Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Naszą gwiazdą był zespół

Treść

Rozmowa z Czesławem Michniewiczem, trenerem piłkarzy Zagłębia Lubin

Podobno rozpoczynając pracę w Lubinie na "dzień dobry" powiedział Pan piłkarzom, że stać ich nawet na zdobycie mistrzostwa Polski?
- Zgadza się. I teraz, gdy sięgnęliśmy po tytuł, mam dzięki temu podwójną satysfakcję. Wychodzę z założenia, że trzeba stawiać przed sobą realne, ale wysokie cele. Widziałem w tej drużynie duże możliwości, wierzyłem w nią od samego początku, stąd taka, a nie inna, deklaracja. Choć
- przyznaję - sięgnęła po sukces wcześniej niż się tego spodziewała większość obserwatorów.

Dlaczego zatem to właśnie Zagłębie sięgnęło po tytuł?
- Bo nie liczyliśmy na szczęście i przypadek, tylko ciężko pracowaliśmy od rana do nocy. Nie limitowaliśmy czasu, robiliśmy wszystko, by piłkarze się rozwijali i doskonalili swoje umiejętności. Przychodząc do Lubina powiedziałem swoim nowym podopiecznym, że chciałbym, by po sezonie byli lepszymi o dziesięć procent graczami. Dziś wydaje mi się, że podnieśli swe kwalifikacje o dwadzieścia procent. Dzięki temu zostaliśmy mistrzami.

Co pomogło pokonać wszystkie przeszkody, jakie w trakcie sezonu stanęły Wam na drodze?
- Kluczy do sukcesu było kilka. Umiejętności piłkarzy to podstawa, ale nie byłoby mistrzostwa, gdyby nie pewna więź i spójność w dążeniu do celu. Poza tym staraliśmy się równo traktować 1. i 25. zawodnika w kadrze. Mieliśmy dzięki temu szeroką ławkę, na której zasiadali gracze ambitni i żądni zwycięstw. Wszyscy czuli, że są tak samo potrzebni drużynie, niezależnie od tego, czy byli reprezentantami Polski, czy rezerwowymi w Lubinie. W trakcie sezonu z różnych powodów nie zawsze mogłem skorzystać z usług ważnych zawodników, choćby Michała Chałbińskiego czy Andrzeja Szczypkowskiego. W ich miejsce wchodzili jednak inni, np. Marcin Pietroń i przesądzali o losach kluczowych spotkań. Rok temu Vidas Alunderis przebierał się w baraku dla rezerw, Pietroń był wypożyczony do III ligi, Mateusz Bartczak czy Łukasz Piszczek grywali ogony. Dziś decydują o sile ekipy. Ci młodzi chłopcy wiedzą bowiem, że w naszym klubie każdy wyróżniający się zawodnik ma szansę i to bez względu na to, co działo się z nim w przeszłości.
Do tego w Zagłębiu wielu graczy potrafi zdobywać bramki. Owszem, Michał Chałbiński był naszym najlepszym strzelcem, ale w ważnych meczach trafiali i inni. Przecież w decydującym o tytule spotkaniu w Warszawie oba gole strzelili środkowi obrońcy. To świadczy o dużym wachlarzu możliwości zespołu, nie musimy być skazani na dyspozycję jednego czy dwóch liderów, tylko możemy polegać na wszystkich.

Jak Pan reaguje na częste głosy, że Zagłębie zdobyło tytuł dlatego, że słabiej niż zwykle spisywały się Legia Warszawa i Wisła Kraków?
- Nie mam nic przeciw krytyce, ale uzasadnionej i merytorycznej. Tymczasem my byliśmy bezpardonowo atakowani i to bez przyczyny. To bolało nas, trenerów, piłkarzy, działaczy, kibiców. Dlaczego więcej pisało się o niegdysiejszych rzekomych powiązaniach Zagłębia z korupcją, niż o tym, że zostaliśmy mistrzami Polski? Przecież chyba należy się nam szacunek i uznanie. Zdobyliśmy najwięcej punktów w lidze, co oznacza, że byliśmy po prostu najlepsi. Wiem, że wielu ludzi dorobiło sobie ideologię - skoro sędzia w meczu w Krakowie nie podyktował dwóch rzutów karnych dla Wisły, a w Warszawie nie uznał gola dla Legii to musiał nam sprzyjać. Bzdura. Wystarczy przyjrzeć się tym sytuacjom, by dostrzec, że we wszystkich tych przypadkach arbitrzy mieli rację. Byliśmy tak samo traktowani, jak pozostałe zespoły.

Po kilku latach dominacji wielkich miast, Krakowa i Warszawy, polska ligowa piłka przesunęła się w stronę mniejszych - Lubina, Bełchatowa, Grodziska. To jakiś znak czasów?
- Niektórzy myślą, że coś im się należy za sam fakt bycia mieszkańcem wielkiego miasta. To nieprawda, o wszystko trzeba walczyć. Mamy to szczęście, że pracujemy w dobrym towarzystwie, zarówno zawodników, jak i działaczy. Mamy spokój i komfort pracy, podobnie jak Orest Lenczyk w Bełchatowie czy Maciej Skorża w Groclinie. A to w dzisiejszych czasach nie jest częste. Trafiliśmy bowiem na mądrych ludzi, którzy wiedzą, że sport to jest tylko sport - raz się wygrywa, raz przegrywa, nie można odsuwać człowieka po jednym niepowodzeniu. Ludzi cierpliwych i mądrych - oceniających pracę trenera i piłkarza nie tylko przez pryzmat czystego wyniku. Powiem szczerze, że być może mamy nawet trochę słabszych piłkarzy niż Wisła i Legia, ale z charakterem. Przekazałem zawodnikom jedno, istotne motto, które można przeczytać w szatni Tottenhamu Hotspur - "Tu nie ma gwiazd, naszą gwiazdą jest zespół".

Co zrobić, aby ten sukces nie był tylko "wybrykiem" Zagłębia? Jak sprawić, by zagościło ono na dłużej w czołówce i do tego pokazało się w Europie?
- Musimy wykonać krok naprzód, wzmocnić zespół. Lubin potrzebuje nowego stadionu, bazy treningowej. Jeśli te warunki zostaną spełnione, może na długo zagościć wśród najlepszych. Piszczek, Pietroń, Bartczak są bardzo młodzi, przed nimi jeszcze dziesięć lat gry na bardzo wysokim poziomie. Nieco pograją u nas jeszcze 3--4 lata, stworzymy im warunki rozwoju. Potem mogą wyjechać do mocnego klubu na Zachodzie.

Czy Lubin stać na Ligę Mistrzów?
- Nie wydaje mi się, aby dziś jakikolwiek polski klub było na nią stać - chyba, że będzie miał sporo szczęścia. Jestem realistą - w drugiej rundzie kwalifikacji nie będziemy rozstawieni, możemy trafić na bardzo mocnego rywala. Sukces nie przesłonił mi możliwości mojej drużyny. Przy obecnym budżecie na Ligę Mistrzów nie mamy szans.

Zagłębie wystąpi w kwalifikacjach z Panem na trenerskiej ławce, czy też podejmie się Pan np. odbudowy potęgi
Wisły Kraków?
- To dobre pytanie. Nie wiem jeszcze, co będzie z moją osobą, wszystko powinno się wyjaśnić w najbliższych dniach.

Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-05-30

Autor: wa

Tagi: zaglebie lublin