Nie ma recepty na sukces
Treść
Rozmowa z Agnieszką Radwańską, najlepszą polską tenisistką Na początek nie sposób nie zapytać o zdrowie. - Jest o wiele lepiej niż tydzień temu, choć wciąż nie najlepiej. Po tego typu urazach [Agnieszka nadwerężyła mięśnie prawej ręki - przyp. red.] leczenie trwa zwykle od tygodnia do sześciu, za mną dwa. Mam nadzieję, że szybko wrócę do zdrowia, we wtorek, może w środę czeka mnie pierwszy mecz na turnieju w Eastbourne. A potem Wimbledon. Pewnie już nie możesz doczekać się tej imprezy? - Czy ja wiem? Zagrałam już w tylu Wielkich Szlemach, że kolejny nie wywołuje u mnie specjalnie dużych emocji. Kiedyś się stresowałam, to prawda, dziś już nie. Mam za sobą występy w czwartej rundzie każdej z imprez wielkoszlemowych, najlepiej wypadłam w Australii, gdzie awansowałam do ćwierćfinału. Wimbledon to jednak dla Ciebie szczególny turniej, przecież w Londynie zaczęła się Twoja przygoda z wielkim tenisem. - To prawda. W 2005 roku wygrałam tu rywalizację wśród juniorek, choć nikt na mnie nie stawiał. Zajmowałam jedno ze słabszych miejsc w rankingu spośród wszystkich uczestniczek, faworytki były inne. Gdy dotarłam do trzeciej rundy, mówiłam sobie w duchu "wow" i "bum", gdy awansowałam do półfinału, byłam przeszczęśliwa, no a gdy wygrałam finał - to już było coś niesamowitego. To był początek, w kolejnych latach - już w kategorii seniorek - grałam w czwartej i trzeciej rundzie. Wychodzi na to, że za każdym razem udawało mi się osiągnąć naprawdę dobry wynik, oby i teraz było podobnie. Chciałabym awansować co najmniej do trzeciej rundy. Nie jesteś zbyt skromna? - Dużo zależy od losowania, szczęścia, jeszcze więcej od stanu mojej ręki. W trzeciej rundzie mogę już natrafić na znakomitą rywalkę, której nie pokonam, nie grając na sto procent możliwości. Z urazem będzie to trudne. Lubisz specyfikę wimbledońskiej trawy? - Powiem tak: na każdej nawierzchni gra mi się równie dobrze, nie mam większych problemów z dopasowaniem się. Faktem jest jednak, iż trawę bardzo lubię, choć w Krakowie i ogólnie w całej Polsce nie ma gdzie na niej trenować. Na pewno stawia przed zawodnikami inne wymagania, piłka odbija się na niej bardzo płasko, cały czas trzeba być nisko na nogach, co jest ogromnym wyzwaniem. Nie ma szans na dwugodzinny trening, byłby zbyt dużym obciążeniem. Zdarza się sporo poślizgów, upadków, słowem - bywa nieprzewidywalna. Jeśli komuś to nie przeszkadza - jest w porządku, może myśleć o dobrych wynikach. Gdy jednak ktoś trawy nie lubi, to choćby nie wiadomo, ile na niej trenował i próbował się przyzwyczajać - nie przeskoczy pewnej bariery. A słynne londyńskie truskawki z bitą śmietaną? - Pyszne, jemy je w dużych ilościach (śmiech). Lepsze od naszych? - Hmmm, śmietana jest o wiele lepsza, ale same owoce chyba nie. Ale oczywiście pamiętać trzeba o całej otoczce, zresztą gdy się płaci te dwa funty za porcję, to musi doskonale smakować (śmiech). Jesteś dziś 14. zawodniczką w światowym rankingu, rozwijasz się, cały czas idziesz do przodu. Spodziewałaś się, że wszystko tak szybko i dobrze się potoczy? - Nie, na pewno nie. Miałam nadzieję, że w tym roku uda mi się wskoczyć do dwudziestki, a tu jestem bliżej dziesiątki. Wygrałam dwa turnieje, w jednym, bardzo dobrze punktowanym, awansowałam do półfinału, a w Wielkim Szlemie byłam w ćwierćfinale. To zadecydowało. Z jednej strony jestem z siebie bardzo dumna, mając 19 lat, zaszłam bowiem tak daleko. Z drugiej wiem, że przede mną mnóstwo pracy i wyrzeczeń, by wykonać kolejny krok. ...o który będzie szalenie ciężko. Teraz awansować o jedną choćby pozycję w górę