Nie umiem pracować na pół gwizdka
Treść
Rozmowa z Justyną Kowalczyk, mistrzynią olimpijską i triumfatorką Pucharu Świata w biegach narciarskich
Kolejny sezon startów zbliża się wielkimi krokami, a po poprzednim zastanawialiśmy się często, czy nie powinna Pani zrobić sobie krótkiej przerwy albo nieco odpuścić treningowy reżim. Tymczasem nic takiego nie miało miejsca, a trener Aleksander Wierietielny mówił, że pracowała Pani jeszcze ciężej niż w przeszłości. Nie potrzebuje Pani odpoczynku?
- Ależ odpoczywałam, i to tyle, ile potrzebowałam. Biegi są moją pasją i pracą zarazem, dlatego nie mogę odpuścić czy robić coś na pół gwizdka. Jako osoba sumienna staram się pracować najlepiej jak potrafię, a czy udało mi się przygotować odpowiednio wysoką formę, to się dopiero okaże. Na razie sama nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak mój organizm zareaguje na zaaplikowaną mu dawkę treningową podczas pierwszych pucharowych zawodów.
Przygotowania były mocne, jak zwykle, a czy przebiegły bezproblemowo?
- Bardzo spokojnie, niemal dokładnie tak, jak zaplanowaliśmy. Trenowaliśmy w wyznaczonych wcześniej miejscach, pogoda dopisywała, żadnej groźnej kontuzji po drodze nie złapałam. Owszem, jakieś drobne przeciążenia się pojawiały, ale na tym etapie są czymś normalnym i niebudzącym niepokoju. Ile przebiegłam kilometrów? Nie wiem. Razem z trenerem siadamy i podliczamy wszystko dopiero w marcu, kwietniu, dziś suchymi danymi sobie głów nie zaprzątamy.
Czego się Pani spodziewa po inauguracji PŚ?
- Niczego specjalnego, naprawdę. Zazwyczaj na początku sezonu bywam słaba, nie sądzę, że w tym roku to się zmieni. Jak w pierwszych zawodach uplasuję się na 15. miejscu, to uznam to za sukces. Uprzedzając kolejne pytanie, celów, jakiś konkretnych, przed sobą też nie stawiam. Chcę po prostu jak najlepiej skoncentrować się i przygotować do każdego kolejnego występu, czy to w Pucharze Świata, czy na mistrzostwach świata...
...które odbędą się w miejscu szczególnym dla narciarstwa, bo w Oslo.
- To prawda, Holmenkollen to kolebka narciarstwa biegowego i choćby z tego powodu już nie mogę doczekać się tej imprezy. Spodziewam się pięknych zawodów, wspaniałego dopingu, krótko mówiąc - wielkiego święta mojej dyscypliny.
Niektórzy już nastawiają się na "wojnę", pamiętając o głośnych spięciach między Panią a Norweżką Marit Bjoergen.
- Na "wojnę" się nie wybieram, nie mam ani amunicji, ani wojska (śmiech). Nie róbmy ze sportu czegoś, czym nie jest, nie dopisujmy bezsensownych podtekstów.
Żałuje Pani swych słów dotyczących astmy w sporcie i związanego z tym przyzwolenia na przyjmowanie specyfików normalnie uznawanych za doping?
- Nie. Zwróciłam tylko uwagę na problem, ale nie mam z tego powodu żadnych koszmarów sennych. Cieszę się tylko z tego, że jestem zdrowa i że nikt w przeszłości nie wpadł na pomysł doszukania się u mnie zalążków jakiejś choroby i nie faszerował mnie medykamentami. A wracając jeszcze do moich stosunków z Bjoergen, nie jesteśmy przyjaciółkami, a dystans między nami, a nawet mną (i nie tylko) i całą kadrą Norweżek, był od zawsze. Oczywiście mówimy sobie "dzień dobry", gratulujemy dobrych startów i tyle.
Zostawiając na boku temat astmy, Bjoergen będzie Pani najgroźniejszą rywalką w kolejnym sezonie?
