Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie wolno ukrywać słabości Wałęsy

Treść

Z dr. hab. Janem Żarynem, doradcą prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawia Marcin Austyn
Rozpoczął Pan pracę na nowym stanowisku w Instytucie Pamięci Narodowej. Jakie są Pana obowiązki jako doradcy prezesa?
- Po pierwsze zajmuję się projektem dotyczącym strat osobowych oraz Polaków represjonowanych pod okupacją niemiecką podczas II wojny światowej. Jest to projekt o bardzo rozbudowanej strukturze. Jego patronami są IPN oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Istnieje tu także powołana przez prezesa IPN komisja ekspertów z przewodniczącym prof. Tomaszem Szarotą na czele. Wraz z wiceministrem Tomaszem Mertą stoimy na czele Rady Programowej składającej się z kilkudziesięciu instytucji biorących udział w projekcie - to przede wszystkim muzea, instytuty naukowe, zarówno krajowe, jak i powstające niegdyś na uchodźstwie, posiadające informacje czy to archiwalne, czy to w formie baz na temat strat osobowych pod okupacją niemiecką. Obecnie głównym wykonawcą projektu jest Fundacja "Polsko-Niemieckie Pojednanie". Przygotowuje ona kolejne bazy i łączy je z dotychczasowymi, które powstawały dzięki pracy scaleniowej ośrodka KARTA. Projekt obecnie jest kontynuowany i mam nadzieję, że w związku z 70. rocznicą wybuchu II wojny światowej IPN wraz z Fundacją "Polsko-Niemieckie Pojednanie" przedstawi m.in. raport na temat tego, w jakim punkcie jesteśmy, jeśli chodzi o realizację projektu.
Rozumiem, że w tej pracy nie chodzi tylko o katalogi?
- Baza danych jest bardzo ważna i ona będzie prezentowana na stronach internetowych. Jednak powstanie też specjalna praca naukowa stanowiąca raport historyków na temat strat podczas II wojny światowej. Sądzę, że zostanie ona wydana w okolicach 1 września br.
Jakie są Pana inne zadania?
- Będzie ich zapewne wiele, bo IPN jest instytucją dynamicznie rozwijającą swoje projekty. Jestem, wraz z dyrektorem Krzysztofem Dudkiem z Narodowego Centrum Kultury, współtwórcą projektu "Życie za życie", który teraz będę pilotował. To szeroka akcja społeczno-edukacyjna dotycząca Polaków ratujących Żydów.
Miał Pan również zajmować się sprawami związanymi z prześladowaniem Kościoła w czasach PRL.
- Tak. Będę wspomagał projekty dotyczące relacji państwo - Kościół. Liczę też na to, że będę miał nieco więcej czasu i przygotuję kilka artykułów naukowych i książek, w tym także dotykających tego problemu. To będzie moja taka druga aktywność w IPN, autorska. Nieco ją zaniedbałem, kiedy pełniłem funkcję dyrektora Biura Edukacji Publicznej, z powodu braku czasu. Obecnie przygotowuję kilka pozycji związanych z relacjami państwo - Kościół, to m.in. dokumentacja źródłowa dotycząca Departamentu I i Rezydentury Rzymskiej, ponadto jestem konsultantem II tomu dotyczącego ks. Jerzego Popiełuszki. Pracuję także wraz z Wojciechem Muszyńskim nad książką dotyczącą Organizacji Polskiej. Przygotowuję również publikację o Polakach ratujących Żydów.
Będzie Pan doradzał prezesowi Januszowi Kurtyce w sprawach organizacyjnych dotyczących funkcjonowania IPN?
- To w dużej mierze będzie zależeć od samego pana prezesa i jego uznania, na ile moje doradztwo będzie mu pomocne. Na razie praktyka polega na tym, że jestem uczestnikiem wszystkich najważniejszych zebrań prezesa z kierownictwem IPN. W ramach swoich nowych zadań to moje uczestnictwo ma być nie tylko bierne, ale i czynne. Z jednej strony - mam wiele informacji na temat funkcjonowania IPN i to jest baza wyjściowa, by móc komukolwiek doradzać. Z drugiej strony - ciągle pojawiają się nowe kwestie do rozstrzygnięcia. Staram się pomóc, doradzić, ale oczywiście ostateczna decyzja należy do prezesa Instytutu.
Na temat IPN i jego dalszego funkcjonowania pojawiają się różne głosy. Według Pana, Instytut należy reformować?
