Przejdź do treści
Przejdź do stopki

"Nasz Dziennik" na celowniku służb

Treść

Ulokowany na etacie dziennikarza agent kontrwywiadu Urzędu Ochrony Państwa, który w 1997 r. inwigilował środowisko pracowników "Naszego Dziennika", mógł realizować polecenia sprawujących wówczas nadzór nad UOP-em polityków SLD - uważa poseł Jędrzej Jędrych (PiS). Zdaniem naszych informatorów, może on - jako kontakt czasowo nieaktywny - nadal pracować w jednej z gazet codziennych. Choć dane osoby rozpracowującej "Nasz Dziennik" umieszczone w aktach dotyczących inwigilacji prawicy, przekazanych Prokuraturze Okręgowej w Warszawie przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, zostały wyretuszowane, istnieje szansa, że będą one odtajnione. Wyjaśnienia sprawy domagać się będą posłowie z sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych.
- To jest skandal! Nie było i nie ma najmniejszych powodów, żeby służby specjalne inwigilowały dziennikarzy "Naszego Dziennika" czy jakiejkolwiek innej gazety. Takie działania są sprzeczne z procedurami prawa i zasadami demokracji. Mam nadzieję, że sprawa zostanie dokładnie wyjaśniona - powiedział nam poseł Jędrzej Jędrych (PiS), wiceprzewodniczący sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych.
Jak informowaliśmy w sobotę, wśród odtajnionych 26 października br. przez ABW kolejnych tomów akt z tzw. szafy Lesiaka dotyczących inwigilacji środowisk prawicowych w latach 90. znajdują się dokumenty wskazujące na bezprawne działania funkcjonariuszy UOP w stosunku do powstającego wówczas "Naszego Dziennika". Odtajnione przez ABW dokumenty to kilka stron notatek pochodzących z lat 1993-1998, sporządzonych przez wysokiego rangą funkcjonariusza UOP po rozmowach z "agentem" - najprawdopodobniej kobietą ulokowaną na etacie dziennikarza w jednej z ogólnopolskich gazet codziennych.
- Akta te zostały przekazane przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego warszawskiej prokuraturze na potrzeby prowadzonego przez nią dochodzenia w sprawie nielegalnej inwigilacji środowisk politycznych - poinformowała nas Magdalena Stańczyk, rzecznik prasowy ABW.
Do tej pory członkowie parlamentarnej speckomisji nie mieli sposobności zapoznania się z odtajnionymi częściowo dokumentami z tzw. szafy Lesiaka dotyczącymi prowadzonej przez UOP w latach 90. nielegalnej operacji inwigilacji prawicy. Zasiadający w komisji przedstawiciele PiS wystąpili już jednak z wnioskiem do jej przewodniczącego, posła Marka Biernackiego (PO), o uzyskanie stosownych informacji na ten temat. Parlamentarzyści chcą, by wyjaśniona została również sprawa inwigilacji przez UOP "Naszego Dziennika".
- Było to niczym nieuzasadnione działanie służb specjalnych. Nie było podstaw do inwigilacji środowiska dziennikarzy czy osób zaangażowanych w inicjatywę wydawniczą "Naszego Dziennika". Należałoby teraz sprawdzić, czy można ustalić osoby personalnie odpowiedzialne za tę inwigilację i wyciągnąć w stosunku do nich konsekwencje prawne - podkreśla w rozmowie z nami Krzysztof Łapiński, rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna.
Raport z inwigilacji "Naszego Dziennika" przekazany został przez agenta, czy też - jak można wnioskować z dokumentów - agentkę UOP pod koniec listopada 1997 r., a więc dwa miesiące po złożeniu w prokuraturze przez ówczesnego generała UOP Andrzeja Kapkowskiego zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa inwigilacji partii politycznych przez "zespół Lesiaka". Dopiero na tym dokumencie, już za czasów AWS, pojawił się dopisek wskazujący na brak zainteresowania UOP całą sprawą.
Data złożenia przez agenta UOP notatek z operacji oficerowi prowadzącemu wskazuje na to, że inwigilację środowiska dziennikarskiego tworzącego się "Naszego Dziennika" zlecono najprawdopodobniej tuż pod koniec rządów SLD i premiera Włodzimierza Cimoszewicza. Jak twierdzi poseł Jędrzej Jędrych, choć inwigilacja "Naszego Dziennika" była działaniem ewidentnie sprzecznym z prawem, to jednak w wykonaniu SLD go to nie dziwi, gdyż - jak mówi - "postkomuniści środowiska narodowe i katolickie zawsze traktowali jako wrogie". Natomiast Janusz Pałubicki, w okresie rządów AWS - UW pełniący funkcję ministra koordynatora służb specjalnych, jest zaskoczony tą sprawą i przekonuje, że jeżeli w grę nie wchodziło przestępstwo popełnione przez jakiegoś dziennikarza, to służby specjalne nie powinny się w ogóle interesować środowiskiem dziennikarskim. - Zajmowałem się służbami od listopada 1997 r. i jestem pewien, że w czasie, kiedy ja je nadzorowałem, nic takiego nie było - oświadczył Janusz Pałubicki w rozmowie z Telewizją Trwam.

