Nie można Wenecji nie odtworzyć
Treść
Rozmowa z prof. Andrzejem Januszajtisem, najwybitniejszym znawcą dziejów Gdańska, honorowym obywatelem miasta Gdańska i prezesem Stowarzyszenia "Nasz Gdańsk"
Jaka była wartość Wyspy Spichrzów w skali światowej?
- To była największa w świecie dzielnica spichlerzy, czyli zabytkowych magazynów portowych. Nawet Hamburg, który w XIX wieku stworzył tzw. miasto spichrzów, nie miał większej dzielnicy. Poza tym w miastach hanzeatyckich na ogół spichlerze były między domami, a tutaj wydzielono je, otoczono wodą dla bezpieczeństwa przeciwpożarowego i w sumie osiągnęły one liczbę 359. Oczywiście bywały pożary, ale w zasadzie ta dzielnica zachowała swój charakter aż do zniszczenia w 1945 roku. Ruin, które po niej zostały, jest jednak bardzo dużo. Odbudowano w sumie około trzydziestu spichlerzy, oczywiście bez przeznaczenia ich do funkcji, które dawniej pełniły, bo to dzisiaj byłoby nonsensem. Ale spichlerz jako platforma architektoniczna jest tak prosta, że w niej można wszystko pomieścić. Mogą tu być banki, urzędy, mieszkania, a nawet, gdyby ktoś chciał, w czterech połączonych spichlerzach można zbudować krytą pływalnię.
Można więc powiedzieć, że dzisiaj brakuje w Gdańsku jednego z jego najcenniejszych historycznych miejsc, które jak dotąd nie zostało odbudowane...
- Kwestia polega na tym, że z jednej strony mamy długie nabrzeże portowe, które jest przepięknie odbudowane, tak jak wyglądało kiedyś, a z drugiej strony proponuje się w tym miejscu tzw. nowoczesność. Uważam, że nowoczesność może być cenna, jeżeli jest piękna, ale w odpowiednich miejscach. Tu zaś trzeba być konsekwentnym i odtworzyć także z drugiej strony historyczną zabudowę, żeby nie zabić tej wyjątkowej atmosfery miejsca, jego walorów krajobrazowych i w ogóle pamięci o starym porcie - głównym porcie Rzeczypospolitej. Część tych spichlerzy jeszcze przed wojną należała do polskich firm. Przy ulicy Chmielnej 12 znajduje się ruina XVI-wiecznego spichlerza zachowana z rzeźbionym zabytkowym kartuszem z XVIII wieku, na którym widnieje piękny napis łaciński: "Z powinności Winterfeldów wobec nieznanych następców monument ten z ruiny podniesiony został w 1759 roku". Co szczególnie smuci, tego spichlerza nie ma w rejestrze zabytków, a nasz obecny konserwator o nim zapomniał.
To znaczy, że Pan Profesor przeciwny jest pomysłom, by w miejsce dawnych zabytkowych budowli, których piękno możemy zobaczyć chociażby na XVIII-wiecznej rycinie Mateusza Deischa, stawiać nowoczesne obiekty niemające nic wspólnego z tym miejscem?
- Nie odmawiam studentom czy w ogóle architektom prawa do tworzenia takich projektów, jakie uważają za piękne, natomiast są takie miejsca jak to, gdzie nie można takich eksperymentów robić. Architekt polski z Paryża chce postawić na cyplu budynek kilkunastopiętrowy, który nazywa bursztynem. Dla mnie to nie jest bursztyn, tylko kłębek pogniecionej żółtej folii. Nie możemy się na to zgodzić, bo ten wieżowiec będzie widoczny z odbudowanych ulic głównego miasta - z Mariackiej, jednej z najpiękniejszych na świecie, czy ze Św. Ducha, i cała unikalna atmosfera tego miejsca zostanie zniszczona. Jeśli ktoś chce, to może postawić taki budynek np. przy ujściu Motławy do Wisły. Będzie to wtedy jeszcze bardziej eksponowane miejsce i może nawet interesujące. Ci niektórzy przeciwnicy odbudowy zabytków powiadają, że argument, że coś było, nie jest żadnym argumentem. Ale my nie dlatego wojujemy o to, że to było, tylko dlatego, że to było piękne, uznane w całym świecie. To była polska Wenecja, Wenecja Północy. Nie można Wenecji nie odtworzyć.
Jak wspomniał Pan Profesor, spichlerzy było ponad trzysta. Ile z nich sugeruje Pan odbudować?
- Chcę przypomnieć, że dla urzędu konserwatorskiego jakieś 25 czy 30 lat temu opracowałem historię działek, parcel wyspy spichrzów i obiektów. Oni to gdzieś mają, tylko do tego nie zaglądają. Na podstawie tej analizy i tego, co jeszcze widać, co zostało, proponuję odbudowę w dawnym kształcie zewnętrznym około czterdziestu jeszcze spichlerzy. Natomiast jest tam taki element, o którym w ogóle wszyscy zapomnieli, a mianowicie obrotnice dla wagonów. Ponieważ od 1884 roku była wzdłuż ulicy Chmielnej bocznica kolejowa, ze względu na bezpieczeństwo przeciwpożarowe nie ciągnęły wagonów lokomotywy, tylko konie. By dostarczyć ładunek w boczne uliczki, które były wąskie i ciasne, wagon musiał wjechać na obrotnicę, czyli okrągłą platformę z szynami. Obracano go na niej o 90 stopni i wtedy wjeżdżał w boczną uliczkę. Resztki tych obrotnic są, to jest niezwykły zabytek techniki.
Uważa Pan Profesor, że należałoby je odtworzyć?
- Tak. Przy czym niech by tam jeździł też taki wagonik turystyczny po odtworzonych szynach, który by z pewnością stanowił atrakcję dla turystów. Nie może on jednak jeździć wśród obiektów ze szkła i metalu, jak to sobie wyobraża wiceprezydent Gdańska, lecz wśród odbudowanych w dawnym kształcie spichlerzy. Szkło, beton i metal tu nie pasują. A co w nich będzie, to już inna sprawa. Trzeba podkreślić, że Wyspa Spichrzów należy do całego historycznego Gdańska, uchodzącego w Europie za jedną z największych starówek. Cały ten rejon wraz z fortyfikacjami, już nowożytnymi, tzn. bastionami, np. na Biskupiej Górce, Grodzisku, został uznany w 1994 roku przez prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej za pomnik historii. To narzuca pewne zobowiązania na inwestorów, konserwatorów i na władze miejskie. Nam zależy na inwestorach, bo miasto na tym zarabia, ale oni nie wchodzą na pustynie. Musi się im stawiać warunki, tj. ograniczenie wysokości czy odtworzenie najcenniejszych obiektów w kształcie zewnętrznym. I to nawet powinno być premiowane w postaci jakichś ulg w podatkach. Niestety, tego do tej pory nie ma i w rezultacie w tej chwili Gdańsk stoi wobec największego zagrożenia w czasach powojennych, porównywalnego nawet z zagrożeniami wojennymi, bo chce się zabić piękno krajobrazu historycznego.
Dziękuję Panu Profesorowi za rozmowę.
Piotr Czartoryski-Sziler
"Nasz Dziennik" 2007-08-11
Autor: wa