Nie możemy być tylko anty-Platformą
Treść
Z posłem Zbigniewem Girzyńskim (PiS) rozmawia Wojciech  Wybranowski
Niedawno jeden z polityków Prawa i Sprawiedliwości w  nieoficjalnej rozmowie zapytał, dość rozpaczliwie: "Myśli pan, że PiS jeszcze  wróci do władzy?". Powtórzę za nim to pytanie.
- Oczywiście, że tak. Nie  mam nawet cienia wątpliwości. 
Według statystyk, jak i zdaniem  większości komentatorów, kolejne wybory wygra ponownie Platforma  Obywatelska.
- Rozgraniczmy dwie sprawy. Pierwsza to sprawa kolejnych  wyborów, które najprawdopodobniej odbędą się w 2011 roku. Nie da się dziś  odpowiedzieć z całą pewnością, czy wygra je PiS, czy PO. Wszystko zależy do  tego, w jaki sposób Platforma będzie sprawowała władzę przez najbliższe trzy  lata i jaką alternatywę wobec tych rządów stworzy Prawo i Sprawiedliwość.  Stopień zużycia się PO z jednej strony, a z drugiej zdolność PiS do  przedstawienia alternatywnej, lepszej wizji państwa będzie determinowało wynik  wyborczy w 2011 r., który w związku z tym na chwilę obecną jest trudny do  przewidzenia. Drugą zaś sprawą jest to, czy PiS, nawet jeśli przegrałoby wybory  w 2011 r., będzie w stanie wygrać kolejne wybory w 2015 roku. Co do tego nie mam  najmniejszych wątpliwości, że prędzej czy później wygramy wybory i powrócimy do  władzy. W demokracji należy się liczyć zarówno z ewentualnością sprawowania  władzy, jak i z koniecznością bycia w opozycji. W Wielkiej Brytanii tamtejsi  konserwatyści są w opozycji od 11 lat i wcale nie jest powiedziane, że wygrają  następne wybory, które odbędą się tam zapewne w 2009 r., choć biorąc pod uwagę  zmęczenie rządami Partii Pracy i wyniki ostatnich wyborów lokalnych, mają na to  ogromne szanse. Dla porównania w latach 1979-1997 to Partia Pracy przez  osiemnaście lat musiała zadowalać się ławami opozycji. We Francji tamtejsi  socjaliści są w opozycji od 2002 r. i wszystko wskazuje na to, że najbliższą  szansę powrotu do władzy będą mieli dopiero w 2012 roku. Za to w Hiszpanii to  lewica już drugą kadencję sprawuje władzę. Warto mieć to wszystko na uwadze i  nie myśleć o kolejnych wyborach, jeśli nawet przyniosłyby porażkę w kategoriach  klęski czy końca formacji politycznej, bo to niepoważne.
Sugeruje Pan,  że PiS będzie na powrót do władzy czekało niczym swego czasu Partia Pracy w  Wielkiej Brytanii osiemnaście lat?
- Oczywiście, że nie. Jestem  przekonany, że nastąpi to o wiele szybciej. Są spore szanse, aby tak się stało  już w najbliższych wyborach w 2011 roku. Chcę jednak pokazać, że musimy wszyscy  oswajać się z myślą, że nasza demokracja staje się coraz bardziej dojrzała, a w  związku z tym zmiany na szczytach władzy niekoniecznie muszą, jak do tej pory,  zdarzać się wraz z każdymi wyborami parlamentarnymi. Nie dajmy się zwariować  zaklinaczom rzeczywistości, którzy starają się stworzyć w nas przekonanie, że  kolejne zwycięstwo PO w wyborach będzie jednocześnie kresem istnienia PiS, bo to  po prostu nieprawda. Nie oznacza to, że nie powinniśmy uczynić wszystkiego, co w  naszej mocy, aby odsunąć Platformę do władzy jak najszybciej, najlepiej już przy  najbliższej nadarzającej się okazji.
PiS raczej nie ma pomysłu na  odsunięcie PO od władzy. Jak na partię opozycyjną, choćby w porównaniu z  opozycją w okresie rządów SLD, jest bardzo słabe: afera meleksowa, jazda pod  wpływem alkoholu Zbonikowskiego, rajd Kurskiego etc. Nawet w sprawie wniosku do  prokuratury wobec Komorowskiego zabrakło zdecydowania.
