Nerwowe oczekiwanie na szczyt UE
Treść
Nie czekając na wynik referendum konstytucyjnego w Holandii, decydenci europejscy zaczęli nerwowo zastanawiać się, jak wybrnąć z kryzysu, który powstał w Unii Europejskiej po odrzuceniu przez Francuzów projektu konstytucji dla niej. Rozważane są różne opcje i pomysły. Pojawiają się też kalkulacje, jakie będą konsekwencje tego "weta" dla UE.
W Brukseli oraz w innych unijnych stolicach panuje nerwowość, która sprawia, że nie ma zgodności nawet co do interpretacji procedury ratyfikowania traktatu. Premier Wielkiej Brytanii Tony Blair sugerował wcześniej, że po odrzuceniu konstytucji przez Francuzów głosowanie na Wyspach nie będzie miało już sensu. Również prezydent Czech Vaclav Klaus uznał, że kontynuowanie ratyfikacji jest bezcelowe. Przeciwny takiej interpretacji jest m.in. premier przewodzącego obecnie Unii Luksemburga. Jean-Claude Juncker stwierdził m.in.: "Traktat nie jest martwy (...). Ratyfikacja konstytucji europejskiej musi być kontynuowana".
Takie stanowisko zajmują też przedstawiciele Komisji Europejskiej. - Traktat istnieje, dopóki nie odrzuci go sześć lub więcej krajów - oświadczyła komisarz ds. regionalnych Danuta Huebner, przypominając przyjętą przez przywódców państw UE deklarację do traktatu. Mówi ona, że jeżeli do listopada 2006 roku konstytucję przyjmie 4/5 krajów UE, a jeden lub więcej go odrzuci, to wówczas Rada Europejska, czyli przywódcy państw unijnych, zdecyduje, co dalej. Będzie ona debatować na ten temat na szczycie 16 i 17 czerwca w Brukseli.
Festiwal pomysłów
Rada Europejska będzie jednak rozważała opcje, które już teraz są przedstawiane. Jedną z nich zakładali unijni decydenci w czasie zatwierdzania eurokonstytucji - to utworzenie tzw. twardego jądra UE, czyli starych państw. Spodziewano się bowiem, że traktat może odrzucić raczej któreś z nowych państw członkowskich. Wówczas można by je po prostu "wyrzucić" z UE lub przyznać mu członkostwo drugiej kategorii. Problem pojawił się wtedy, gdy odrzucili go obywatele Francji współtworzącej traktat. Kraj ten jest państwem założycielskim Unii i tworzył dotychczas, wraz z Niemcami, jej siłę napędową. Mało kto może sobie więc wyobrazić Francję, i ewentualnie Holandię, poza "twardym jądrem".
Inne wersje zakładały powtórzenie referendów. Jednak i tu takie rozwiązanie dopuszczano raczej w nowych krajach członkowskich. Obecnie mało kto traktuje poważnie pomysł powtórzenia referendum we Francji.
Za jedną ze "zmodyfikowanych wersji" tego rozwiązania można uznać, raczej mało realny pomysł, który zgłosił we wtorek kanclerz Austrii Wolfgang Schuessel, by przeprowadzić ogólnoeuropejskie referendum w sprawie traktatu konstytucyjnego. Schuessel tłumaczył dziennikarzom, że Austria, choć parlament tego kraju już ratyfikował traktat, byłaby gotowa na taki plebiscyt, gdyby zgodzili się nań inni członkowie UE. Kanclerz Austrii przedstawił wczoraj swą koncepcję premierowi Luksemburga Jeanowi-Claude'owi Junckerowi. Rzecznik kanclerza Verena Nowotny powiedziała, że w ostatnich latach Schuessel trzykrotnie proponował referenda ogólnounijne, ale jego koncepcja nie zyskała szerszego poparcia.
Kolejna możliwość to dokonanie pewnych zmian w traktacie, które wychodziłyby naprzeciw oczekiwaniom Francuzów i Holendrów i pozwalały powtórnie przeprowadzić referendum na temat "poprawionego" już dokumentu. Jednak wśród unijnych decydentów istnieje duży opór przed dokonywaniem zmian w traktacie, według nich będącym "optymalnym kompromisem". W tym kontekście pojawia się argument, że mające charakter bardziej socjalny ustępstwa zaznaczone w konstytucji, które mogłyby np. usatysfakcjonować Francuzów, wywołałyby sprzeciw np. Brytyjczyków.
Poza tym przy tej opcji powstaje też pytanie o kontynuowanie procesu ratyfikacji dokumentu w obecnej formie. Premier Danii, gdzie również eurokonstytucja może zostać odrzucona (referendum we wrześniu), Anders Fogh Rassmusen stwierdził, że "niemądre" byłoby pytanie Duńczyków o zdanie na temat traktatu, a następnie zmienianie go "i rozpoczynanie procesu od zera". - Na to się nie zgodzę - podkreślił.
Jakie konsekwencje?
Unijni decydenci jak na razie zgadzają się tylko co do jednego - sprzeciw Francuzów spowodował największy kryzys polityczny w UE w ostatnich latach. Mało kto jednak tłumaczy, co to w praktyce oznacza. Mówi się przede wszystkim, że nieprzyjęcie eurokonstytucji może doprowadzić do zablokowania funkcjonowania Unii, która ma już 25 krajów członkowskich, a nie 15 jak rok temu, a za 2 lata mają do niej dołączyć kolejne dwa państwa - Rumunia i Bułgaria. Jednak od niemal roku unijni decydenci przekonują jednocześnie, że eurokonstytucja niewiele zmienia, a jedynie porządkuje istniejący stan prawny.
Wymienia się też inne konsekwencje - zablokowanie rozmów akcesyjnych z muzułmańską Turcją, której członkostwo w UE wzbudza wiele kontrowersji. Jak wynika z wielu badań i opinii, o to właśnie chodzi wielu Holendrom, którzy obawiają się przyjęcia tak dużego islamskiego kraju do UE. Bowiem jego obywatele mogliby zalać m.in. holenderski rynek pracy, a w Holandii i tak już występują konflikty z tamtejszą imigracją muzułmańską.
Wymienia się również konsekwencje finansowe - niepewność co do porozumienia w sprawie budżetu Unii na lata 2007-2013, który właśnie jest opracowywany. Jednak budżet i tak będzie musiał być uchwalony, bez względu na ratyfikację traktatu, który miał obowiązywać dopiero od 2009 r.
Najbardziej realne wydają się konsekwencje geopolityczne, o których z kolei mało mówią unijni decydenci. Mianowicie odrzucenie eurokonstytucji blokuje przekształcanie UE w superpaństwo. Przywódcy unijni liczyli tymczasem, że dzięki temu będzie ona mogła silniej przeciwstawiać się wpływom USA i Chin na arenie międzynarodowej. W tym celu zaczęli nawet zacieśniać sojusz z Rosją.
BM
"Nasz Dziennik" 2005-06-02
Autor: ab