Nakłoń ucho serca i umysłu. O "lectio divina", czyli Bożym czytaniu
Treść
Pismo Święte ma tutaj rolę przewodnią, czytamy je przede wszystkim, natomiast cały pozostały bagaż naszego “studium”, który bierzemy pod uwagę, ma nam służyć zrozumieniu Pisma Świętego.
Weźmy do ręki Regułę św. Benedykta. Proponuję sięgnąć do rozdziału czterdziestego ósmego „O codziennej pracy fizycznej”, który wbrew tytułowi, tak naprawdę jest bardzo rozbudowanym planem dnia, rozpisanym w przestrzeni całego roku. W rozdziale tym, oprócz tego, że św. Benedykt mówi wiele na temat pracy i różnych codziennych praktyk, poświęca również on bardzo dużo uwagi temu, w których momentach dnia, mnisi mają czytać. Najbardziej jest tam zaskakujące to, że nawet kiedy weźmiemy pod uwagę okres letni, czyli ten, kiedy pracy jest najwięcej, a dzień jest najdłuższy, to wówczas, w tych najbardziej gorących porach dnia, mnisi mają przeznaczać na lekturę około czterech godzin dziennie.
Pamiętam, że kiedyś czytałem wywiad ze Stephenem Kingiem, autorem powieści grozy. Mówił, on tam, że cztery godziny dziennie czyta, a cztery godziny dziennie pisze. Więc to czytanie traktuje jako rodzaj praktyki związanej ze swoją pracą. Są to jednak, analogicznie ja w Regule, cztery godziny dziennie. Myślę, że mało kto jest w stanie pozwolić sobie na tak rozbudowaną lekturę, a przypominam, że mnisi działali tak w okresie letnim, kiedy tego czasu było dużo mniej. Natomiast zimą, kiedy pracy było niewiele, czytania jest prawie drugie tyle. Pamiętajmy o tym, że św. Benedykt pisze dla ludzi, którzy zajmowali się głównie pracą na roli. Przynajmniej taka jest pierwotna intuicja Reguły.
Oczywiście nie mówię tego po to, żeby namówić kogoś do czytania przez cztery godziny dziennie. W dzisiejszych czasach byłoby to chyba niemożliwe, chociaż czytanie jest pięknym zajęciem. Mówię to po to, żeby pokazać, jak dla św. Benedykta czytanie jest ważne, i jak ważna jest to dla niego praktyka. Dzisiaj, kiedy myślimy o modlitwie, czy prowadzeniu życia duchowego, w dużej mierze myślimy o uczestnictwie w liturgii, o modlitwie osobistej, o różańcu, o modlitwie Jezusowej, o adoracji. Natomiast czytanie z pobożnością czy z budowaniem pobożności kojarzy nam się w bardzo ograniczony sposób. Tymczasem w duchowości benedyktyńskiej czytanie jest sprawą kluczową. To jest pierwsza sprawa. Druga natomiast, to żeby człowiek wiedział, co czyta. Każdy musi przecież wiedzieć, po co ma sięgać w swoich lekturach. To, co się czyta, nie jest rzeczywistością obojętną, wręcz przeciwnie, jest to sprawa bardzo ważna.
Kiedy mówię o lectio divina, zawsze przypomina mi się wywiad przeprowadzony ze Stanisławem Lemem. Pisarz ten miał kiedyś powiedzieć, że pojechał na targi książki do Frankfurtu nad Menem i zobaczył, że jest wystawianych dwieście tysięcy tytułów. No i stamtąd uciekł. Powiedział, że to jest niemożliwe, żeby człowiek przeczytał dwieście tysięcy książek. To byłby jakiś absurd. I to jest trzecia intuicja, oprócz tego, że trzeba czytać, że trzeba wybrać te lektury, trzeba pamiętać o tym, że nie przeczytamy wszystkiego. Ten wybór powinien być ukierunkowany według pewnego planu, który mnisi określili mianem studium, od łacińskiego czasownika studeo, który oznacza przede wszystkim czynienie pewnego wysiłku. Studiuję, czyli dokonuję pewnego wysiłku. W duchu Reguły zapytamy: jakiego wysiłku? Ano takiego, jakiego się wymaga od nowicjusza, od mnicha, myślę, że również od oblata, aby gorliwie szukać Pana Boga.
Więc pierwszym pytaniem, które sobie zawsze stawiamy, kiedy myślimy na temat jakiejś lektury, jest to, czy nam ona pomoże naszym życiu religijnym, czy wręcz przeciwnie, będzie ona jakąś ostrogą dla duszy. Może się zdarzyć i tak, że lektura będzie tym, co nam w naszym życiu duchowym przeszkodzi. Zwracam od razu uwagę, że my dzisiaj myślimy o lectio divina jako o półgodzinnej praktyce czytania Pisma Świętego co dzień. I to jest dla nas lectio divina. Dla św. Benedykta nie ma innego lectio, niż divina. Dla niego każde czytanie jest Boże, czyli takie, które ma służyć pogłębianiu życia religijnego. I myślę, że ta rada św. Benedykta, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy jesteśmy bardzo mocno przebodźcowani, zarówno przez Internet, jak i przez zalew informacji, który nas ogarnia zewsząd. Książek do wyboru mamy naprawdę bardzo dużo. W związku z tym intuicja św. Benedykta jest bardzo ważna, żeby człowiek w tym dopływie informacji do swojej głowy, podejmował naprawdę roztropne, mądre decyzje, które go uporządkują. Oczywiście jest tutaj też pewne niebezpieczeństwo, że ktoś będzie czytał złe książki, czy będzie próbował żyć w świecie oderwanym od rzeczywistości. Jednak lektury mają przede wszystkim za zadanie ustawić nas w taki sposób, żebyśmy łatwiej do Pana Boga mogli dojść.