- Mam wrażenie, że  jeszcze do końca nie odnaleźliśmy się w roli opozycji. Często spotkam się z  opinią czy zarzutem stawianym przez ludzi raczej nam życzliwych, że jesteśmy  opozycją zbyt słabą. Myślę, że wrażenie takie jest powodowane faktem, że jako  opozycja nie wypracowaliśmy jeszcze najbardziej efektywnego modelu prezentowania  alternatywnej, lepszej wizji państwa niż ta, którą obecnie realizuje Platforma  Obywatelska. W pewien sposób kopiujemy metody postępowania PO z lat 2005-2007.  Wówczas Platforma budowała swoją pozycję na byciu anty-PiS. My dziś staramy się  być swego rodzaju anty-Platformą. O ile jednak Platforma robiła to z ogromnym  rozmachem i całkowitą bezwzględnością, zrywając permanentnie quorum podczas  głosowań w Sejmie, co chwila buntując i podpuszczając do wspólnych antyrządowych  akcji i głosowań i tak nie najlepszych naszych koalicjantów, czego najbardziej  jaskrawym przykładem było niedopuszczenie marszałka Sejmu do prowadzenia obrad  przez jednego ze zbuntowanych wicemarszałków, o tyle PiS nie ma ani takich  możliwości, ani nie jest aż tak bezwzględne w swoich działaniach, ponieważ  bardzo poważnie traktuje konieczność działania na rzecz stabilności i  wzmacniania struktur państwa. W miejsce wojny totalnej, jaką prowadziła z nami  Platforma w poprzedniej kadencji, prowadzimy obecnie działania o charakterze  pozycyjnym, aby się trzymać tej wojskowej terminologii.
Wojna  pozycyjna? Patrząc na działania PiS w ostatnim roku, to chyba odwrót na wcale  nieplanowane pozycje?
- Przesadza pan. Naszym głównym orężem jest klub  parlamentarny. Tworzy go 157 posłów i 38 senatorów. Dzięki dość sprawnemu  zarządzaniu, a przede wszystkim dzięki mrówczej pracy jego członków, wykonuje on  ogromnie dużo pracy w obu izbach parlamentu. Jesteśmy wnioskodawcami największej  liczby projektów ustaw, niezwykle często inicjujemy zwoływanie poszczególnych  komisji, z biur senatorskich i poselskich do rządu kierowane są liczne  interpelacje i zapytania. Nie ma punktu w czasie obrad (zarówno w czasie  telewizyjnych transmisji, jak i często późną nocą), aby senatorowie i posłowie  PiS nie zabierali głosu w debatach, nie zadawali pytań do rządu, nie zgłaszali  własnych, konstruktywnych poprawek do rządowych projektów ustaw. Statystycznie  rzecz ujmując, jesteśmy pewnie najbardziej pracowitym klubem opozycyjnym w  historii polskiego parlamentaryzmu po 1989 roku.
I co z tego? Ustawy  leżą w zamrażarce, media poświęcają im niewiele uwagi. Gdybyście Państwo tych  ustaw składali pięć razy więcej, to i tak nie przebiłoby się to do opinii  publicznej.
- Zapewne ma pan rację. Dlatego osobiście uważam te działania  za niewystarczające. Powinniśmy wesprzeć je pozytywnym przekazem medialnym, w  którym pokazalibyśmy, że Polska nie jest skazana na dryfowanie i postępującą  defragmentaryzację państwa, jakiej jesteśmy świadkami za rządów Platformy. W  2005 r. pokazaliśmy, że jesteśmy alternatywą wobec rządzącego SLD. W 2007 r. to  Platforma potrafiła przekonać Polaków, że może stworzyć drugą Irlandię i  doprowadzić, że będzie się żyło lepiej, wszystkim. Jeśli chcemy skutecznie  zawalczyć o zwycięstwo w 2011 r., to musimy zaprezentować dobry program,  pozytywne przesłanie, które zyska aprobatę wyborców.
Prezes Jarosław  Kaczyński wielokrotnie zapowiadał, że taki program jest przygotowywany i ma  zostać zaprezentowany na styczniowym kongresie programowym PiS.
-  Wszystko jednak zależy od tego, czy będziemy potrafili ze styczniowego kongresu  uczynić coś więcej niż tylko jednorazową imprezę o charakterze PR-owskim. Jeśli  będzie to impuls, który spowoduje, że zaczniemy wokół Prawa i Sprawiedliwości  budować pozytywną aurę partii, która jest w stanie zapewnić Polsce lepsze jutro,  to może być to początek naszej drogi do wyborczego sukcesu. Jeśli będzie to  jednorazowe wydarzenie, za którym nie pójdą konkretne posunięcia polityczne i  marketingowe, to nawet tak duży wysiłek, głównie prezesa, może okazać się zbyt  mały.
Wspomniał Pan o głównej roli prezesa w kreowaniu programu i  strategii politycznej. Nawet najlepszy lider może nie dać rady z piętrzącymi się  wyzwaniami, jeśli nie będzie miał wsparcia swoich politycznych współpracowników.  A liderzy z charyzmą odeszli lub zostali wyrzuceni z PiS: Dorn,  Jurek...