- Reformowanie każdej instytucji jest wskazane i nie ma powodów, by IPN był wyłączony z puli instytucji, które mogą działać lepiej od strony prawno-organizacyjnej. Samo założenie, że jakaś instytucja ma być wyłączona z działań reformujących, jest błędne. Jednak pojawia się tutaj pytanie, na ile reforma czy polepszanie IPN jest dzisiaj wynikiem troski parlamentu o losy Instytutu, a na ile jest to pretekst do dyscyplinowania kierownictwa IPN. Wobec tak częstej w ostatnim czasie nagonki nie tyle na naszą pracę, ile na wybrane jej działania i efekty, takie pytanie można postawić.
Pojawiają się głosy, że IPN zbyt wolno stawia przed sądem osoby odpowiedzialne za zbrodnie komunistyczne. Pana zdaniem, tego typu poglądy odzwierciedlają rzeczywistość?
- Myślę, że trzy lata temu, kiedy prezesem IPN został Janusz Kurtyka, udało się wypracować wraz z szefem pionu śledczego Dariuszem Gabrelem pewną strategię. Śledztwa historyczne prowadzone w Instytucie są istotne, IPN przed nimi nie ucieka (mam tu na myśli sprawy takie jak śledztwo katyńskie czy te dotyczące tak trudnych relacji polsko-ukraińskich). Te sprawy mają jednak charakter historyczny w tym sensie, że dziś z racji upływu czasu nikt nikogo przed sądem nie postawi za te zbrodnie. W pracy prokuratorskiej udało się przenieść punkt ciężkości z lat 40. i 50. na lata 70. i 80. Zaczęli być intensywniej ścigani ludzie, wobec których jeszcze można żądać zadośćuczynienia i których można postawić przed sądem. To z pewnością jest duży sukces pionu śledczego. Ta sprawa jednak zawsze będzie względna, niezależnie od tego, kto stoi na czele IPN. Żyjemy w państwie demokratycznym, gdzie obowiązuje rozdział władzy i kwestia wyrokowania sądowego leży poza IPN. Tak powinno być; skuteczność działań pionu prokuratorskiego jest nie tylko efektem umiejętności poszczególnych prokuratorów, ale też możliwości faktycznego udowodnienia, że dana zbrodnia została popełniona. Tutaj sąd ma olbrzymie problemy, by za każdym razem pójść śladem aktu oskarżenia prokuratorskiego. W sądownictwie istnieje kategoria domniemania niewinności, a nie jest tajemnicą, że materiały, na podstawie których można udowadniać zbrodnie, zostały mocno zniszczone przez samych sprawców i ich przełożonych. Już w latach 80. praktycznie działalność przestępcza MSW, choćby prowadzona przez dawną Grupę D, czyli Wydział VI Departamentu IV, jest słabo udokumentowana. Przecież sami funkcjonariusze nie musieli na bieżąco prowadzić ścisłej działalności biurokratycznej, a różne przestępstwa dokonywane przez "nieznanych sprawców" były ukrywane przez inne struktury, jak Milicja Obywatelska, prokuratura, opinie biegłych itd. - przez szeroko pojęte służby sprawiedliwości, które były niejako wciągnięte w cały system tworzenia bezkarności dla zbrodniarzy pracujących w resorcie.
Ostatnie wydarzenia związane z Lechem Wałęsą i tym, co mówiono o jego przeszłości, sugerują, że o Wałęsie można mówić dobrze lub wcale. To dla historyka dość niewygodna sytuacja...
- Odpowiedzialni za ten dyskomfort udają nieobecnych. Ustawiczne wydobywanie życiorysu Lecha Wałęsy w kontekście IPN jest intelektualnie miałkie, ponieważ Instytut nie zajmuje się Wałęsą inaczej niż jako postacią historyczną i w tym kontekście jest bardzo ważną osobą w dziejach Polski. Ten fakt staramy się za każdym razem przypominać. Nie ulega wątpliwości, że jest to najwybitniejsza postać polskiej opozycji lat 80. To jednak nie znaczy, że nie jest to postać wielowymiarowa, w której biografii znajdują się wątki zarówno wielkie, jak i wskazujące na jej słabość. Rolą historyków jest to, żeby o postaciach publicznych, którym należą się monografie, pisać prawdę. To wszystko. W mojej ocenie, nie ma żadnego konfliktu na linii IPN - Wałęsa innego niż ten, który stworzy sobie jakieś medium.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-05-06

Autor: wa