Nie ma zawodniczek idealnych
Treść
Rozmowa z Agnieszką Radwańską, najlepszą polską tenisistką Jak się czujesz w czołowej dwudziestce światowego rankingu? - Bardzo dobrze. Taki był mój cel i marzenie zarazem przed rozpoczęciem sezonu i jestem szczęśliwa, że udało się go zrealizować tak szybko. Już w trzydziestce czułam się znakomicie, teraz wykonałam kolejny krok do przodu, jestem bliżej najlepszych. Spodziewałaś się, że nastąpi to tak szybko? - Szczerze? Raczej nie. W czołówce panuje ogromny tłok, poziom jest szalenie wyrównany, przesunąć się o jedną pozycję do przodu jest bardzo trudno. Proszę zobaczyć, że nawet wygrywając turniej w Pattai, nie awansowałam w rankingu, tylko zachowałam swoje dotychczasowe miejsce. Teraz jestem dziewiętnastą dziewczyną na świecie, to na pewno robi wrażenie i bardzo bym chciała tę pozycję zachować na koniec sezonu. Oczywiście nie znaczy to, że nie mam większych ambicji. Mam, ale wiem dobrze, że teraz będzie już tylko trudniej. Początek roku był w Twoim wykonaniu wyśmienity. Który turniej, mecz dostarczył Ci najwięcej radości? - Przede wszystkim Australian Open. Wiadomo, Wielki Szlem to największe i najważniejsze wyzwanie dla każdego tenisisty, ja pierwszy raz awansowałam do ćwierćfinału, co było dla mnie ogromnym sukcesem. Z drugiej strony w Pattai wygrałam swój drugi w karierze turniej WTA, dotarłam do półfinału niezwykle mocno obsadzonej imprezy w Dausze. Te trzy wydarzenia miały dla mnie ogromne znaczenie. A mecz? Chyba z Rosjanką Nadieżdą Pietrową w Melbourne, w którym przegrywałam 1:6 i 0:3, a jednak przechyliłam szalę na swoją korzyść. Mogę powiedzieć, że wybrnęłam z ekstremalnej opresji (śmiech). Bardzo miło wspominam także pojedynek ze Słowaczką Dominiką Cibulkovą w Dausze. Wydaje mi się, że obie stworzyłyśmy piękny spektakl, długi, bo trwający prawie trzy godziny, wyczerpujący i dramatyczny. Zawsze wierzysz, że możesz wygrać mecz, w którym teoretycznie wszystko układa się po myśli rywalki? - Pewnie, po to przecież wychodzę na kort. Żadnej piłki nie oddaję za darmo, mogę nawet przegrać 1:6, 1:6, ale nie będę miała do siebie żalu, jeśli będę walczyła do samego końca i dam z siebie wszystko. Nie jestem chyba jednak wyjątkiem, tenis to taka dyscyplina, w której wszystko jest możliwe i można sobie poradzić w - zdawałoby się - beznadziejnych momentach. Pojedynek jest rozstrzygnięty dopiero po ostatnim meczbolu. Od dłuższego czasu jesteś osobą doskonale znaną w tenisowym świecie, rozpoznawalną, a od tego sezonu stałaś się już faworytką, masz za sobą pierwszy turniej, w którym byłaś rozstawiona z numerem pierwszym. Ta nowa sytuacja ma dla Ciebie jakieś znaczenie? - Nie. Wychodzę na mecz z takim samym nastawieniem jak dawniej. Nie ma dla mnie znaczenia, czy jestem setna, czy dziewiętnasta w rankingu, czy gram z rywalką ze ścisłej czołówki, czy drugiej setki. Wiem bowiem dobrze, że bez należytej koncentracji i mobilizacji mogę przegrać z każdym. W turniejach zdarza się coraz więcej niespodzianek, nie ma reguły, że faworytki muszą zawsze wygrywać. Odczuwasz większą presję wyniku? - Staram się być obok. Wiem, że w Polsce mówi się o mnie bardzo dużo, ale najczęściej jestem wówczas za granicą, a gdy wracam, to emocje już opadły. Pewnie, jakaś presja jest, ale robię wszystko, by o niej nie myśleć i cały czas grać na luzie. Jesteś w tym roku niezwykle zapracowaną zawodniczką, grasz mnóstwo meczów, jeździsz z turnieju na turniej. Ciężko wytrzymać takie natężenie startów? - Przyzwyczajam się. Faktycznie kilka tygodni było pod tym względem strasznych, od początku roku zagrałam blisko 30 meczów, bardzo dużo, może za dużo. Ciężko jednak było to przewidzieć, wystarczyło, abym w jakimś turnieju odpadła w początkowej fazie, a miałabym tydzień przerwy. Z drugiej strony ta liczba świadczy o tym, że dobrze mi szło. Im lepiej sobie radzisz na korcie i im lepsze osiągasz wyniki, tym głośniejsza staje się dyskusja o tym, co powinnaś i musisz poprawić, aby wykonać kolejny krok do przodu w tenisowej hierarchii. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat? - Nie chcę się wypowiadać, a niektóre komentarze sprawiają tylko przykrość. Czasem odnoszę wrażenie, że wiele osób czeka tylko, aż nam się powinie noga, czemu - nie mam pojęcia. Powiem tylko tyle - nie ma zawodniczek idealnych, ja też nie jestem taka. Dlatego cały czas pracuję nad wszystkim, każdym elementem i szczegółem. Z każdym odniesionym sukcesem stajesz się coraz bardziej popularna, zainteresowanie Tobą wzrasta. Jak odnajdujesz się w tej sytuacji? - Nic odkrywczego - sława ma swoje dobre i złe strony. Ostatnio rzadko bywam w Polsce, a jeśli już, to na krótko. W tym czasie każdy chce mieć wywiad, umówić się na sesję, nie ma treningu, na którym nie byłoby sporej grupy dziennikarzy. Staram się być cały czas do dyspozycji, bo rozumiem, że to wasza praca, w ten sposób popularyzujemy także tenis. Z drugiej strony czasu dla siebie nie mam w ogóle... Odpowiada Ci takie życie na walizkach, ciągłe podróże, urodziny w... samolocie? - Nie mam wyjścia. Podróże są coraz dłuższe i coraz bardziej męczące. Gdy wchodzę do samolotu, to zazwyczaj pęka mi głowa. Nie ma jednak innego środka transportu, dlatego nie narzekam. Zresztą nie tylko urodziny, sylwestra też spędziłam w samolocie. Teraz przed Tobą półtora miesiąca w USA i cztery turnieje. - Zaczynam w Indian Wells, potem jadę do Miami i na dwa mniejsze turnieje. Zapowiada się znów mały maraton, ale powinnam bez problemu sobie z nim poradzić, tym bardziej że pierwsze dwie imprezy potrwają po dwa tygodnie, zatem będę grała co dwa dni. Czasu na regenerację nie zabraknie. Przed rokiem w Indian Wells awansowałam do drugiej, a w Miami do czwartej rundy, w pozostałych dwóch turniejach nie grałam, zatem wszystko, co w nich ugram, będzie na plus. A chciałabym ugrać jak najwięcej. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-03-12
Autor: wa