Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie oczekiwałam, że będzie łatwo

Treść

Rozmowa z Agnieszką Radwańską, najlepszą polską tenisistką
Początek sezonu nie był dla Pani najbardziej udany - porażki w pierwszych rundach kilku turniejów, zdrowotne problemy, krótko mówiąc - okazało się, że i dziesiątej tenisistce świata może być pod górkę.
- I jeszcze będzie, jestem tego pewna. Faktycznie sezon zaczął się dla mnie nieszczególnie, przegrane w pierwszej rundzie zostawiły po sobie gorzki posmak. Co chwilę łapałam choroby, kiedy wydawało mi się, że już wychodzę na prostą, pojawiała się nowa przeszkoda. Szczęśliwie wyjazd do USA trochę pod tym względem zmienił i zdrowotnie, i sportowo udało mi się wykonać krok naprzód. Nie chcę się usprawiedliwiać, nie mam tego w naturze, ale zabrakło mi też łuta szczęścia. W Meksyku na dzień dobry przyszło mi bowiem zmierzyć się z Chinką Na Li, która w rankingu może zajmuje dalsze miejsce, ale umiejętności ma na poziomie czołowej dwudziestki. W Dubaju przegrałam z Ulą - wiadomo, siostra zna moje słabe strony, do tego naprawdę potrafi grać w tenisa. Jakby tego było mało, organizatorzy posłali mnie na kort wprost z samolotu. Mam do siebie natomiast pretensje o porażkę z Kateryną Bondarenko w Australian Open. Zawaliłam ten mecz.
Spodziewała się Pani, że tak ciężko będzie bronić miejsca w okolicach czołowej dziesiątki?
- Nie oczekiwałam, że będzie łatwo. Wystarczy popatrzeć tylko na ostatnie turnieje, gdzie przegrywały zawodniczki wysoko rozstawione. I co, miałyby z tego powodu rwać włosy? Skąd! Przyjdą kolejne imprezy, na których będzie można się odbić, odrobić straty. Ale - co muszę podkreślić - aby znaleźć się i utrzymać miejsce w ścisłej czołówce, trzeba grać bardzo dobrze od stycznia do października, na każdym dużym turnieju, szczególnie w Wielkim Szlemie zachodzić jak najwyżej. To jedyna droga. Na pewno trudniej się też broni zdobytych wcześniej pozycji. Choć szczerze mówiąc, ja wcale nie śledzę rankingu, to byłoby chore przyglądać się co chwilę liczbom i cyferkom i na ich podstawie wyciągać daleko idące wnioski. Mi wystarczy wiedza, że każda dziewczyna z czołowej pięćdziesiątki rankingu potrafi świetnie grać w tenisa i nie można jej lekceważyć. Ba, nie tylko pięćdziesiątki...
Wie Pani pewnie dobrze, że wszystkie niepowodzenia i porażki wywoływały w kraju sporo dyskusji, pojawiły się nawet pytania, czy to aby nie oznaki jakiegoś kryzysu.
- Wiem i co na to poradzę? Nie czytam gazet, nie zaglądam do internetu, taki już urok dziennikarstwa, że poszukiwanie sensacji bywa motorem napędzającym mnóstwo tekstów. Tymczasem nie zawsze jest pięknie, nie zawsze się wygrywa, przytrafiają się też bolesne porażki. Kiedyś rozmawiałam z tatą i zastanawialiśmy się, co by było, gdybym napisała książkę o mojej 15-letniej przygodzie z tenisem. I oboje doszliśmy do wniosku, że po jej przeczytaniu 99 procent ludzi w ogóle nie wzięłoby rakiety do ręki. Sportowe życie wcale nie jest bowiem tak piękne i kolorowe, jak mogłoby się wydawać. Pewnie, zarabiam trochę pieniędzy, mam fajny samochód. Poznałam dobrze dziewczyny, które kilka lat temu były moimi idolkami znanymi tylko z ekranu telewizji. Teraz widzę je niemal co tydzień, dzielimy szatnię, restaurację. Ale też mam dwa, czasem trzy treningi dziennie, muszę zaciskać zęby, wyrzekać się mnóstwa przyjemności, zimne obiadki jem w plastikowych pudełkach, w pośpiechu w samochodzie. Przed rokiem miałam tydzień wakacji, gdy tylko wróciłam, tata od razu zabrał mnie na trening. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę, mając świadomość, że z tysięcy dziewczyn grających w tenisa wybija się jedna. Ale... warto było.