jest sporym wyzwaniem i sztuką. - No tak, zdobyć jakieś miejsce jest łatwiej, niż potem utrzymać. Niby do dziesiątki brakuje mi tylko czterech oczek, ale to kilkaset punktów, dużo. Co musisz zrobić, by ten cel osiągnąć? - Fajnie by było, gdyby istniała recepta, "jak zostać numerem jeden". Niestety, życie jest trudniejsze, a droga prowadzi przez pracę i wyrzeczenia. Muszę ciężko trenować po kilka godzin dziennie, ćwiczyć każde uderzenie po kolei, nieustannie się poprawiać w najdrobniejszym nawet szczególe. Postawiłam przed sobą poprzeczkę wysoko i nie chcę zwalniać. Jest jakaś zawodniczka, która wyjątkowo Ci nie leży, z którą nie chciałabyś spotkać się w Wimbledonie? - Nie, chyba nie. Każda tenisistka z czołówki prezentuje znakomity poziom i jest w stanie wygrać każdy mecz. O sukcesie decydują niuanse, dyspozycja dnia, nastrój, pogoda, zmęczenie itd. Jedna gra bardziej po męsku, druga agresywnie, trzecia płasko, ale dla mnie nie ma różnicy. Zawsze byłaś pewna siebie, wychodziłaś na kort bez kompleksów, walczyłaś z największymi nawet nazwiskami bez strachu. Skąd to się brało i bierze? - Pewność siebie to może złe słowo, bo ma wymiar pejoratywny. Ja raczej nie bałam się grać z nazwiskami, bo wychodziłam z założenia, że nie mam nic do stracenia. Grałam na luzie, robiłam swoje i nikt nie miał do mnie pretensji, gdy przykładowo, będąc w dwusetce rankingu, przegrywałam z kimś z pięćdziesiątki. Faworytom bywa ciężej i teraz coraz częściej się o tym przekonuję na własnej skórze. Ileż to razy się zdarzało, że zawodniczka rozstawiona z bardzo wysokim numerem odpadała już w pierwszej rundzie ważnych turniejów. Sport bywa nieprzewidywalny. Wimbledon to najbliższa wielka impreza, po niej czekają Cię igrzyska w Pekinie. Niekiedy można odnieść wrażenie, że dla tenisistów olimpiada nie ma jakiegoś specjalnego znaczenia, wyżej cenią turnieje Wielkiego Szlema. Ile w tym jest prawdy? - Trochę jest, spora grupa zawodników, którzy już kiedyś na igrzyskach grali, woli występować w innych turniejach i zdobywać punkty do rankingu. Wielki Szlem to dla nas coś wyjątkowego, ale ja przyznam, że na olimpiadę czekam z ogromnymi emocjami. Jej bogata historia, otoczka, wartości z nią związane działają na wyobraźnię każdego sportowca, także moją. Fajnie będzie spotkać się w wiosce olimpijskiej z przedstawicielami wszystkich niemal dyscyplin, poznać inne sławy, popatrzeć, jak walczą o medale. Bardzo się cieszę, że do Pekinu pojedzie też Marta Domachowska, razem powinno nam być raźniej. Gdyby ktoś Ci mógł obiecać jeden triumf - w Wimbledonie czy w Pekinie - który byś wygrała? - (dłuuuuuga chwila zastanowienia) Bardzo, bardzo ciężkie pytanie. Chyba jednak Wimbledon. Olimpiada to coś wspaniałego, ale wygrany Wielki Szlem, do tego w Londynie, to dla tenisisty spełnienie marzeń. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz * Agnieszka Radwańska zajmuje dziś 14. miejsce w rankingu WTA Tour. Do dziesiątej, Włoszki Marion Bartoli, traci 259 punktów. * W maju 2006 r. była sklasyfikowana na 309. miejscu w świecie. * W 2008 r. grała w ćwierćfinale wielkoszlemowego Australian Open, półfinale niezwykle mocno obsadzonego Qatar Total Open oraz wygrała dwa turnieje: Pattaya Women's Open i Istambul Cup. W finale imprezy w Stambule zdeklasowała piątą rakietę świata, Rosjankę Jelenę Dementiewą 6:3, 6:2. * Na trawiastych kortach w Wimbledonie występowała dotychczas trzy razy: w 2005 r. wygrała rywalizację wśród juniorek, w 2006 dotarła do czwartej rundy (choć występowała dzięki "dzikiej karcie"), a w 2007 - do trzeciej. Pisk "Nasz Dziennik" 2008-06-14
Autor: wa