Nie tak człowiek widzi, jak widzi Bóg
Treść
Poprawność (polityczna, społeczna, religijna) to wcale nie wynalazek minionych dziesięcioleci. To ludzkie zachowanie - w swojej istocie będące ucieczką od prawdy, chęcią przykrycia jej półprawdami, pewnością siebie - stare jak świat. Motywy poprawności, zasady działania, cel - od wieków są takie same. I od wieków ten sam jest finał: skazanie siebie na życie, które choć pozornie powiększa przestrzeń egzystencji, to w rzeczywistości dalej jest (nieco przestronniejszym i bardziej komfortowym) więzieniem. Dla adwersarzy Jezusa tym więzieniem było Prawo, za pomocą którego nie tylko próbowali opisać złożoność człowieka, ale stało się podstawowym kryterium poznania i oceny. Samo w sobie nie było złe - to dzięki niemu Izrael odnajdywał swoją drogę w ciemnościach niewoli, bałwochwalstwa, pomagało zachować tożsamość narodową i religijną. Problem zaczął się w momencie, gdy Prawo stało się punktem dojścia, centrum kultu, paradoksalnie spychając na dalszy plan Pana Boga. Faryzeusze świetnie zdawali sobie sprawę z tego, że Jezus z Nazaretu nie jest zwyczajnym prorokiem, nic Mu nie mogli zarzucić, nie potrafili udowodnić Mu błędu. Było coś jeszcze, choć temat ten w rozmowach nigdy nie pojawiał się wprost: bali się, że tak misternie budowany świat, gdzie wszystko było jasne i proste, gdzie znali swoją pozycję, runie. I że trzeba go będzie na nowo konstruować. A przecież budowanie to trud, tym większy, im wcześniej trzeba usunąć gruz wewnętrznej ruiny... Pokusa stabilizacji i "świętego spokoju" jest zbyt realna, by nie zagrażała nam dzisiaj. Kiedy słyszę słowa "nie tak bowiem człowiek widzi, jak widzi Bóg, bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy w serce", to rodzi się we mnie lęk. Dlaczego? Czyżby obawa przed zdemaskowaniem wewnętrznych schematów, o których przecież w głębi duszy wiem, że tylko mamią sumienie?... Religijność to jeszcze nie wiara. Stąd do prawdziwego Spotkania daleka droga. Aby ono się dokonało, trzeba nauczyć się słuchać. To jest warunkiem uznania swojej ułomności: duchowej ślepoty. Przychodzę na rekolekcje, spowiadam się, modlę codziennie przy łóżku rano i wieczorem, staram się dobrze żyć - wydaje mi się, że widzę, rozumiem, dostrzegam. A tymczasem okazuje się, że moi bliscy cierpią z mojego powodu; że w mojej sąsiadce, która tak rozpaczliwie od kilku dni poszukiwała kogoś, komu mogła się wypłakać, wyżalić, opowiedzieć o swoim bólu, zamiast swojego czasu i gotowości słuchania zaserwowałem wyczytaną wczoraj w mądrej książce sentencję; zadowolony z siebie otworzyłem już w domu brewiarz, by nie spóźnić się z Nieszporami. Czy jestem niewidomy? Skądże! Tu jest problem... Pan Bóg lubi zaskakiwać. Trwanie w przyjaźni z Nim, owa kreatywna zdolność do wypełniania Nim przestrzeni wokół siebie i w sobie to nie stagnacja i samozadowolenie, ale gotowość do kadrowania wszystkiego przez najważniejsze i najtrudniejsze kryterium: miłość. Ona przywraca zdolność prawdziwego widzenia, daje siłę do tego, by wychodzić poza schematy i uprzedzenia; dostrzegać obecność Boga tam, gdzie po ludzku sądząc, nie ma dla Niego miejsca. Otwiera oczy i leczy z ułomności, poszerza horyzonty i daje wolność. Marcin Jasiński "Nasz Dziennik" 2008-03-01
Autor: wa