Netanjahu nie wynegocjuje pokoju
Treść
Z dr. Adamem Bieńkiem, arabistą z Instytutu Filologii Orientalnej Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Anna Wiejak
Nowy minister spraw zagranicznych Izraela Avigdor Lieberman znany jest z bardzo radykalnych poglądów, jeżeli chodzi o kwestię palestyńską. Wiele wskazuje na to, że mimo wcześniejszych zapewnień premiera Benjamina Netanjahu, iż Izrael będzie dążył do pokoju na Bliskim Wschodzie, tak się nie stanie. Czy w tej sytuacji możliwe jest jakiekolwiek porozumienie?
- Oczywiście, że nie. Przejawem tego typu polityki ze strony Izraela było wyznaczenie nowego negocjatora w rozmowach trójstronnych z udziałem Egiptu oraz Palestyńczyków. Wiadomo było, że przewodniczący z bardzo ostro nastawionej do Palestyńczyków partii nie będzie obiektywnym negocjatorem. Dlatego został wystawiony do negocjacji, żeby Arabowie, dla których kwestia utraty czy zachowania twarzy jest niezwykle istotna, zerwali rokowania. Z podobną sytuacją mamy do czynienia w przypadku mianowania Liebermana - chodzi o to, żeby dać wszystkim do zrozumienia, że Izrael będzie prowadził twardą politykę. Tel Awiw liczy na to, że Stany Zjednoczone nie będą za bardzo ingerowały w politykę Izraela, wiedząc, że jest to z góry skazane na niepowodzenie. Z drugiej strony to kolejna prowokacja wobec Palestyńczyków, którzy rzeczywiście, zwłaszcza ekstremistyczne ugrupowania, mogą bardzo emocjonalnie podejść do takiej nominacji, stwierdzić, że skoro nie ma z kim rozmawiać, to można uciec się do stosowania przemocy i wtedy Izrael będzie rozdzierał szaty przed całym światem: "Bo znowu jesteśmy zaatakowani, przecież sami nikogo nie atakowaliśmy".
Umorzono śledztwo w sprawie mordów, jakich mieli dopuścić się izraelscy żołnierze na ludności palestyńskiej w trakcie prowadzonej w Strefie Gazy operacji "Płynny ołów". Zginęło tam wtedy ponad 1300 Palestyńczyków...
- To jest po pierwsze - rozdzieranie szat, po drugie - prowokacja. Izraelczycy stosują klasyczne techniki manipulacyjne mające na celu doprowadzenie do takiej, a nie innej reakcji ze strony arabskiej. Przecież Izrael wcale nie dąży do porozumienia, ale do usprawiedliwienia dalszych swoich skrajnych posunięć wobec arabskich sąsiadów, czyli zwłaszcza wobec Palestyńczyków. Tak samo jak było z rokowaniami w sprawie wzgórz Golan. Przecież od początku wiadomo, że Izrael nie zamierza zwrócić wzgórz Golan Syrii, ponieważ tam się znajdują ujęcia wody, których Izrael potrzebuje, w związku z czym prowadzi taką politykę, aby albo zmusić Syrię do zawarcia pokoju bez wzgórz Golan, albo utrzymywać status quo pozwalające bezkarnie eksploatować to, co do Izraela nie należy. Izrael tylko w przypadku mienia pożydowskiego w innych krajach jest bardzo wrażliwy na akty własności. Jeżeli chodzi już o mienie innych, leżące w tymczasowych chociażby granicach Izraela, poszanowanie świętego podobno prawa własności wygląda zupełnie inaczej.
Z analogicznym mechanizmem mamy do czynienia na Zachodnim Brzegu Jordanu, gdzie powstają coraz to nowsze plany nowych nielegalnych osiedli żydowskich lub rozbudowania już istniejących. Czy tutaj nie ma kolejnego zarzewia następnego konfliktu?