Św. Benedykt udziela rady, jakie książki mnisi mają czytać. Mówi o tym, żeby dobierać lektury według sprawdzonych, zatwierdzonych autorów katolickich. Nie za bardzo widzi on możliwość, żeby mnisi zajmowali się czytaniem książek, które z doktryną katolicką są niezgodne. W tamtych czasach, kiedy Reguła powstawała, powiedzmy sobie szczerze, takich książek było bardzo niewiele, dostęp do nich był faktycznie bardzo ograniczony. W ogóle możliwość lektur była nieduża. W szóstym wieku jeszcze można było sobie wyobrazić, że ktoś, jeśli miał naprawdę dużo samozaparcia, potrafił przeczytać w zasadzie wszystko, co było dostępne. Dzisiaj to jest niemożliwe. Wtedy ludzie czytali książki po kilka, kilkanaście razy – co wynikało jakby z produkcji literackiej tego czasu – natomiast dzisiaj musimy dokonywać jednak pewnej selekcji.
Tyle tytułem wstępu. Wiemy już, „z czym się lectio divina je”, i w jaki sposób należy je rozumieć. Pojęcie to obejmuje cały obszerny temat naszego studium, czyli tego wszystkiego, czego staramy się o Panu Bogu dowiedzieć wówczas, kiedy czytamy książki ludzi od nas mądrzejszych, bardziej świętych. Wtedy staramy się skonfrontować nasze poglądy z tym, co mówią inni, mądrzejsi od nas ludzie, żeby postąpić w wiedzy, do której już doszliśmy.
Chciałem też odwołać się tutaj w kontekście lectio divina do naszej Reguły jeszcze raz. Mianowicie chcę wrócić do pierwszego jej zdania, kiedy św. Benedykt mówi: „Słuchaj, synu, nauk mistrza i nakłoń ku nim ucho swego serca”. Kiedy słyszymy tę zachętę, od razu orientujemy się, że u św. Benedykta pojawia się jakby dwoje uszu. Z jednej strony mamy ucho, które jest w głowie, a więc to, które najpierw nachylamy na to, co słyszymy, co mówimy. Można to sobie zupełnie fizjologicznie wyobrazić, że jest to ucho blisko mózgu, blisko umysłu. Słysząc coś, na samym początku pojmujemy to przede wszystkim intelektem. I tak również ma się rzecz z naszym czytaniem Pisma Świętego, z naszym czytaniem Słowa Bożego, czy z naszym studium teologii. Natomiast św. Benedykt mówi, że to nie wystarczy, potrzeba też nakłonić ku temu ucho swego serca. I to jest właśnie to drugie ucho.
Pamiętamy bardzo dobrze z Katechizmu oraz z nauk dotyczących Ojców, że serce nie oznacza tej wzruszającej się części człowieka, ale mówi o tym, kim człowiek w swej istocie jest. Serce jest przecięciem się całego naszego bytu, tym co decyduje o istocie tego, kim naprawdę jesteśmy. Św. Benedykt mówi o tym, że to, co czytamy, to co studiujemy, to czego się dowiadujemy, nad czym rozmyślamy, rozpoczynając podróż od naszego rozumu, od naszego intelektu, musi przebyć drogę do naszego serca. Lektura musi przeniknąć całą naszą istotę. Nie może ona pozostać tylko na płaszczyźnie rozumowej, ale musi dotknąć naszych pragnień, naszych emocji, naszego ciała, naszej woli, naszych planów, czyli tego wszystkiego, z czego się człowiek składa. To nam też pokazuje, że studium, o którym św. Benedykt mówi i lectio divina ma wymiar integrujący. Myślę, że to jest bardzo ważne i dlatego też Regułodawca taki nacisk kładzie na czytanie. Oprócz tego, że słucha się nauk mistrza czy opata / ksieni, czy ojca / matki duchowej, co jest bardzo ważne, człowiek również odnajduje taką oś integrującą swoją osobowość. Dzięki temu potrafi też całe swoje życie wkomponować w wielkie bogactwo Kościoła, w jego doktrynę i nauczanie. I dlatego czytanie, studium odgrywa taką ważną rolę.