Wkupywanie się w łaski SLD
Jak wynika z dokumentów UOP odtajnionych przez ABW, kontrwywiad UOP w 1997 r. interesował się osobami, które - jak zakładano - miały objąć kierownicze funkcje w redakcji: Arturem Zawiszą i Marcinem Masnym, oraz tymi, które mogły znaleźć się w zespole redakcyjnym. Agenta UOP interesował profil polityczny gazety, poglądy i życie towarzyskie dziennikarzy, wreszcie to, kogo ewentualnie pismo poprze w wyborach prezydenckich. W pracy operacyjnej wykorzystano "etykietkę" dziennikarza - pod pretekstem prowadzenia wywiadów rozmawiano z osobami pozostającymi w kręgu zainteresowania kontrwywiadu, które miały pokierować redakcją naszej gazety.
- Jeżeli to jest w wątku tzw. spraw Lesiaka, to nie wykluczam, że on to robił, próbując się wkupywać w łaski ludzi SLD nadzorujących służby, ale pewności nie mam, bo się z tym nie zetknąłem - stwierdził Pałubicki.
Agentka UOP przed podjęciem działań związanych z inwigilacją środowiska "Naszego Dziennika", która w 1993 r. uczestniczyła aktywnie w operacji rozpracowywania polityków antykomunistycznej opozycji: Antoniego Macierewicza, Jana Olszewskiego i Jarosława Kaczyńskiego, w raporcie z września 1993 r. wykazała się też świetną wiedzą dotyczącą sytuacji i stosunków panujących w redakcji "Gazety Wyborczej". Czy była to wiedza zdobyta w wyniku nielegalnej operacji inwigilacji - być może wyjaśni prokuratorskie śledztwo. Nie ulega jednak wątpliwości, że agentka nie zakończyła swojej pracy wraz z przejęciem sterów w kontrwywiadzie przez AWS, a do inwigilacji mediów wykorzystano ją jeszcze przynajmniej raz - w lipcu 1998 roku. Jak napisał sobotni "Dziennik", oficer kontrwywiadu na spotkaniu 21 lipca 1998 r. zalecał agentce zdobycie opinii korespondentów zagranicznej prasy o sytuacji w Komitecie Integracji Europejskiej. Czy prowadziła swoje działania również po przekształceniu UOP w ABW i ponownym objęciu steru władzy przez postkomunistów - nie wiadomo; dotychczas odtajnione przez ABW dokumenty kończą się na 1998 roku.

Inwigilacja szkodziła także czytelnikom
Zdaniem naszego informatora, osoby w połowie lat 90. związanej z kontrwywiadem, można z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że współpracownica dawnego UOP w mediach nadal zatrudniona jest w jednej z ogólnopolskich redakcji. Może mieć status "śpiocha" - czasowo nieaktywnego agenta.
- Świat mediów jest ciekawym źródłem informacji. Z takiego agenta, zwłaszcza jeśli jest ulokowany w dużej gazecie, nie rezygnuje się. Może być czasowo "uśpiony"; jest to prawdopodobne w sytuacji, jeśli związany był z określoną opcją polityczną - twierdzi nasz rozmówca.
Nasz informator, który zrezygnował ze współpracy ze służbami specjalnymi w okresie, kiedy UOP przekształcano w ABW, dodaje, że agentka mogła też np. zostać zwolniona ze służby czy przejść na emeryturę, jednak nie można wykluczyć ewentualności, że nadal pracuje ona w mediach. Jego zdaniem, osoby tej należałoby szukać w gronie "wyższej warstwy dziennikarskiej klasy średniej".
Inwigilacja "Naszego Dziennika" i wykorzystywanie przez służby specjalne agentów zatrudnionych w mediach budzą niepokój nie tylko parlamentarzystów zasiadających w komisji nadzorującej służby specjalne, ale również posłów z sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Zdaniem Julii Pitery (PO), wiceprzewodniczącej tej komisji, sprawa inwigilacji "Naszego Dziennika" - nawet jeżeli dotyczyła tylko 1997 r. - powinna zostać definitywnie wyjaśniona. - To nie jest tylko inwigilacja mediów. Rozpracowywując środowisko dziennikarskie, doprowadza się do sytuacji, w której uszczerbku doznaje również czytelnik, a więc opinia publiczna. Jest to rzecz niedopuszczalna w państwie prawa. Nie wiem, czy będzie możliwe ustalenie osoby, która takie działania prowadziła, ale jeżeli tak, to powinna ona ponieść odpowiedzialność karną - stwierdza Pitera w rozmowie z "Naszym Dziennikiem".
Wojciech Wybranowski

"Nasz Dziennik" 2006-11-06

Autor: wa

Tagi: agent służby specjalne uop nasz dziennik inwigilacja dziennikarzy