- Tak, ponieważ osłabia to pozycję partii Al Fatah, pozycję przywódców Autonomii Palestyńskiej, pozycję Mahmuda Abbasa. Ten ostatni zaczyna być przez coraz większą rzeszę Palestyńczyków odbierany jako polityk słaby, który nie potrafi zagwarantować im poszanowania podstawowych praw ze strony Izraela. W związku z tym spycha się Palestyńczyków w objęcia ekstremistów. Zaczynają być zwolennikami Hamasu. Izrael może wtedy spokojnie powiedzieć, że skoro Palestyńczycy popierają ekstremistów, to nie należy z nimi rozmawiać, tylko trzeba się od nich odgradzać, ewentualnie rugować ich z bezpośredniego sąsiedztwa Izraela, budować kolejne mury. To jest długofalowa polityka - i to wydaje się, że niezależnie od tego, kto jest u steru władzy. Jedynym politykiem, który rzeczywiście próbował doprowadzić do jakiegoś porozumienia, był Icchak Rabin, ale jak wiemy, jego śmierć też wskazuje na to, że nie wszyscy byli zwolennikami takiego rozwiązania. I bynajmniej nie byli to Palestyńczycy.
Po wypowiedzi nowego premiera o pokojowych dążeniach Izraela wśród zachodnich komentatorów zaobserwować można było istną euforię. Francuski dziennik "Le Figaro" pisał wprost, że Netanjahu jest "bliski pokoju na Bliskim Wschodzie". Skąd taka interpretacja?
- Można powiedzieć, że to typowy mechanizm iluzji zaprzeczeń, który powoduje, że lepiej udawać, że nie widzi się pewnej oczywistej prawdy, ponieważ zmuszałoby to do określonych działań. Niestety, wiele krajów - Unii Europejskiej również - woli udawać, że rzeczywiście Izrael i Palestyna są na dobrej drodze do osiągnięcia pokoju, bo w ten sposób nie trzeba wywierać żadnych nacisków ani martwić się tym. Lepiej zatem przyjmować za dobrą monetę deklaracje, które nie mają pokrycia. Netanjahu nie jest politykiem, który po raz pierwszy pojawił się na izraelskiej scenie politycznej. Wiadomo, że to jest człowiek, który potrafi czarować publiczność uśmiechami, deklaracjami. Jest to taki premier "na pokaz", a jednocześnie wiadomo, że jego działalność, kiedy był poprzednio premierem, sprowadziła się tak naprawdę do ograniczania praw Palestyńczyków, cofania się w stosunku do porozumień zawartych przez premiera Icchaka Rabina.
Jak, Pana zdaniem, w najbliższym czasie potoczą się losy tego izraelsko-palestyńskiego dialogu?
- Obawiam się, że Izrael będzie nadal drobnymi kroczkami mnożył prowokacje wobec Palestyńczyków, tak żeby to oni zerwali negocjacje, a wtedy Izraelczycy, korzystając z tego, że Amerykanie oraz Europa są przede wszystkim zainteresowani kryzysem gospodarczym, będą mogli przez jakiś czas kontrolować sytuację środkami militarnymi, jednocześnie rugując Palestyńczyków z kolejnych połaci ziemi na Zachodnim Brzegu i powodując coraz większą polaryzację wśród samych Palestyńczyków. Coraz większa liczba ludności palestyńskiej będzie stała po stronie organizacji ekstremistycznych oferujących czarno-biały obraz świata. Wtedy bowiem ich rzeczywistość będzie już zupełnie czarno-biała - bez możliwości negocjacji, bez odcieni szarości.
Postawa Europy wobec Palestyńczyków nie wynika z braku bezpośredniego interesu w pomocy temu narodowi?
- Obawiam się, że przyczyną tego stanu rzeczy nie są kwestie ekonomiczne, ale czysty strach. W tej chwili lobby proizraelskiemu udało się doprowadzić do takiej dziwnej sytuacji, że każdy głos krytyki wobec polityki Izraela jest piętnowany jako przejaw antysemityzmu. Czyli w tej chwili polityka Izraela, która nie ma nic wspólnego z judaizmem jako religią czy z Żydami jako grupą etniczną i stanowi po prostu agresywną politykę określonego państwa, automatycznie jest utożsamiana z ideą państwa żydowskiego, z ideą przetrwania Izraela, z ideą przetrwania narodu żydowskiego. Zatem krytykowanie Izraela to krytykowanie Żydów, to antysemityzm - wtedy zaczyna się rozpętywać burza medialna.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-04-08
Autor: wa