Dziś jest Pani już gwiazdą, skupiającą na sobie uwagę kamer, aparatów fotograficznych, faworytką ogromnej większości meczów. Musi Pani wytrzymać presję nieporównywalną choćby z tą sprzed roku.
- Staram się nie myśleć o tym. Nigdy, nawet gdy byłam jeszcze juniorką, nie patrzyłam, kto stoi po drugiej stronie siatki, tylko dawałam z siebie wszystko i grałam jak najlepiej potrafię. Tak jest do dziś. Wiem, że kiedyś ja sprawiałam niespodzianki i wygrywałam z dużo wyżej od siebie notowanymi rywalkami, teraz muszę być czujna, by i mnie nie spotykały takie "przyjemności". Na sukces w jednym tylko spotkaniu składa się mnóstwo czynników, nie tylko umiejętności: dyspozycja dnia, nastawianie do meczu, pogoda, kort, piłki itd. Kobiecy tenis jest tak nieprzewidywalny, że jednego tygodnia można z kimś wygrać 6:1, 6:1, by następnego w takim samym stosunku przegrać. Zdarzają się takie dni, w których nic nie wychodzi, choćby nie wiem, co się robiło, "gryzło" kort, rakiety (śmiech). A czasami na luzie, z uśmiechem udaje się każde zagranie. Jak to wytłumaczyć? Nie mam pojęcia.
Przyzwyczaiła Pani do dużych skoków w górę rankingu, teraz, będąc już w elicie, przesunąć się o jedną choćby pozycję jest niesamowicie ciężko.
- Trzeba wygrywać duże turnieje, zachodzić daleko w Wielkich Szlemach. Każda z nas trenuje jak może, szuka różnych sposobów rozwoju. Wylewamy siódme poty, katujemy się na kortach, bo tylko w ten sposób możemy wykonać krok do przodu.
W tym roku pojawiło się sporo nowych twarzy młodych, zdolnych tenisistek, które coraz mocniej zaznaczają swą obecność.
- Znam je dobrze z turniejów juniorskich, wydaje mi się, że ten rocznik (1989-1990) jest szalenie mocny i w ciągu kilku lat może zdominować korty. Mnóstwo dziewczyn już się wybiło, za nimi idą kolejne.
Kiedy do czołówki dołączy Pani młodsza siostra?
- Mam nadzieję, że w tym roku będzie w pięćdziesiątce. Potrzebuje trochę spokoju, bo wszyscy naokoło ciągle ją pytają, kiedy pójdzie w moje ślady, jest pod wielką presją. Naprawdę. Oprócz tego przydałoby się jej szczęście w losowaniach, ponieważ za każdym razem natrafia na najtrudniejszą z możliwych rywalkę.
Po dwóch latach przerwy na korty wraca była liderka rankingu, Kim Clijsters. Z powodzeniem?
- Trudno mi na razie cokolwiek powiedzieć, nie wiem, jak gra, jak wygląda, ale na pewno będzie jej ciężko. Nie da się wrócić i od razu grać na wysokim poziomie, czasem krótka przerwa powoduje wypadnięcie z rytmu, ona nie grała bardzo długo. Potrzebuje co najmniej pół roku, po tym czasie zobaczymy, jak się prezentuje.
I na koniec - pierwsza część sezonu była dla Pani taka sobie, jaka będzie kolejna?
- Mam nadzieję, że lepsza. Lubię grać na mączce, zresztą nawierzchnia nie ma dla mnie większego znaczenia, w ubiegłym roku wygrałam turnieje na trzech różnych. Wiadomo, że mączka jest wolniejsza, mecze są dłuższe, cięższe, sporo do powiedzenia będą miały Hiszpanki, Włoszki. Ale jestem dobrej myśli.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Agnieszka Radwańska zajmuje obecnie 11. miejsce w światowym rankingu tenisistek. W tym roku największym sukcesem 20-letniej krakowianki był ćwierćfinał turnieju w Indian Wells oraz czwarta runda zmagań w Miami, gdzie po fantastycznej walce przegrała z Amerykanką Venus Williams. Nie powiodło jej się w wielkoszlemowym Australian Open - przegrała już w pierwszym spotkaniu z Ukrainką Kateryną Bondarenko. Odpadała również już na początku zmagań w Dubaju i Monterrey, ale wówczas musiała walczyć nie tylko z rywalkami, ale i z chorobą.
Pisk
"Nasz Dziennik" 2009-04-16

Autor: wa