Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Naród głosu nie ma

Treść

Podczas sejmowej debaty nad projektem unijnej konstytucji wszyscy zgodzili się, że pogarsza ona pozycję Polski w porównaniu z zapisami traktatu akcesyjnego. Dlatego większość klubów opowiedziała się za referendum w sprawie ratyfikowania eurokonstytucji. Jednak postkomuniści z SLD i UP oraz liberałowie z PO - dysponujący wspólnie większością głosów w Sejmie - uznali, że nie ma potrzeby pytać Narodu o zdanie. Problem najważniejszy - skutek utraty suwerenności przez Polskę w wyniku przyjęcia traktatu konstytucyjnego Unii Europejskiej, nawet z uwzględnieniem wszystkich przygotowanych przez rząd postulatów - pozostał na marginesie wczorajszej debaty.
Posłowie zaprezentowali szeroki wachlarz poglądów - od bezwarunkowego wsparcia do zdecydowanego sprzeciwu. Charakterystyczne jest stanowisko klubu SLD. Przedstawiciel Sojuszu Jerzy Jaskiernia zadeklarował pełne poparcie dla unijnej konstytucji, nawet gdyby wynik negocjacji był dla Polski niepomyślny. Stanowisko to oburza, ale nie zaskakuje, zważywszy na wcześniejsze deklaracje minister ds. integracji europejskiej Danuty Huebner, która zawczasu oświadczyła, że Polska nie skorzysta na konferencji międzyrządowej z prawa weta.
- Budzi ona zastrzeżenia, ale stanowi dobrą podstawę do dalszych prac - stwierdził przedstawiciel rządu, minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz. Wymienił on cztery postulaty, które ma zgłosić 4 października na międzyrządowej konferencji w Rzymie. Po pierwsze - utrzymanie systemu ważenia głosów w Radzie Unii ustalonego w traktacie z Nicei w 2001 r., a nie przyjęcie innego, zapisanego w projekcie eurokonstytucji, który faworyzuje Niemcy i Francję, a osłabia pozycję Polski i Hiszpanii. Po drugie - wprowadzenie w Radzie UE rotacyjnej prezydencji grupowej w miejsce jednoosobowej i utrzymanie zasady: "jeden kraj - jeden komisarz" (w projekcie konstytucji tylko 15 komisarzy dysponuje prawem głosu, zaś 10 pozostałych to figuranci). Po trzecie - sprzeciw wobec zapisów o możliwości powoływania "elitarnych" paktów militarnych w ramach UE, konkurencyjnych wobec NATO. I po czwarte (postulat wymieniony przez Cimoszewicza na ostatnim miejscu) - wprowadzenie do preambuły dokumentu odwołania do tradycji chrześcijańskiej - invocatio Dei.
Posłowie opozycji - z wyjątkiem PO - domagali się referendum w sprawie ratyfikacji traktatu konstytucyjnego UE, ponieważ jego zapisy odbiegają zasadniczo od ustaleń zawartych w traktacie akcesyjnym. Wydaje się jednak, że do takiego referendum nie dojdzie, ponieważ w głosowaniu nad wnioskami w tej sprawie, które zostało wyznaczone na dziś, większość mają przeciwnicy pytania Narodu o zdanie: SLD - UP oraz PO.
Uwagę opinii publicznej rząd usiłuje kierować na kwestię ważenia głosów w Radzie UE. Dotyczy tego najważniejszy - zdaniem ministra Cimoszewicza - postulat, który dąży do utrzymania systemu kwalifikowanej większości z nicejskiego traktatu. Według ustalonego tam systemu ważenia głosów, Polska dysponowałaby 27 głosami, podczas gdy najsilniejsze państwa, jak Niemcy i Francja, mieliby tylko o 2 głosy więcej. Projekt konstytucji zakłada wprowadzenie w to miejsce od 2009 r. zasady podwójnej większości, przy której dodatkowym kryterium będzie potencjał ludnościowy państw. Oznacza to znaczne osłabienie pozycji Polski w UE na rzecz Niemiec i Francji. Według Cimoszewicza, w tej sprawie Konwent opracowujący projekt eurokonstytucji postąpił wbrew stanowisku większości państw. Polska liczy, że jej postulat zyska w Rzymie poparcie co najmniej 18 krajów.
Jedynie pod naciskiem opinii publicznej znalazł się w stanowisku rządu również postulat odwołania się w preambule konstytucji UE do europejskiej tradycji chrześcijańskiej, ale najwyraźniej nie może on liczyć na poparcie politycznego zaplecza gabinetu Leszka Millera. Grupa 18 posłów SLD zgłosiła projekt uchwały, w którym proponuje, aby rząd poprzestał na dotychczasowym enigmatycznym zapisie, czyli odwołaniu do "dziedzictwa religijnego Europy".
SLD jest przeciwne ratyfikacji konstytucji w drodze referendum. Nieco bardziej wstrzemięźliwe stanowisko przedstawił Jan Rokita w imieniu PO, podkreślając, że warunkiem poparcia projektu musi być utrzymanie pozycji Polski w Radzie UE zagwarantowanej Traktatem z Nicei. Jednak nie chcą tej sprawy podawać pod ocenę Narodu.
Bardzo ostro zaatakował projekt konstytucji UE Jarosław Kaczyński (PiS). Przypomniał, że zasada nadrzędności prawa UE nad konstytucją narodową (art. 10) pozbawia Polskę suwerenności, że zapisy unijnej konstytucji kreują powstanie europejskiego państwa w miejsce organizacji międzynarodowej. Szczególny nacisk położył lider PiS na brak w preambule odniesienia do wartości chrześcijańskich, co świadczy jego zdaniem o "ideologizacji" tego dokumentu. PiS wystąpił z projektem uchwały o przeprowadzeniu referendum nad konstytucją UE. - To po co pan wspierał akcesję? - zapytał w związku z tym Rokita, przypominając, że PiS opowiedziało się za akcesją Polski do UE. - Cicha dyplomacja buduje Europę opartą na etosie rewolucji francuskiej - ostrzegł Marek Kotlinowski (LPR). Liga, PiS, RKN, PSL i Samoobrona zażądały przeprowadzenia referendum przed ratyfikacją traktatu konstytucyjnego UE. Posłowie tych partii skierowali do laski marszałkowskiej projekt stosownej uchwały. Głosowania w tej sprawie oraz w kwestii stanowiska rządu zostały wyznaczone na dziś.
Małgorzata Goss



