Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie będzie kolejek przed eurournami

Treść

Rozpoczęła się kampania informacyjna przed zaplanowanymi na czerwiec wyborami do Parlamentu Europejskiego. Z najnowszych badań opinii publicznej wynika, że chęć oddania głosu deklaruje coraz mniej uprawnionych do głosowania. Wiele do życzenia pozostawia również stan poinformowania społeczeństw państw członkowskich w kwestiach dotyczących kompetencji PE oraz innych unijnych instytucji. Niektórzy eksperci sugerują wprowadzenie obowiązku udania się do urn. Otwarta pozostaje kwestia, która z polskich partii ma największe, a która najmniejsze szanse w wyborczym wyścigu.

Przeprowadzone przez Eurobarometr na zlecenie Parlamentu Europejskiego badania wskazują, że 15 proc. Europejczyków nie weźmie udziału w wyborach do tej instytucji. Oddanie głosu zadeklarowało 28 proc. respondentów krajów "27". Pozostali to, najogólniej mówiąc, niezdecydowani. Jednocześnie 13 proc. ankietowanych uważa, że rola PE jest bardzo duża, natomiast 57 proc. uznaje ją za dużą.
Zainteresowanie wyborami do PE tak w Polsce, jak i w całej Unii stale spada. Niektórzy politycy i eksperci jako rozwiązanie wskazują wprowadzenie obowiązku udania się do urn. Tego typu rozwiązanie przyjęto w Belgii, w której prawo obliguje do uczestniczenia w wyborach. Za niedopełnienie tego obowiązku przewidziane są kary pieniężne. - Obowiązek głosowania powinien być, ponieważ jest to zmuszenie obywateli do wzięcia odpowiedzialności za to, kogo się wybiera - powiedziała na konferencji zorganizowanej przez Biuro Informacyjne Unii Europejskiej dr Elżbieta Skotnicka-Ilasiewicz, socjolog, wykładowca Collegium Civitas. Z opinią tą polemizuje jednak wielu polityków, w tym irlandzka eurodeputowana Kathy Sinnott. - Można zmusić ludzi do pójścia do urn, ale jeżeli nie ma demokracji, jest to działanie ma wyrost - stwierdziła Sinnott w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", dodając, iż ludzie nie czują, aby poprzez głosowanie mieli jakikolwiek wpływ na podejmowane w Unii decyzje. Przykładem może być Irlandia, której obywatele chętnie biorą udział w głosowaniu, ale - jak zauważyła Sinnott - widzą efekty swojego zaangażowania.

Być ostatnim w świecie czy pierwszym w powiecie?
Kwestią problematyczną pozostaje również, czy bardziej opłaca się mieć swoich przedstawicieli w mniejszych grupach, czy też w większych, oraz czy należy głosować na większe, znane już partie, czy też dać kredyt zaufania nowym formacjom. - Platforma jest obecnie w dużej grupie politycznej, czyli jeżeli uda się przeforsować swoje stanowisko w dużej grupie, to ma się większe poparcie, ale trudniej jest to przeforsować - tłumaczył eurodeputowany Marcin Libicki. - W mniejszych grupach łatwiej jest znaleźć poparcie całej grupy, ale ma się poparcie mniejszej grupy - czy być ostatnim w świecie, czy pierwszym w powiecie? - skonstatował.
- Na obecnym etapie nie sposób ocenić, którym ugrupowaniom uda się wejść do PE. Wiele wskazuje na to, że PiS znajdzie się w PE z angielskimi konserwatystami i Obywatelską Partią Demokratyczną (ODS) - ocenił Libicki. Nadzieję na to wyraził również czeski eurodeputowany Jan Zahradil (Niepodległość/Demokracja). Paneuropejska Libertas, zdaniem europosła, poza Iralndią nie wydaje się mieć szans na powodzenie. Nie wiadomo również, kto mógłby wejść w skład tej formacji. Do parlamentu wejdą posłowie z PO, kilku kandydatów ze strony lewicy oraz ewentualnie z PSL.
- Nie mamy takiego samego wpływu jak "stare", duże kraje członkowskie, chociaż nie wszystkie mają taki sam wpływ. Pierwsze skrzypce grają Francja i Niemcy, które są krajami ściśle ze sobą współdziałającymi. Jeżeli jeszcze wesprze je Beneluks, mało kto jest w stanie się temu oprzeć - stwierdził europoseł Dariusz Rosati na konferencji poświęconej podsumowaniu pracy eurodeputowanych obecnej kadencji oraz przygotowaniom do czerwcowych wyborów. Dodał, że jeżeli traktat lizboński wejdzie w życie, ponad 90 proc. spraw będzie głosowanych w kodecyzji (parlament plus rada). Przypomniał też, iż Niemcy są w Unii głównym płatnikiem.
- Z przeprowadzonych badań wyraźnie wynika, że wzrósł stopień dezorientacji w społeczeństwie, jeśli chodzi o stopień poinformowania o działaniach Parlamentu Europejskiego, mimo że zdaniem ankietowanych rola parlamentu jest ważna - powiedziała na konferencji dr Skotnicka-Ilasiewicz. Jednocześnie przyznała, że wyraźnie spada zaufanie do polityków. - Badania wskazują, że Polacy, decydując się na wybór danego kandydata, coraz częściej zwracają uwagę na jego kompetencje i doświadczenie - podkreśliła.
Wszystko wskazuje na to, że czerwcowe wybory, stojące pod znakiem czeskiej prezydencji, mogą stać się zarazem referendum w kwestii kształtu wspólnotowej polityki na politykę Europy Narodów, a zarazem okazją do zamanifestowania sprzeciwu osób o światopoglądzie określanym przez liberałów mianem "eurosceptycznego" względem obecnej socjaloligarchii, o ile społeczeństwa państw członkowskich zdecydują się jednak udać się 7 czerwca do urn wyborczych.
Anna Wiejak, Bruksela


Z badań przeprowadzonych przez OBOP wynika, że 65 proc. Polaków wyraziło pozytywną opinię o członkostwie Polski w UE. 73 proc. ankietowanych uważa, że kraj skorzystał na członkostwie, jednak odsetek ten obniżył się przez ostatnie pół roku o 4 punkty procentowe. 61 proc. ankietowanych deklaruje jednocześnie, że dzięki obecności w UE czują się bardziej stabilni gospodarczo. Dla porównania unijna średnia wynosi odpowiednio 53 proc., 56 proc. i 45 procent.
"Nasz Dziennik" 2009-02-11

Autor: wa