Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie ma się czym chwalić

Treść

Zdjęcie: Robert Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Donald Tusk opuszcza fotel premiera, aby pełnić prestiżową funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej. Ale długo jeszcze będziemy „konsumować” skutki jego rządów.

Słaba Polska

W sferze polityki zagranicznej i wewnętrznej Tusk nie ma się specjalnie czym pochwalić. Co prawda premier ciągle mówił o tym, jak to pozycja międzynarodowa Polski wzrosła, jak to liczą się z nami w UE, że zasługą jego rządu jest poprawa relacji z Rosją i realizacja Partnerstwa Wschodniego. Okazało się jednak, że to bardziej propagandowe hasła niż rzeczywistość.

Pozycja Polski w UE jest słaba, Tusk polską politykę zagraniczną podporządkował ścisłej współpracy z Niemcami, nasz rząd uznał Berlin za hegemona w UE ze wszystkimi tego konsekwencjami. Donald Tusk osobiście odniósł z tego korzyści, bez poparcia kanclerz Angeli Merkel nie zostałby szefem Rady Europejskiej, ale korzyści Polski z tej sytuacji są co najmniej wątpliwe. Zawaliła się też cała polityka wobec Rosji. Trudno nie zgodzić się z posłem Krzysztofem Szczerskim (PiS) z sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, że upadły dwa podstawowe wektory polityki zagranicznej realizowanej przez Tuska i szefa MSZ Radosława Sikorskiego: uznanie Niemców za gwarantów polskiego bezpieczeństwa, a Rosji za gwaranta stabilności w Europie.

– Niemcy mogą poświęcić bezpieczeństwo Polski w imię dobrych relacji z Rosją – uważa Szczerski, i wielu innych ekspertów całkowicie podziela jego zdanie. Niestety, polityka zbliżenia z Moskwą to też skutek oparcia się przez rząd Tuska na Berlinie. Skutki tego widzieliśmy już podczas badania przyczyn katastrofy smoleńskiej i prowadzonego od 2010 roku śledztwa w tej sprawie. I na pewno Smoleńsk będzie się zawsze kładł cieniem na rządach Tuska jako symbol nie tylko uległości wobec Rosji, ale i bezsensownej walki rządu z prezydentem Lechem Kaczyńskim.

Ale niewątpliwie z dzisiejszej perspektywy największym fiaskiem polskiej dyplomacji jest to, co stało się na Ukrainie. Tusk całkowicie zlekceważył rosyjskie zagrożenie dla naszej części Europy, a gdy mleko się rozlało i Rosjanie uderzyli na Krym, premier nagle dostrzegł to zagrożenie, ba, w antyrosyjskiej retoryce zaczął przebijać wielu polityków opozycji. Straszył nawet wojną, tym, że dzieci nie pójdą do szkoły 1 września. Cóż z tego, skoro na unijną politykę wobec Rosji Polska ma mizerny wpływ, zostaliśmy też odsunięci od wszelkich rozmów z udziałem UE na temat Ukrainy.

Jesteśmy trochę w tym wszystkim z boku, ale to my ponosimy w UE największe skutki tej wojny w postaci rosyjskiego embarga na produkty spożywcze. O tym, jak oceniana jest nasza polityka zagraniczna, najlepiej świadczy fakt, że jakoś nie słychać wśród polityków PO i prorządowych mediów głosów żalu, że minister Sikorski ma odejść z MSZ na fotel marszałka Sejmu.

Nierozliczone afery

Bilans Donalda Tuska obciążają też afery, które zresztą nie zostały należycie wyjaśnione. Potężnym ciosem w rząd i PO była afera hazardowa, która wybuchła jesienią 2009 roku. Pokazała, jak czołowi współpracownicy Tuska są umoczeni w układy z biznesem hazardowym. I choć powstała w Sejmie komisja śledcza, a śledztwo podjęła prokuratura, afera została tylko powierzchownie wyjaśniona. Tuskowi zaś posłużyła przede wszystkim do rozprawienia się z szefem Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariuszem Kamińskim.

Drugą korzyścią, jaką Tusk wyniósł z afery, było usunięcie z rządu wicepremiera Grzegorza Schetyny – to był początek „grillowania” przez premiera jednego ze swoich przyjaciół i najbliższych współpracowników, który zaczął zagrażać jego pozycji w PO. Ukarano stosunkowo łagodnie też kilku polityków PO i na tym koniec, bo afera w zasadzie została rozmyta.

