Nie mają nic do stracenia
Treść
Mimo bardzo poważnych obaw noc z wtorku na środę upłynęła na placu Październikowym w Mińsku bez frontalnej akcji milicji i OMON-u. Tymczasem im mniej jest wśród protestujących zagranicznych dziennikarzy i dyplomatów, tym większa jest obawa opozycji, że reżim użyje siły. Liderzy białoruskiej opozycji poróżnili się w kwestii sposobu kontynuowania protestu.
Drugi kandydat opozycji na prezydenta Aleksander Kazulin oświadczył, że dysponuje stuprocentową informacją, iż nocą funkcjonariusze struktur siłowych przeprowadzą czystkę na placu, i wezwał manifestantów, by się rozeszli i ponownie zebrali - już jako stutysięczny tłum - 25 marca, w Dzień Wolności. Oświadczył, że ojczyźnie potrzebne jest życie młodych ludzi, którzy potrafili udowodnić, że nie boją się reżimu. Zebrani odpowiedzieli okrzykami: "Zostajemy". Wówczas Kazulin opuścił plac.
Tymczasem Aleksander Milinkiewicz razem z małżonką i starszym synem pozostał z uczestnikami mityngu. - Dzisiaj jest nas więcej niż wczoraj, a jutro będzie więcej niż dzisiaj. Z pewnością wygramy z takimi mężnymi ludźmi! - przekonywał lider opozycji. W odpowiedzi rzecznik Kazulina, Nina Szydłowska, zarzuciła Milinkiewiczowi złamanie wcześniejszego porozumienia, na mocy którego przed planowaną wielką demonstracją mieli obaj opuścić plac i wezwać swoich stronników, by zrobili to samo. Rzecznik prasowy Milinkiewicza, Paweł Możejko, w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" zaprzeczył, by istniało takie wcześniejsze porozumienie.
W nocy z wtorku na środę milicja nie wpuszczała na plac ludzi z żywnością i napojami na podstawie jawnego rozkazu ministra spraw wewnętrznych, obowiązującego od 19 marca. Kilkadziesiąt osób spośród mieszkańców miasteczka namiotowego wychodziło po wodę w towarzystwie dziennikarzy. Jednak nie wszyscy mieli szczęście uniknąć represji. Dodatkowym powodem zmuszającym demonstrantów do opuszczania placu jest brak na miejscu ubikacji. - Ludzie idą do toalety publicznej albo do McDonalda i nie powracają - twierdzi Wiktor Kornijenko, członek sztabu wyborczego Milinkiewicza. Obserwatorzy zwracają uwagę, że w tłumie znajduje się wielu tajniaków z kamerami, którzy filmują tylko twarze zebranych.
Podległe reżimowi Łukaszenki sądy pracują pełną parą. Aresztowani przywożeni są do mińskich sądów, w których sędziowie w ciągu kilku minut, czasem nie wysłuchawszy oskarżonych, wydają wyroki. "Zazwyczaj jest to areszt na 10-15 dób" - pisze rosyjska "Gazeta" (gzt.ru). - Nie mamy już nic do stracenia - mówią uczestnicy protestu. Studenci rozpoznani na placu przez tajniaków będą skreśleni z listy, urzędnicy - zwolnieni, a większość pozostałych od dawna nie ma pracy. Białoruska opozycja zwróciła się już z prośbą do państw demokratycznych o umożliwienie kontynuacji studiów usuwanym studentom. Tymczasem rozgłośnia Echo Moskwy poinformowała, że białoruskie MSZ odmówiło przedłużenia akredytacji dziennikarzom, którzy śledzą wydarzenia na placu. To ich obecność, zdaniem wielu obserwatorów, dotąd odwodziła władze od ataku na demonstrantów.
Waldemar Moszkowski
"Nasz Dziennik" 2006-03-23
Autor: ab