Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Najważniejszy jest całokształt

Treść

Jestem dumny i szczęśliwy, że sprawiłem tyle radości nie tylko sobie, ale i Polakom tak w kraju, jak i w Kanadzie - powiedział wczoraj na warszawskim lotnisku Okęcie Adam Małysz. Dwukrotny srebrny medalista olimpijski wrócił do Ojczyzny zmęczony, ale tryskający radością i pogodą ducha. Obiecał, że przynajmniej przez jeszcze jeden sezon będzie skakał, a ostateczną decyzję: "Co dalej?", podejmie później.
Tłumy wiwatujących kibiców, dziesiątki dziennikarzy, telewizyjnych kamer - Orzeł z Wisły został powitany, jak na wielkiego mistrza przystało, z honorami i fanfarami. Przywiózł ze sobą dwa trofea, najcenniejsze i najbardziej niezwykłe. - Nie zastanawiam się jednak, który sukces był cenniejszy, czy ten sprzed ośmiu lat z Salt Lake City, czy ten z Vancouver. Nie rozdzielam tych wyników, najważniejszy jest bowiem całokształt. Narty i skoki są całym moim życiem, każdy dobry wynik cieszy mnie tak samo. A teraz cieszę się tym bardziej, że jestem starszy, co pociąga za sobą konieczność wykonywania dużo cięższej pracy - powiedział. Małysz z dumą prezentował swoje medale, chętnie dzielił się wspomnieniami i wrażeniami z Kanady. - Vancouver nawet nie miałem okazji zobaczyć, ale Whistler zawsze będzie mi się miło kojarzyło - przyznał.
Wczoraj nie mogło zabraknąć pytań o sportową przyszłość. Orzeł z Wisły słyszy je od kilku dni codziennie dziesiątki razy, bo każdy z kibiców, dziennikarzy, a pewnie i działaczy chciałby, by pozostał czynnym zawodnikiem jak najdłużej. I to nie tylko dlatego, że nie widać jego następców. Wzruszeń, jakich dostarcza, nigdy dosyć, a poza tym wszyscy jesteśmy pewni, że jest prawdziwym fenomenem, który nawet za cztery lata w Soczi byłby w stanie walczyć o kolejny olimpijski medal. - Szczerze mówiąc, nie lubię tego pytania, boję się go. I cóż mam odpowiedzieć? Dziś o Soczi nie myślę, cieszę się tym, co dopiero zdobyłem. Na pewno chcę skakać do przyszłorocznych mistrzostw świata w Oslo, a co będzie potem, zobaczymy - powiedział. Tamtejszy obiekt ma dla Polaka szczególne znaczenie, nie przez przypadek otrzymał dumny tytuł "króla Holmenkollen". Mistrzostwa zostaną rozegrane co prawda na nowej skoczni, ale niewykluczone, że nasz reprezentant zapisze się i na kartach jej historii. Na starej zwyciężał pięciokrotnie, co nie udało się żadnemu innemu zawodnikowi. - Tam się wszystko zaczęło, w 1996 roku wygrałem pierwszy w karierze konkurs Pucharu Świata - przypomniał.
Wczoraj Małysz raz jeszcze podziękował trenerowi Hannu Lepistoe, bez którego pomocy i mądrości sukcesów w Kanadzie by nie osiągnął. - Starszy zawodnik potrzebuje nie tylko świetnego fachowca, ale i człowieka, który go wspiera. Hannu był niezastąpiony - powiedział, dodając, że ma nadzieję na kontynuowanie współpracy. Kontrakt Fina wygasa wraz z końcem sezonu, srebrny medalista z Whistler wierzy, że pod jego okiem wystąpi i w Oslo.
Teraz Małysz wrócił do Wisły, do rodziny i przez kilka dni będzie w spokoju (czy to możliwe?) wypoczywał. Wolne będzie jednak wyjątkowo krótkie, bo już w weekend pojawi się w konkursach Pucharu Kontynentalnego na skoczni w Wiśle-Malince. A potem czekają go kolejne konkursy Pucharu Świata i na deser mistrzostwa świata w lotach. W Planicy, czyli tam, gdzie pod koniec ubiegłego sezonu znów stanął na podium i uwierzył, że może jeszcze fruwać jak orzeł. Daleko i wspaniale.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-02-25

Autor: jc