Propagandowy zabieg
Rządowych deklaracji w rodzaju "Nicea albo śmierć" nie należy odczytywać jako zwrotu w naszej miękkiej polityce europejskiej. Świadczą one raczej o tym, że wytworzył się w gronie państw Unii układ, który sprawia, iż zachowanie postanowień traktatu nicejskiego jest niemal pewne. Wiadomo przecież, że w tej sprawie Prezydium Konwentu nie posłuchało większości, czyli nadużyło po prostu swego stanowiska.
Stawianie Nicei jako warunku sine qua non, bez którego nie przyjmiemy unijnej konstytucji, jest zatem zabiegiem czysto propagandowym. Pamiętamy, jak w Kopenhadze premier obwieścił rzekome zwycięstwo, podpierając się owym miliardem euro, które nam wcześniej zabrano, aby zwrócić w świetle jupiterów... Dzięki temu udało się ukryć przed opinią publiczną serię dotkliwych porażek w innych spornych kwestiach. W Rzymie rząd zapewne zastosuje ten sam manewr - ogłosi triumfalnie, że "wygraliśmy Niceę", w nadziei, że blask tego "zwycięstwa" przyćmi np. brak odwołania do chrześcijańskich korzeni Europy... Ta gra jest po myśli lewicy, ale dla chrześcijańskiego Narodu stanowi nie lada zagrożenie. Nie chodzi tu bowiem o jakąś abstrakcję, lecz o sprawy tak konkretne, jak np. prawo do życia od poczęcia do naturalnej śmierci, pozycję normalnej rodziny, obecność wiary w życiu publicznym... Pamiętajmy zatem, aby podczas rzymskich negocjacji uważnie patrzeć nie tam, gdzie umyślnie wymierzony jest blask reflektora, ale tam, gdzie go nie ma.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik 19-09-2003

Autor: DW