Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie chcą Saakaszwilego

Treść

Wczoraj w Tbilisi rozpoczęły się kilkudniowe manifestacje mające na celu zmuszenie do dymisji prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego. Rozbitej na prawie 20 małych frakcji opozycji udało się zjednoczyć i - jak zapowiadają jej przywódcy - w demonstracjach weźmie udział co najmniej 150 tys. ludzi. Pierwszego dnia na głównych ulicach stolicy obecnych było jednak zaledwie 50 tysięcy osób. Jeszcze zanim rozpoczęły się protesty, przedstawiciele opozycji informowali o zatrzymaniu przez policję 60 jej działaczy. Władze zaprzeczają tym doniesieniom.

Partie opozycyjne obwiniają prezydenta o wywołanie konfliktu zbrojnego z Rosją w sierpniu ubiegłego roku. Zarzuty te pojawiają się nieustannie, jednakże dopiero teraz rozczłonkowanej opozycji udało się zjednoczyć na tyle, aby doprowadzić do masowych protestów. Demonstracje mają potrwać aż do momentu, gdy Saakaszwili zdecyduje się podać do dymisji. - Protesty się nie skończą, dopóki Saakaszwili nie zrezygnuje - mówił jeden z liderów opozycji Salome Zurabiszwili.
Oprócz zaognienia stosunków z Rosją opozycjoniści zarzucają prezydentowi porzucenie zapowiedzianych reform, próby wprowadzenia w kraju autorytaryzmu i łamanie praw człowieka. Ich zdaniem, żadna z obietnic przedstawionych w czasie Rewolucji Róż w 2003 roku nie została zrealizowana. Zdaniem opozycji, głowa państwa popełniła zbyt dużo błędów, aby pozostać na swoim stanowisku do końca kadencji w 2013 roku.
Głównym organizatorem protestów jest Ruch Demokratyczny - Zjednoczona Gruzja pod przewodnictwem byłego sojusznika prezydenckiego obozu Nino Burdżanadze. To właśnie członków tej partii mieli rzekomo aresztować policjanci na dzień przed rozpoczęciem protestów. Przedstawiciele rządu odpierają te zarzuty. - To nieprawda - powiedział Agencji Reutera minister spraw wewnętrznych Szota Utiaszwili.
Zdaniem komentatorów, takie deklaracje miały na celu podburzyć zebrany tłum i jeszcze bardziej zjednoczyć go w niechęci do obecnego prezydenta. Władze w związku z tym zdecydowały się podjąć wyjątkowe środki ostrożności. Kordon policji szczelnie otaczał budynek parlamentu i siedzibę prezydenta, zaś patrole poruszały się po ulicach ze wzmożoną intensywnością już na kilkanaście godzin przed planowaną manifestacją. Dziennikarze twierdzą, że może dojść do powtórki wydarzeń z 2007 roku, kiedy siły porządkowe użyły gazu łzawiącego i gumowych pocisków, aby uspokoić ówczesne antyprezydenckie zamieszki. Nikt nie ukrywa, iż za podsycaniem obecnych nastrojów stoi Moskwa.
Prezydent nie zamierza składać dymisji. - Pytanie o rezygnację prezydenta Gruzji, kraju o populacji 4,5 miliona, nie może i nie powinno być rozstrzygane przez 150 tys. uczestników protestu - powiedział Saakaszwili, który dołączył wczoraj do zebranych przed krajowym parlamentem. Tam bowiem odbyły się wczoraj uroczystości upamiętniające 20-lecie krwawego stłumienia przez sowiecką armię gruzińskich protestów niepodległościowych.
Łukasz Sianożęcki

"Nasz Dziennik" 2009-04-10

Autor: wa