiem oraz życiem pasażerów, aby udowodnić, że może lądować w trudnych warunkach tylko po to, by uzyskać w tej kwestii wsparcie swoich przełożonych - twierdzą nasi rozmówcy. Jak tłumaczą, nawet jeżeli doszło do wydania wyroku w tej sprawie, nie byłoby formalnej możliwości, by osoba skazana mogła liczyć na formalne wsparcie swoich przełożonych, którzy nie mają żadnego wpływu na funkcjonowanie organów ścigania i ferowanych przez sądy wyroków. W ocenie mecenasów, ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu (wyłudzenie niewielkich środków na diety w żadnym razie nie wpływa na jakość działania instytucji, jaką jest specpułk) mogło tu mieć miejsce tzw. odstąpienie od wymierzenia kary. Procedura ta jest uważana za skazanie, ale jest stosowana tylko w sytuacjach zaistnienia drobnych przestępstw. Dana osoba jest uważana za skazaną i informacja o tym fakcie widnieje w jej karcie karnej. Zatarcie skazania osoby, wobec której sąd odstąpił od wymierzenia kary, następuje z mocy prawa z upływem roku od wydania prawomocnego orzeczenia w sprawie (art. 107 ¤ 5 kodeksu karnego). Jak poinformował nas ppłk Robert Kupracz, rzecznik prasowy Dowództwa Sił Powietrznych, większość skazań pilotów z 36. splt uległa już zatarciu. Oznacza to, że osoba skazana nie figuruje w Krajowym Rejestrze Karnym, w którym są wpisywane wszystkie prawomocne wyroki sądu.
- Żaden pilot nie ryzykowałby życia swego, załogi i pasażerów, aby cokolwiek udowodnić - mówi krótko gen. Anatol Czaban, były szef szkolenia Sił Powietrznych, obecnie asystent szefa Sztabu Generalnego ds. Sił Powietrznych. Generał Czaban sceptycznie podchodzi też do serwowanych już od pierwszych chwil po katastrofie tez, jakoby mjr Protasiuk, kapitan załogi Tu-154, mógł ulegać presji ze strony np. gen. Błasika. Jak zaznacza, Protasiuk udowodnił już wcześniej, że nie miał skłonności do ryzykownych zachowań (casus lotu do Tbilisi, odmówił wtedy pilotowania samolotu z lewego fotela). W opinii pilotów, którzy go znali, nie był osobą, która bezkrytycznie wykonywała cudze polecania. Zawsze miał swoje zdanie i wiedział, co, jak i czy może wykonać, i z pewnością nie uległby żadnym naciskom, jeśli takowe w ogóle były 10 kwietnia 2010 roku. Zdaniem pilotów, wszelkie medialne dywagacje na temat ewentualnych nieprawidłowości w specpułku służą jedynie podgrzewaniu atmosfery skandalu wokół pułku, a nie dociekaniu prawdy o przyczynach katastrofy.
W kwestii nieprawidłowości przy rozliczaniu faktur w specpułku wina leży nie tyle po stronie pilotów, ile całej administracji. - Ktoś przecież te faktury księgował, ktoś te pieniądze wypłacał, prawdopodobnie gdzieś ktoś czegoś nie dopatrzył, a teraz atakuje się tych, którzy sami nie mogą się już bronić - mówi gen. Czaban. Zaznacza, że sprawy nie można też wiązać w żaden sposób z gen. Andrzejem Błasikiem. Problem dotyczy bowiem okresu, zanim objął on dowództwo nad Siłami Powietrznymi RP, co miało miejsce w 2007 roku.
Romuald Szeremietiew, minister obrony w rządzie PiS, zauważa, że w każdej instytucji dochodzi do różnego rodzaju uchybień. Pytanie tylko, w jakim stopniu zaważają one na pracy całej instytucji. - Tu prawdopodobnie były sprawy drobne, które nie zaważyły na pracy i stanie specpułku. Poza tym - naprawdę - nie widzę tu żadnego związku z lotem do Smoleńska. Jeżeli ktoś wyciąga takie rzeczy, ma na celu tylko jedno: zamydlić obraz całej katastrofy. Tego typu jątrzenie sprzyja odwróceniu uwagi od wyjaśniania prawdziwych jej przyczyn - twierdzi Szeremietiew. Zastrzega, że w czasie jego szefowania w MON nie docierały do niego żadne sygnały na temat jakichkolwiek nieprawidłowości w specpułku.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2011-03-09

Autor: jc