Nie ukrywałem swojej przeszłości
Treść
Z odwołanym ministrem spraw wewnętrznych i administracji Januszem Kaczmarkiem rozmawia Wojciech Wybranowski
Jeszcze kilka dni temu występował Pan wspólnie z ministrem Zbigniewem Ziobrą na konferencji prasowej. Ramię w ramię mówiliście Panowie o konieczności oczyszczenia polskiego życia publicznego. Jak doszło do tego, że staliście się tak zawziętymi wrogami?
- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu nie wiem. Jest to sytuacja dla mnie bardzo dziwna i niezrozumiała. Nie rozumiem tej całej eskalacji nienawiści, zarzutów i oszczerstw w stosunku do mnie, ale również eskalacji działań w stosunku do mojej rodziny. Tak jakby komuś zależało na tym, żeby zniszczyć mnie nie tylko jako prokuratora, prawnika, zdyskredytować moje dokonania na stanowisku prokuratora krajowego w minionych latach, ale również zniszczyć jako człowieka. No bo niech pan sam sobie odpowie na pytanie, jaki sens ma eskalacja działań wymierzonych w moją rodzinę? Co oni mogą mieć wspólnego z całą sprawą? Po co inwigilacja mojego syna? Śledzenie, podsłuchy i włamania na skrzynkę e-mailową. Nie moją, ale właśnie mojego syna, czytanie jego korespondencji. W trakcie rewizji w mieszkaniu zabrano kilka dokumentów i należący do syna komputer oraz grę komputerową. Przecież to jakiś absurd.
Panie Ministrze, nie chciałbym tutaj być złośliwy, ale takie działania prokuratura od lat podejmowała w stosunku do osób podejrzanych - inwigilacje, szykany najbliższych. O tyle nie było to nagłaśniane, że nie były osobami publicznymi. Ale zostawmy to. Pan również czuł się inwigilowany?
- Nie czułem, żeby ktoś za mną chodził czy mnie śledził. Nigdy nikt w ministerstwie czy pan Ziobro nie dali mi odczuć, że są jakieś podejrzenia, że z dnia na dzień, kiedy wyjadę na wakacje, zostanę zdymisjonowany i w tak skrajny sposób obrzucony błotem. Chociaż muszę panu powiedzieć, że dbający o moje bezpieczeństwo pracownicy BOR odnotowali pewien sygnał. Zaniepokoił ich jeżdżący pod moim domem cywilny samochód. Zatrzymano go do kontroli, siedzący w środku ludzie zachowywali się bardzo butnie i arogancko. Później już okazało się, po sprowadzeniu policji, że to pracownicy CBA. Taka notka w dokumentach policji powinna się zachować. No i syn skarżył mi się, że ktoś czyta jego maile.
Rozmawiał Pan z kimś z re sortu bezpieczeństwa o całej sytuacji? Próbował Pan dociekać, dlaczego tak się dzieje?
- Powiedziałem o tym prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Był równie zaskoczony jak ja. Nie wiem, czy podjął jakieś kroki, by to wyjaśnić.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że jednym z powodów Pana dymisji jest nie tyle rzekome "zatajenie prawdy" w sprawie "afery gruntowej", ile zatajenie przed premierem Jarosławem Kaczyńskim informacji o swojej przeszłości politycznej.
- To jakiś absurd. Niczego przed nikim nie zatajałem. Pełniąc funkcję prokuratora krajowego, a później ministra spraw wewnętrznych i administracji starałem się, żeby moje działania i moja osoba były transparentne i przejrzyste.
A jednak nasz wysoko postawiony informator w Ministerstwie Sprawiedliwości powiedział nam, że ukrył Pan przed premierem Kaczyńskim swoją przynależność do PZPR, nagrody "władzy ludowej" i rzekomy kurs w Moskwie. Z drugiej strony, dziwi mnie zarzut ukrycia. Takie informacje można znaleźć choćby w internecie...
- No właśnie. Pan Lech Kaczyński doskonale zna moją przeszłość. Niczego nie miałem powodów zatajać czy ukrywać. Moje akta są w ministerstwie, są znane i każda upoważniona osoba może w nie zajrzeć.
Próbował Pan rozmawiać z ministrem Zbigniewem Ziobrą, kiedy ta cała sprawa wybuchła?
- Nie było ze strony ministra Ziobry żadnej próby kontaktu ze mną. Nie rozmawialiśmy ani prywatnie, ani oficjalnie. Ani z nim, ani z nikim z rządu. Najwyraźniej pewni ludzie są zbyt zajęci atakami na moją rodzinę
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-08-13
Autor: wa
Tagi: kaczmarek