Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nauka polska wciąż niedoinwestowana

Treść

Z prof. dr. hab. Andrzejem Kaźmierczakiem ze Szkoły Głównej Handlowej rozmawia Paweł Tunia

Rozwój gospodarczy niosący ze sobą wzrost dobrobytu uzależniony jest m.in. od rozwoju nauki. Koalicje lewicowo-liberalne nie dbały o polską naukę. Czy możemy powiedzieć, że w ostatnim okresie nastąpiła poprawa?
- Obecnie obserwujemy w Polsce wysoki wzrost gospodarczy i wzrost wydatków - które są owocem tego wzrostu - na różne cele, ale równocześnie przyrost inflacji, która oznacza deprecjację pieniądza i która zmniejsza w ujęciu realnym wydatki. Dlatego z punktu widzenia deprecjacji pieniądza - spadku siły nabywczej jednostki pieniężnej - szczególnie widoczny jest, niestety, brak wzrostu wydatków na naukę i szkolnictwo wyższe. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, jak ważne dla przyszłości Polski są wydatki na te dziedziny. W istocie to one zadecydują o naszej przyszłości, o nowoczesności naszego kraju i jego miejscu w Europie. One przyniosą efekty w długim okresie. Zatem żeby ocenić kierunki polityki państwa w sferze nauki i szkolnictwa wyższego, należy przyjrzeć się wielkości wydatków na naukę i szkolnictwo wyższe zaplanowanych w budżecie na 2007 rok. Trzeba dodać, że jeśli chodzi o efekty wydatków państwa na te dziedziny, zachodzi tzw. efekt synergii, to znaczy pozytywne skutki tych wydatków muszą łączyć się z wydatkami pozabudżetowymi, czyli dopiero połączenie wydatków budżetowych i pozabudżetowych na naukę przyniesie pozytywne skutki.

W 2007 r. ma być przekazana większa ilość środków na polską naukę...
- Jeżeli chodzi o wydatki na badania naukowe, to pozornie wydawałoby się, że ten wzrost o 10,9 proc. jest rzeczywiście duży. Ale jeśli uwzględnimy wzrost inflacji i jeśli z tego przyrostu wyeliminujemy środki na badania naukowe pochodzące z UE, to w istocie można stwierdzić, że wydatki państwa na naukę spadły w ujęciu bezwzględnym. To bardzo ważne, że duże sumy na badania naukowe pochodzą z UE. Chcę przypomnieć, że po raz pierwszy w 2007 r. wszystkie dochody uzyskane z UE, w tym dotacje na badania naukowe, są włączone do budżetu państwa. A zatem ten pozornie dobry wskaźnik przyrostu wydatków na naukę o 10,9 proc. jest w rzeczywistości bardzo mizerny. W tym sensie, że on kryje w sobie brak troski państwa o naukę, bo przyrost ten uzyskano przede wszystkim ze środków UE. Jeszcze gorzej sprawa wygląda, jeśli chodzi o wydatki na szkolnictwo wyższe. W budżecie na ten rok przewidziano wzrost tych wydatków tylko o 2,5 procent. Jeżeli uwzględnić wskaźnik inflacji to - de facto - wydatki na szkolnictwo wyższe w ogóle nie rosną. A zupełnie tragicznie wyglądają wydatki na Polską Akademię Nauk. Tutaj zaplanowano przyrost o 0,3 proc., czyli - krótko mówiąc - realny spadek.

Z tego, co Pan mówi, wynika, że jak na razie nie nastąpiła istotna poprawa, a nauka polska znajduje się wciąż w opłakanym stanie...
- Jeśli chodzi o wydatki na naukę, to dane statystyczne są bardzo niepokojące. Udział wydatków na naukę w Polsce wynosi tylko 0,4 proc. PKB. Tymczasem w strategii lizbońskiej przewidziano, że docelowy wskaźnik wydatków na naukę powinien wynosić aż 3 procenty. Zatem nie ma szans na realizację tej strategii. Inne kraje europejskie, które są już na znacznie wyższym poziomie rozwoju, mają kilkakrotnie wyższy udział wydatków na naukę w PKB. U nas obserwujemy stagnację. Należało postulować, aby na ten rok wydatki stanowiły co najmniej 0,6 PKB, jeżeli mielibyśmy próbować długofalowo realizować strategię lizbońską w tym zakresie. Brak jest wieloletniego programu poprawy finansowania badań naukowych i prac rozwojowych. To jest w ogóle główna bolączka. Jeszcze gorzej przedstawia się problem płac pracowników naukowych. Chcę przypomnieć, że co najmniej od dwóch lat te płace nie rosną, a nawet nie są waloryzowane w związku z inflacją. Mimo że w prawie o szkolnictwie wyższym wyraźnie sformułowano, że przykładowo płaca profesora powinna wynosić ponad 350 proc. średniej płacy w kraju. Ciekawostką jest, że inne wydatki zaplanowane w budżecie na ten rok bardziej rosną. Na przykład na ABW rosną o 16 proc., wydatki na administrację publiczną o 15,5 proc., na obronę narodową o 12,3 proc., na policję o 14 proc., a na Agencję Wywiadu aż o 52,5 procent. Rząd bardziej dba o resorty siłowe.