- Przede wszystkim ja sama mam nadzieję, że znów zagoszczę w czołówce. A odpowiadając na pytanie, groźnych będzie nawet dziesięć, może piętnaście dziewczyn. Znakomitych narciarek jest bowiem wiele, pewnie dojdą jakieś nowe, ciekawe nazwiska. Każdy przecież kiedyś zaczynał, ja, Marit czy Petra Majdić także.
Nastawia się Pani bardziej na mistrzostwa czy Puchar Świata?
- Medal mistrzostw niby jest cenniejszy, ale dla mnie PŚ ma szczególną wartość, bo obrazuje formę sportowca przez cały sezon. W każdym starcie będę chciała dać z siebie wszystko.
Wystartuje Pani we wszystkich pucharowych zawodach?
- Nie, na pewno odpuszczę zmagania w Düsseldorfie i Libercu. Jeśli nie pojawią się jakieś problemy zdrowotne, to stanę na starcie Tour de Ski.
A jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to nie w najbliższym, ale kolejnym sezonie doczeka się Pani wreszcie zawodów PŚ w Polsce. To chyba jedno z nielicznych, jeszcze niezrealizowanych marzeń?
- To prawda. Niezależnie gdzie, na jakim dystansie, bardzo bym chciała wreszcie wystartować w Polsce. Pod koniec poprzedniego sezonu ktoś mi uświadomił, że jestem jedyną w historii triumfatorką PŚ, która nigdy nie rywalizowała w zawodach najwyższej rangi w swojej Ojczyźnie.
Zmieniło się Pani życie po dotarciu na sam szczyt, czyli zdobyciu olimpijskiego złota?
- Poczułam niesamowicie dużą satysfakcję i radość, ale czy zmieniło się - nie. Nie ukrywam jednak, że swój bieg obejrzałam w telewizji wiele razy.
Powtarza Pani często, że nie przywiązuje specjalnej wagi do rzeczy i spraw materialnych, ale olimpijskie krążki chyba znalazły swoje szczególne miejsce w domowych gablotach?
- Gdybym to ja się nimi zajmowała, to pewnie nie, ale sprawy w swoje ręce wzięli moi rodzice (śmiech). Medale są piękne, spoczywają sobie spokojnie w domu.
Sukcesy i w Vancouver, i na mistrzostwach świata, i w Pucharach Świata nie zmieniły Pani, a to chyba sztuka zachować po nich zdrowe, pokorne podejście do siebie, sportu, życia w ogóle?
- Udaje mi się bez większego problemu, bo taki już mam charakter, a przy okazji wiem, że gdybym chciała stać się medialną gwiazdą, to musiałabym na zawsze pożegnać się z biegami. To sport wymagający poświęcenia gigantycznego czasu. Jelena Isinbajewa, tyczkarka wszech czasów, powiedziała kiedyś, że tyczka jest bardzo zaborczym i zazdrosnym partnerem. Jeśli nie daje jej tyle, ile potrzeba, bardzo szybko o tym przypomni i boleśnie to uświadomi. Z biegami jest identycznie. Gdybym próbowała odpuszczać, kombinować, krótko mówiąc, nie poświęcała im całej siebie, błyskawicznie odbiłoby się to na wynikach.
W Vancouver było wspaniale, w Soczi może być podobnie, a nawet lepiej, a co dalej? Słychać było już głosy, że po kolejnych igrzyskach zastanowi się Pani nad sportową przyszłością.
- Do Soczi na pewno będę się starała utrzymać jak najwyższą dyspozycję i biegać na wysokim poziomie. W lutym 2014 r. będę już jednak miała 31 lat i proszę mi wierzyć, to będzie najwyższy czas, by mądrze i rozsądnie zastanowić się nad tym, co dalej robić w życiu. Dziś nie wiem, co wówczas postanowię, być może uznam, że warto biegać do następnej olimpiady. Ale to przyszłość, na razie skupiam się na najbliższym sezonie.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-11-10
Autor: jc