- Rzeczywiście, w ciągu ostatnich kilkudziesięciu miesięcy z PiS  odeszła grupa polityków, takich jak Marek Jurek, Kazimierz Michał Ujazdowski czy  Ludwik Dorn, którzy jakkolwiek by ich nie oceniać, w znaczący sposób wywierali  wpływ na kształt i wizerunek partii. Jesteśmy obecnie armią, która straciła  część korpusu oficerskiego. Mam nadzieję, że te kadrowe ubytki zostaną  uzupełnione przez polityków, którzy do oficerskich szlifów dopiero aspirują, nie  wykluczam też powrotu naszych kolegów, ponieważ PiS powinno być formacją  szeroką, w której znajdą miejsce wszyscy, którzy chcą dobrze i uczciwie pracować  dla Polski w duchu zasad chrześcijańskiej demokracji.
Jak rozumiem,  nie widzi Pan szans na samodzielność polityczną innych ugrupowań mogących być  alternatywą dla PiS?
- Polska scena polityczna zaczyna powoli nabierać  ostatecznego kształtu. Wiodącą rolę będą na niej odgrywać dwa ugrupowania  socliberalna Platforma Obywatelska i konserwatywno-ludowe PiS. Inne projekty  polityczne albo nie przebiją się do świadomości społecznej (Prawica  Rzeczypospolitej czy Polska XXI), albo ulegać będą stopniowej marginalizacji (w  poprzedniej kadencji spotkało to LPR i Samoobronę, a w obecnej stanie się tak  zapewne z PSL i SLD).
A co się stanie, jeśli obecnie realizowany plan  polityczny nie powiedzie się i w 2011 r. PiS do władzy nie powróci? Będzie to  oznaczało koniec partii czy też zmianę jej kierownictwa i kolejną kadencję w  opozycji, ale już z inną koncepcją?
- Jarosław Kaczyński wśród wielu  swoich zarówno zalet, jak i wad ma tę podstawową cechę pozytywną, że zawsze  przywiązywał dużą dbałość do kondycji partii, które tworzył. Oznacza to, i  wielokrotnie to podkreślał, że tworzy ugrupowanie, które ma być trwałym  elementem sceny politycznej nawet wówczas, kiedy on przestanie już być jego  liderem. Gdyby więc obecny plan polityczny (zwycięstwo w kolejnych wyborach  parlamentarnych) nie powiódł się, zapewne dojdzie do zmiany pokoleniowej w  kierownictwie partii i z wykorzystaniem wszelkich wcześniejszych doświadczeń  będziemy robili wszystko, aby powrócić do władzy wraz z kolejnymi  wyborami.
To dość odważna deklaracja. Zarówno w PiS, jak i w PO każdy  polityk pytany o to, kto może być następcą Kaczyńskiego lub Tuska, zaczyna  nerwowo zapewniać pytającego, że taki czas nigdy nie nadejdzie.
- Nie mam  takich obaw. Po pierwsze, prezes sam o tym publicznie mówił. Po drugie, wiem, że  ceni sobie w działalności partyjnej dyscyplinę, która jest niezbędna do  podejmowania skutecznej rywalizacji o władzę, ale jako dobry strateg zawsze  rozważa wszystkie warianty zdarzeń. Nie demonizujmy więc Jarosława Kaczyńskiego,  bo nie ma ku temu przesłanek, wystarczy, że robią to mu ludzie  nieżyczliwi.
Kto mógłby zastąpić Jarosława Kaczyńskiego?
- To  akurat rozważanie przedwczesne, i to nie dlatego że mógłbym się komuś narazić,  ale dlatego że nie można przewidzieć, jak będą się rozwijały polityczne kariery  polityków PiS, którzy mogliby liczyć się w tego typu rywalizacji. Proszę  pamiętać, że obecny lider brytyjskich konserwatystów David Cameron (jak wiele na  to wskazuje, przyszły premier), gdy w 1997 r. Partia Konserwatywna traciła  władzę, nie był nawet członkiem Izby Gmin. Znalazł się w niej dopiero w 2001  roku. To jednak tylko rozważania teoretyczne. Na razie przed nami praca i  kolejne wybory europejskie w 2009 r., samorządowe i prezydenckie w 2010 r. i  parlamentarne w 2011 roku. Ich wynik nie jest przesądzony i teraz powinniśmy się  skupić na tym, aby uczynić wszystko w celu ich wygrania. Na szukanie rozwiązań  alternatywnych przyjdzie czas dopiero wówczas, jeśli te plany by się nam nie  powiodły.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2008-12-27
Autor: wa