Politycy wydają się jakby nie dostrzegać tego problemu...
- Wydaje się, że rzeczywiście brakuje zainteresowania tą dziedziną w koalicji. Mam na myśli również Samoobronę, LPR. Pomocy w tej sprawie można było oczekiwać od wicepremiera Romana Giertycha. Jest ministrem edukacji i wicepremierem, więc ma możliwość szerszego spojrzenia na sprawy społeczne. Pełni ważniejszą funkcję aniżeli minister szkolnictwa wyższego, który interesuje się jedynie, czy pisać pracę magisterską, czy nie. Pragnę przypomnieć, że niedawno oba te resorty - edukacji i szkolnictwa wyższego - były jednym ministerstwem. Ja próbowałem tę sprawę przedstawiać w LPR. Apelowałem o to, by wicepremier zajął się nią przy okazji starań o podwyżki płac dla nauczycieli. Niestety, bez żadnego odzewu. Jedyne co udało się zrobić, to ta rekompensata za spadek siły nabywczej pieniądza, którą minister edukacji wywalczył dla nauczycieli liceów, gimnazjów i szkół podstawowych. Ale niestety nauczyciele akademiccy nie mieli tego szczęścia, aby ktoś ich obronił, bo na pewno nie uczynił tego minister Michał Seweryński. Jest też taka dziwna prawidłowość, że gdy w rządzie są ludzie z tytułami profesorskimi, którzy mają wpływ na podział pieniędzy budżetowych, to szkolnictwu wyższemu, nauce, edukacji źle się dzieje. Ci ludzie, którzy uwolnili się od stanu nauczycielskiego, jakoś zapominają o swoich kolegach zawodowych. Kręgi naukowe nie mają korzyści z tych profesorów na szczeblu rządowym.

Jakie jest wobec tego wyjście z sytuacji?
- Problem ma charakter bardziej strukturalny. Jeśli chodzi o wydatki, zwłaszcza na kształcenie, szkolnictwo wyższe, to widać wyraźnie, że główny ciężar kształcenia Polaków ponosi państwo. I czas to zmienić, bo głównymi beneficjentami wykształconej młodzieży są przedsiębiorstwa, które niewiele płacą za edukację młodych ludzi. Przecież pensje płacone młodym pracownikom posiadającym wyższe wykształcenie są śmiesznie niskie w stosunku do olbrzymich nakładów, które państwo poniosło na ich wyedukowanie. Nawiasem mówiąc, duża część tej młodzieży, wykształconej i wypromowanej za darmo, wyjeżdża za granicę. A zatem wydaje się, że nadszedł czas, aby jednak przyjąć rozwiązania skłaniające pracodawców do partycypowania w wydatkach na edukację młodych ludzi, którzy następnie będą u tych pracodawców pracować. Wydaje się, że należałoby wprowadzić podatek edukacyjny, który płaciłyby przedsiębiorstwa. Środki pochodzące z tego podatku byłyby wydzielone na odrębnym funduszu edukacji, z którego finansowano by wydatki na szkolnictwo i badania naukowe. Chodzi o to, aby wpływy z tego podatku edukacyjnego nie znikały w czeluściach ogólnego budżetu i nie szły przykładowo na podwyżki pensji dla policjantów i wojska, tylko żeby miały konkretny cel, żeby służyły wspieraniu badań naukowych, podwyżce pensji dla nauczycieli akademickich i nauczycieli niższych szczebli. Żeby istniał związek między podatkiem i finansowanymi z niego działaniami. Bo tylko takie rozwiązanie daje gwarancję, by środki na naukę w ogóle się znajdowały i żeby nie było tłumaczenia, że kosztem pracowników edukacji trzeba przywrócić równowagę budżetową.

Wspomniał Pan o wykształconej w Polsce młodzieży wyjeżdżającej za granicę. Państwo polskie ponosi nakłady na ich edukację, ale korzyści z tego odnoszą społeczeństwa innych państw...
- Wyjazdy za granicę ludzi wykształconych to olbrzymia strata. Obecnie jest taka sytuacja, że ludzie kształcą się i zdobywają wiedzę za darmo, często w zawodach technicznych czy medycynie, gdzie koszty kształcenia są bardzo duże, po czym opuszczają Polskę, a państwa znacznie bogatsze korzystają na tym - mają gotowego wykształconego pracownika. Tak być nie może. Moim zdaniem, należy wprowadzić rozwiązanie, że pracownik wyjeżdżający do pracy za granicę na ponadpółroczny okres będzie zwracał za studia, aby nie obciążać Polski tymi wydatkami. Przecież Polska z tych ludzi nie będzie miała korzyści.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-04-2

Autor: wa