Tak samo jak rozmyta została afera podsłuchowa. Ona jeszcze bardziej kompromituje rząd i samego Tuska, bo albo nasze państwo jest tak słabe, że ministrów może nagrywać bez problemu kilku cwanych kelnerów, albo jest też słabe z tego powodu, że ministrów nagrywają służby specjalne, zamiast ich chronić przed inwigilacją. Ale Tusk w zasadzie nie reaguje, zostawia w rządzie skompromitowanych ministrów i dopiero przy okazji wymiany premiera i rządu powstała okazja do pozbycia się choćby ministra Bartłomieja Sienkiewicza.

A to przecież nie jedyne afery, które na swoim koncie musi zapisać Donald Tusk. Wciąż rozwija się śledztwo dotyczące infoafery – polegała ona na ustawianiu dużych przetargów informatycznych przez urzędników ministerstw i urzędów centralnych. CBA zatrzymało ponad 20 osób, a to pewnie nie koniec. A przecież Tusk szeroko reklamował tzw. tarczę antykorupcyjną, która miała chronić rząd przed ustawianiem przetargów za łapówki.

Jeszcze głośniejsza była afera Amber Gold, która teraz przycichła, a jej główny bohater Marcin P. od kilku lat siedzi w areszcie. Koalicja nie zgodziła się na powołanie w tej kwestii komisji śledczej (podobnie jak w przypadku infoafery), bo istniała obawa, że posłowie za dużo będą grzebać wokół zatrudnienia syna premiera Tuska, Michała, przez OLT Express, spółkę należącą do Amber Gold, jak również będą chcieli rozliczyć premiera za brak nadzoru państwa nad parabankami i zlekceważenie sprawy Marcina P.

Szerszy problem dotyczy dolnośląskiej afery taśmowej. Choć nagrania te były elementem rozgrywki o władzę nad PO na Dolnym Śląsku między Grzegorzem Schetyną a Jackiem Protasiewiczem, to jednak pokazały, że kumoterstwo, załatwianie etatów w spółkach i instytucjach państwowych oraz samorządach jest na porządku dziennym. Te posady były elementem politycznych targów i Tusk im nie przeciwdziałał, a wręcz to tolerował, sankcjonował.

Gospodarka w stagnacji

Gdy Donald Tusk w 2007 roku zostawał premierem, obiecywał szereg reform ekonomicznych, gospodarka pod jego rządami miała kwitnąć. Kancelaria premiera opublikowała raport podsumowujący 7 lat rządów Tuska i za największe sukcesy w dziedzinie gospodarczej uznano m.in. rozbudowę infrastruktury (1800 km autostrad i dróg ekspresowych, 2600 orlików, modernizacja prawie 5,5 tys. km linii kolejowych i 89 dworców).

Tusk chwali się też wysokim wzrostem gospodarczym (20,1 proc. PKB w latach 2008-2013), nowymi inwestycjami (np. terminal gazu skroplonego w Świnoujściu, elektrownia w Opolu), zwiększeniem nakładów na zakupy uzbrojenia (z 3,8 mld w 2006 r. do 5,9 mld zł w 2013 r.).

Za sukces Tusk uznaje też wydłużenie wieku emerytalnego, reformę otwartych funduszy emerytalnych czy zmiany w służbie zdrowia (nowa ustawa refundacyjna i system informatyczny e-WUŚ). Kancelaria chwali się też wzrostem wynagrodzeń Polaków – średnia płaca wzrosła z 2691 zł (2007 rok) do 3740 zł (2014 rok). To prawda, ale wiele ekonomistów wskazuje, że z powodu wzrostu cen wielu towarów i usług i rosnącego rozwarstwienia w dochodach Polaków sytuacja ekonomiczna wielu osób wcale się nie poprawiła w takim stopniu, jak by na to wskazywały rządowe statystyki. A nawet uległa pogorszeniu.

