Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie każdy może sprzedać

Treść

Gdy wybuchły pierwsze ogniska ptasiej grypy pod Płockiem, nie wpłynęło to na rynek drobiarski. Teraz jednak z powodu rozprzestrzenienia się wirusa na kolejne rejony ceny skupu kurczaków i indyków spadły o 10-15 procent. Część hodowców ma problemy, żeby w ogóle sprzedać drób, gdyż ich ubojnie zaprzestały skupu.

Jeszcze na początku grudnia kilogram kurcząt (brojlerów) kosztował prawie 3,20 zł. Teraz ich cena spadła średnio o 30-40 groszy. Podobnie jest z indykami, które tydzień temu hodowcy sprzedawali przeciętnie po 4,70-4,80 zł za kilogram, a teraz dostają po mniej niż 4,50 zł. Na każdej tonie jest to więc strata co najmniej kilkuset złotych. - Spadają nie tylko ceny, ale także ilość skupowanego drobiu. Mamy sygnały, że ubojnie zmniejszyły zakupy o około 10 procent - mówi Leszek Kawski, dyrektor generalny Krajowej Rady Drobiarstwa.
To efekt tego, że mniejsze są też zamówienia od zakładów mięsnych, bo te z kolei mniej sprzedają gotowych produktów do hurtowni i sklepów. Tymczasem i ubojnie, i przetwórnie mają ograniczone możliwości magazynowania towaru. - Zdarza się już nawet, że niektórzy hodowcy kurczaków i indyków nie mogą w ogóle ich sprzedać - narzeka Zbigniew Herc ze Związku Hodowców i Producentów Drobiu w Płocku. Ten rejon jako pierwszy został dotknięty ptasią grypą.
Leszek Kawski przyznaje, że takie sytuacje mają miejsce, ale dotyczą tych ferm, które nie mają podpisanych stałych umów kontraktacyjnych z zakładami mięsnymi. Zazwyczaj dostarczały one drób do mniejszych ubojni, które, co prawda, płaciły nieco więcej, ale za to, gdy przyszły takie kłopoty jak teraz, małe ubojnie zaprzestały skupu. Większe zakłady natomiast najpierw biorą ptaki od stałych dostawców, a dopiero w drugiej kolejności od pozostałych hodowców. - To pokazuje, jak opłacalne jest jednak podpisywanie takich umów - podkreśla Kawski.
Zbigniew Herc dodaje, że pewnym wyjściem, ale krótkotrwałym, jest przetrzymywanie ptaków w fermach. Brojlery, zanim trafią do ubojni, hoduje się około 6,5 tygodnia, indyki 15-16 tygodni i teoretycznie można wydłużyć ten okres np. o tydzień. - Ale to oznacza dodatkowe koszty - podkreśla Zbigniew Herc. Okazuje się, że w dużych fermach na pasze potrzebne do karmienia drobiu tylko przez jeden dzień trzeba wydać nawet ponad 50 tys. złotych. Dlatego im większa hodowla, tym większe problemy dotykają hodowcę.
Jak długo może jeszcze potrwać dekoniunktura? Co najmniej kilka tygodni, pod warunkiem, że nie wybuchną nowe ogniska choroby. Co prawda, w kurnikach jeszcze bardziej zaostrzono przepisy sanitarne, ale niczego nie można wykluczyć. Na szczęście konsumenci nie ulegli panice i od drobiu się nie odwrócili, choć sprzedaż nieco spadła. Najlepiej na wszystkim wyszli chyba jednak przetwórcy i handlowcy. - Spadły ceny skupu ptaków, ale proszę zauważyć, że za surowe mięso indycze lub kurczaki czy też za wędliny płacimy w sklepach tyle samo, co i przed pojawieniem się grypy - zauważa Leszek Kawski. - Najgorsze jest jednak to, że grudzień popsuje nam tak znakomity 2007 rok. Od stycznia co miesiąc rósł eksport, jak również spożycie drobiu na rynku wewnętrznym, a co za tym idzie - i ceny w skupie. Teraz te efekty zostaną zniweczone - podkreśla dyrektor Krajowej Rady Drobiarstwa.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2007-12-14

Autor: wa