Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nic nie dzieje się bez przyczyny

Treść

Rozmowa z Martą Dziadurą, potrójną mistrzynią świata w pięcioboju nowoczesnym

Obroniła już Pani swoją pracę magisterską, której tematem - przypomnijmy - jest pięciobój nowoczesny?
- Niestety, jeszcze nie. Miałam ostatnio na głowie wiele spraw, ale liczę, że na początku przyszłego roku wreszcie uda mi się ją obronić.

Po takim sukcesie, jak ten w Gwatemali, chyba nie będzie z tym problemów?
- Czy ja wiem? Nie sądzę, żebym miała łatwiej z tego powodu, że zdobyłam trzy medale mistrzostw świata, ale z drugiej strony może będzie to malutkim plusem (śmiech).

Spodziewała się Pani, że może zakończyć sezon tak mocnym akcentem?
- Nie. Indywidualnie myślałam o miejscu w czołowej ósemce, co i tak uznałabym za dobry wynik. Medal był w sferze marzeń, tym bardziej że w drodze do Gwatemali zaginął mój sprzęt szermierczy, buty do jazdy konnej, kolce i strój do pływania. Wszystko musiałam pożyczać, ale jak się okazało ze wspaniałym skutkiem. Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że po cichu nie liczyłam na dobry występ. Za mną udany sezon - stawałam na podium Pucharu Świata, byłam czwarta w finale pucharu. Czułam, że jestem świetnie przygotowana, przecież przez cały rok trenowałam niezwykle solidnie, nie miałam żadnych problemów zdrowotnych. Na mistrzostwach dopisało mi również szczęście, bez którego zwykle trudno o sukcesy. Wylosowałam znakomitego konia, a przecież w tej konkurencji - nie z własnej winy - można stracić cały wypracowany wcześniej dorobek. Jako jedna z pięciu dziewczyn przejechałam parcours bezbłędnie, co umocniło mnie na prowadzeniu w klasyfikacji. I to był chyba klucz do sukcesu, wszak wcześniej w czołówce były minimalne różnice.

Kiedy Pani uwierzyła, że może zostać mistrzynią świata?
- Tak naprawdę chyba przed biegiem, ostatnią konkurencją. Zobaczyłam wyniki i uświadomiłam sobie, że jestem w stanie sięgnąć po złoto. Więcej, nie darowałabym sobie, gdybym go nie zdobyła. I ta świadomość dodała mi skrzydeł.

A lata pracy i wyrzeczeń przyniosły wymarzone owoce. Długa była droga do tych medali?
- Pięciobój to niezwykle ciężka dyscyplina, wymagająca dużego poświęcenia i zaangażowania. Trzeba być cierpliwym, konsekwentnie robić swoje, a wyniki nie przychodzą od razu. Ja uprawiam sport już dziesięć lat, a do tej pory nie miałam wielkich indywidualnych sukcesów na koncie. Przez pewien czas borykałam się ze zdrowotnymi problemami, długo nie mogłam trenować. Ale czekałam, pracowałam i wreszcie się udało. Czyli warto pokonywać chwile słabości i wierzyć, że kiedyś i mnie dopisze szczęście. Mam takie swoje ulubione powiedzenie: "nic nie dzieje się bez przyczyny". Dużo zawdzięczam też swojej rodzinie, która zawsze mnie wspierała i motywowała w najtrudniejszych chwilach.
Trening? Czasami zdarza się, że trenujemy wszystkie pięć konkurencji jednego dnia, wtedy nie mamy czasu na nic innego, wracamy do domu wykończeni. Ale satysfakcja z sukcesów jest przez to jeszcze większa.

Można być słabszym w jednej konkurencji, nadrabiając straty w innej?
- Chyba nikt z nas nie jest doskonały we wszystkich pięciu dyscyplinach, ma silniejsze i słabsze strony. Proszę zauważyć, jak różnorodne są to konkurencje, jakie mają wymagania. W szermierce liczy się technika i refleks, w pływaniu oraz biegu siła i wytrzymałość, w strzelectwie celne oko i opanowanie, a w jeździe konnej trzeba mieć... szczęście, bo nie wiadomo, na jakiego wierzchowca człowiek trafi. Z drugiej jednak strony poziom w światowej czołówce tak się wyrównał, iż o sukcesie nie może marzyć zawodniczka, która nawet w jednej tylko konkurencji jest bardzo słaba, a w pozostałych świetna. Trzeba być w miarę równym we wszystkich.
Dziś jest blisko dziesięć osób, które prezentują podobne możliwości i liczą się w walce o medale najpoważniejszych imprez. To powoduje, że o sukcesie decyduje także psychika.

W której konkurencji czuje się Pani najmocniejsza?
- Chyba w strzelaniu, które jeszcze niedawno było moją słabszą stroną. Teraz jest już bardzo dobrze, a to istotne, ponieważ jest pierwszą konkurencją. Pozwala zatem zyskać znakomitą pozycję wyjściową do dalszej walki.
Ale ogólnie mówiąc - pięciobój to piękny sport. Jego różnorodność i urozmaicenie powodują, że nigdy się nie nudzi. Jako że nie robimy ciągle tego samego, zmieniamy obiekty, trenujemy w środku i na zewnątrz - nie ma czasu na monotonię. I choćby dlatego warto go trenować! Praca przynosi niezwykłe efekty, ja na przykład rok temu nawet nie przypuszczałam, że mogę zostać potrójną mistrzynią świata.

Co zatem pomogło osiągnąć tak spektakularny sukces?
- Praca i podejście do życia. Nabrałam też większej pewności siebie, bardzo dużo dały mi udane starty w Pucharze Świata. Uwierzyłam, że stać mnie na wiele. A przy okazji mam wspaniałe koleżanki w kadrze, bez których tych medali by nie było: Paulinę Boenisz, Sylwię Czwojdzińską i Edytę Małoszyc. Mam też to szczęście, że trenerzy, z którymi pracuję, w sposób indywidualny podchodzą do każdego zawodnika. Według mnie to niezwykle istotne. Każda z nas jest przecież inna, ma różne dni - lepsze i gorsze.

Celem na najbliższe dwa lata jest pewnie olimpiada w Pekinie?
- Dużo czasu jeszcze do niej pozostało, wiele się może wydarzyć. Najważniejsze to zdobyć kwalifikację. Dla Polski są tylko dwa miejsca - nas, prezentujących wysoki poziom, jest co najmniej cztery. Oczywiście marzę o igrzyskach, o medalu. Jak każdy sportowiec.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2006-12-13

Autor: wa