Tylko że ten obraz nie jest tak jasny, jak wynika z raportów rządowych. Przede wszystkim Tusk zostawił nam w spadku ogromny dług publiczny, relatywnie większy niż za czasów Edwarda Gierka. Zbigniew Kuźmiuk, poseł do Parlamentu Europejskiego, przypomina, że gdy lider PO zostawał szefem rządu, dług ten wynosił 520 mld zł, a na koniec ubiegłego roku sięgnął 970 mld złotych. Teraz już przekracza 1 bln złotych. To aż 57 proc. PKB! – Dług ten na koniec tego roku spadnie co prawda o 150 mld zł, ale tylko dlatego, że te pieniądze rząd zabrał z kont OFE. Dług będzie mniejszy, ale o tyle wzrosną też zobowiązania państwa wobec przyszłych emerytów – tłumaczy Kuźmiuk. I dodaje, że rząd Tuska spowodował też powstanie 100 mld zł długu ukrytego (głównie chodzi o 45 mld zł długu, jaki wobec budżetu ma ZUS i którego nie spłaci).

Robert Gwiazdowski, szef Centrum im. Adama Smitha, mówi obrazowo, że najbardziej z powodu finansowej polityki państwa straciły nasze dzieci, wnuki i prawnuki, bo to one będą musiały spłacać te gigantyczne długi.

Co ciekawe, sytuacja finansów państwa ciągle się pogarsza mimo podnoszenia podatków. W górę poszedł przede wszystkim VAT – stawka podstawowa z 22 na 23 proc., podniesiono też stawki preferencyjne. Co roku w górę idą też akcyzy na paliwo, alkohol i papierosy, których stawki są wyższe od zobowiązań Polski wynikających z dyrektyw unijnych. Likwidacja wielu ulg w podatku dochodowym od osób fizycznych (PIT), zamrożenie progów podatkowych spowodowały także realnie podniesienie obciążeń podatkowych dla milionów Polaków. Dlaczego więc z roku na rok spadają wpływy podatkowe państwa?

– To efekt rozszczelnienia systemu podatkowego – uważa Zbigniew Kuźmiuk. Okazuje się po prostu, że liczne zmiany w prawie podatkowym doprowadziły do jego jeszcze większego zagmatwania, stworzyło nowe możliwości unikania płacenia podatków lub nawet wyłudzania zwrotu VAT. Dlatego mamy do czynienia z tzw. obniżeniem wydajności podatkowej. W 2007 roku wpływy budżetowe z VAT, PIT, CIT i akcyzy stanowiły 17,5 proc. PKB, w tym roku będzie to tylko 14,3 procent.

– Ta różnica to 55 mld złotych. Te pieniądze powinny wpłynąć do budżetu. Przez siedem lat rządów Tuska straty budżetu z tytułu niezebranych podatków to 300 mld – podkreśla Zbigniew Kuźmiuk. To dwa razy więcej niż Tusk i wicepremier Jacek Rostowski zagarnęli z OFE. Rząd postanowił jednak walczyć z problemami, które sam stworzył, i teraz forsuje odwrócony VAT w kolejnych sektorach gospodarki, co może wpędzić w bankructwo wiele uczciwych firm.

Profesor Krzysztof Rybiński wskazuje też na to, że za rządów Tuska państwo nie potrafiło sensownie wydać 1 bln zł, który wpłynął do budżetu ponad to, co zebrano z podatków (środki unijne, kredyty, wyprzedaż majątku narodowego, środki z OFE). Pieniądze te w większości przejedzono, a nie zainwestowano w rozwój kraju. Nawet wyjątkowo „pieszczone” przez rząd inwestycje drogowe spowodowały lawinę bankructw firm budowlanych, zamiast spowodować ich rozwój.

Wysokie bezrobocie

Klęską Tuska jest sytuacja na rynku pracy. Stopa bezrobocia jest na mniej więcej takim samym poziomie jak w 2007 roku (wtedy było to 12,1 proc., teraz 11,9 proc.). Tusk obiecywał powroty Polaków z emigracji do kraju, ale następuje proces odwrotny. Już teraz grubo ponad 2 mln Polaków pracuje na Zachodzie, i ta liczba co roku rośnie. To w zasadzie pomaga PO, bo pracy nie ma oficjalnie prawie 1,9 mln ludzi. Paradoksalnie, wiele zamierzeń, które miał rząd i których nie zrealizował, wyszły nam na dobre. Głównie chodzi o rezygnację z wprowadzenia euro, które Tusk chciał dać Polakom już w 2012 roku (zresztą i tak nie spełnialiśmy warunków, aby euro przyjąć). To właśnie dzięki temu, że mamy własną walutę, udało nam się uniknąć głębszego kryzysu. Czyli – jak mówią z sarkazmem ekonomiści – lepiej by nam było, gdyby rząd nic nie robił.

Krzysztof Losz
Nasz Dziennik, 18 września 2014

Autor: mj