Dzisiaj widzimy, że bardzo cierpimy na różnego rodzaju rozbicia wewnętrzne i sprzeczności, z którymi się zmagamy. Natomiast studium w taki sposób pojęte, jak widzi je św. Benedykt, które ma na celu nie tyle zaspokojenie ciekawości, co nadanie naszemu życiu określonego kierunku, jest czymś co ze wszech miar powinno być dzisiaj błogosławione. Myślę, że trzeba też to mocno docenić w przesłaniu duchowości benedyktyńskiej. Najczęściej myślimy o tym, że mamy się dzielić z ludźmi liturgią, doświadczeniem Liturgii Godzin, co oczywiście jest bardzo ważne, ale wydaje się, że niemniej istotne jest to, żebyśmy docenili i zobaczyli, że możemy również z ludźmi dzielić się tym, co określamy mianem lectio divina, czyli tego integrującego nasze życie studium doktryny Kościoła.
Dzisiaj często mówi się też o kryzysie środowiska katolickiego, chrześcijańskiego, poczynając od problemów duchowieństwa. Nie trzeba chyba tutaj mówić o szczegółach, bo jesteśmy na bieżąco z konkretnymi doświadczeniami czy wydarzeniami medialnymi. Trudno ukrywać, że jest to rzeczywiście poważny problem. Oprócz skandali obyczajowych czy finansowych, to co się dzieje z polskim (i nie tylko) duchowieństwem, ale również z osobami świeckimi, identyfikującymi się jako katolicy, jest mianowicie brak w wykształceniu czy wiedzy religijnej. Jeżeli chcemy, żeby Kościół w Polsce przetrwał, żeby wiara chrześcijańska w naszym kraju przetrwała tak, żeby była w dalszym ciągu obecna, nie możemy ograniczyć się do samej sfery kultowej. Nie możemy ograniczyć się tylko do samej modlitwy, ale również pewnemu uporządkowaniu musi w naszym życiu ulec kwestia doktrynalna, czyli mamy być katolikami świadomymi.
Ważne jest to, co było obserwacją wielu ludzi, którzy jeździli na zachód, jeszcze w latach 50-tych czy 60-tych, jak choćby księdza Blachnickiego. Widzieli oni, w jaki sposób wygląda Kościół na przykład w Irlandii, gdzie bardzo dużo ludzi chodziło do Kościoła, ale świadomość wiary była bardzo niska, więc w proroczym widzeniu mówili, że jeżeli nie będzie solidnego studium, ludzie nie będą wiedzieli w co wierzą, i wówczas Kościół nie przetrwa tego pokolenia. I w istocie tak się stało. Analogicznie było w XIX wieku w Rosji, kiedy św. Teofan Rekluz, który był biskupem, potem zrezygnował z kierowania diecezją i został pustelnikiem (zmarł w drugiej połowie XIX wieku). Mówił on, również znając Rosję, że jeśli nie będzie bardzo gorliwej i wnikliwej pracy nad tym, żeby przysposobić naród rosyjski do czytania i życia również intelektualnego wiarą, to cała cerkiew w Rosji zostanie zmieciona z powierzchni ziemi w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat. Tak też się stało, bo 50 lat po śmierci Teofana przyszli bolszewicy, rzucili swoje hasła i w latach dwudziestych w zasadzie dzięki dekretom Lenina, cerkiew prawie przestała istnieć w sposób fizyczny, bo wszystkich mnichów, biskupów i księży wymordowano albo wysłano do łagrów. Zostały tak naprawdę jednostki, a ludzie odeszli od wiary, chociaż została też bardzo nieliczna grupa, która została wierna. Tyle zostało z narodu, który był wcześniej w zasadzie w stu procentach prawosławny.
Myślę więc, że to są doświadczenia, z których warto wyciągnąć wniosek, że praktyka lectio divina – tak jak ją proponuje św. Benedykt – to jest w sensie szerokim, nie może być ograniczona tylko do Słowa Bożego. Pismo Święte ma tutaj rolę przewodnią, czytamy je przede wszystkim, natomiast cały pozostały bagaż naszego studium, który bierzemy pod uwagę, ma nam służyć zrozumieniu Pisma Świętego. I tu nie chodzi o to, że mamy studiować nie wiadomo, ile godzin, jak wspominałem o tym wcześniej, ponieważ siłą Reguły św. Benedykta jest to, o czym on pisze w rozdziale „O przeżywaniu Wielkiego Postu”. Padają tam słowa, że „nadchodzi Wielki Post, a zatem niech każdy dorzuci coś niecoś do obowiązków swojej służby”. I myślę, że właśnie to określenie „coś niecoś” – troszeczkę, ale każdego dnia, ma taką siłę, która jest w stanie przemienić bryłę świata, jak by to powiedzieli kiedyś ludzie. I lectio ma w sobie właśnie coś takiego, taką siłę, która potrafi przemienić nasze myślenie i wewnętrznie bardzo nas zintegrować. Chociaż może też nas rozbić, zależnie od tego w jakim kluczu lektury dobieramy.
Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Benedictus”, który prowadzony jest przez oblatów benedyktyńskich.
Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Wykłada w Kolegium Teologiczno-Filozoficznym oo. Dominikanów. Autor książki na temat ośmiu duchów zła Pomiędzy grzechem a myślą oraz o praktyce modlitwy nieustannej Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie.
Żródło: cspb.pl, 31
Autor: mj