Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Najważniejsze, aby było trendy

Treść

We współczesnej dramaturgii (także w kinie, a nawet w literaturze) coraz częściej można zaobserwować zjawisko, które określiłabym jako budowanie świata bez dzieci. Bohaterami współczesnych sztuk zazwyczaj bywają single, które nawet łączą się w pary (czyli w tzw. wolne związki), ale w sposób niezobowiązujący do niczego. A już na pewno nie do wierności. Małżeństwa zdecydowanie rzadziej stają się bohaterami dzisiejszych sztuk. Widocznie ich autorzy wychodzą z założenia, że nie jest to wystarczająco atrakcyjny materiał dla współczesnej widowni. Tak więc i dzieci w tych sztukach prawie nie ma. A jeśli już autor zdecyduje się je umieścić, to koniecznie w jakimś mocno patologicznym kontekście. No bo skoro preferuje się luźne związki i bez zobowiązań, to gdzież tu miejsce dla dzieci? Że nie wspomnę już o różnych dewiacyjnych parach, na przykład tej samej płci, które z przyczyn naturalnych nie mogą mieć dzieci.
Lansowanie takiego modelu o hedonistycznym nastawieniu do życia oczywiście wyklucza rodzenie i wychowywanie dzieci, co przecież łączy się z odpowiedzialnością i nierzadko rozmaitymi wyrzeczeniami ze strony rodziców. Tak więc można by powiedzieć, że dzisiejsza dramaturgia jest tylko przetworzonym artystycznie odzwierciedleniem zjawiska, które funkcjonuje jako główna składowa współczesnej cywilizacji egoistycznie nastawionej na używanie i czerpanie z życia przyjemności. Żadnych zobowiązań, żadnych utrudnień. Życie ma być lekkie, łatwe i przyjemne. Choroby i starość nie mieszczą się w tym modelu. Nie są trendy.
Można by zatem powiedzieć, że teatr nie ponosi tu żadnej winy, no bo tylko pokazuje nurty, zjawiska funkcjonujące w rzeczywistości pozateatralnej. Oglądając przedstawienia, jakoś nie widzę wyraźnego sprzeciwu wobec chorych, patologicznych zjawisk, nie widzę we współczesnych sztukach promocji normalnej rodziny. Jej miejsce zajmują, jak już wcześniej wspomniałam, pary bezdzietnych singli.
Ale nie trzeba się poddawać frustracji, no bo przecież na szczęście mamy klasyków. W ich utworach dramatycznych małżeństwa zazwyczaj posiadają dzieci, jak na przykład w dramacie Ibsena "Dom lalki" (w polskim tłumaczeniu "Nora"). Owszem, posiadają, dopóki nie pojawi się reżyser typu pani Agnieszki Olsten i nie wyeliminuje ze swej adaptacji całej trójki dzieci. Ale nie tylko to, jeszcze inne numery wycięła pani reżyser temu najwybitniejszemu norweskiemu dramaturgowi, i to w czasie uznanym za Rok Ibsena (mija właśnie stulecie od śmierci pisarza, zmarł w 1906 r.). Olsten zrealizowała przedstawienie, w którym oprócz tego, że odmóżdżyła sztukę Ibsena, to jeszcze pozmieniała relacje między postaciami w stosunku do litery tekstu oraz wymowę dzieła.
Wydarzenia mające miejsce w sztuce Ibsena służą do głębszej refleksji głównie nad pojęciem prawdy, czy człowiek ma prawo do kłamstwa, do błędu, jeśli jego popełnienie wypływa z najszlachetniejszych intencji, zwłaszcza troski o drugiego, najbliższego człowieka. W tekście sztuki Nora, pragnąc ratować chorego męża Torwalda Helmera, zaciąga u Krogstada pożyczkę na jego leczenie. Aby te pieniądze otrzymać, fałszuje na wekslu podpis poręczyciela długu, czyli swego nieżyjącego już ojca. Wie o tym Krogstad, ale nie robi z tego użytku, albowiem Nora regularnie spłaca raty w tajemnicy przed mężem. Jednak sytuacja się zmienia, gdy Krogstadowi grozi zwolnienie z pracy w banku. Szantażuje Norę, że jeśli nie wstawi się za nim u swego męża, dyrektora tegoż banku, to on wyjawi Helmerowi całą prawdę. W rezultacie wyjawia, i tu zaczynają się najważniejsze refleksje tyczące opozycji: kłamstwa i prawdy w ludzkim postępowaniu, odpowiedzialności za drugiego człowieka, odkrywania prawdziwego wizerunku współmałżonka, dla którego zdobyło się na taki czyn itd., itd.
U Ibsena Nora podlega pewnej przemianie, rozwojowi osobowości, dochodzeniu do własnej tożsamości. Spotykamy ją najpierw jako osobę dość infantylną w nastawieniu do życia, kruchą, delikatną, kochającą męża i dzieci. Trapi ją jedynie tajemnica długu, którą skrywa przed mężem. Już wielokrotnie chciała mu o tym powiedzieć, ale jakoś nie mała odwagi. Kiedy Torwald dowiaduje się o zatajeniu przed nim prawdy i ostro potępia Norę, kierując się przy tym nie tyle umiłowaniem prawdy, ile dbałością o wizerunek swój i swojej rodziny w oczach opinii publicznej - Nora pod wpływem tych wydarzeń zaczyna szybko dojrzewać. Z tej uroczej kobietki-lalki staje się dojrzałą kobietą uzyskującą własną tożsamość i podejmującą jakże bolesną dla niej decyzję: opuszczenie męża, który ją zawiódł i dla którego była - jak teraz dostrzega - jedynie lalką, maskotką.
W przedstawieniu Agnieszki Olsten Nora w wykonaniu Doroty Landowskiej już od samego początku jest osobą dojrzałą, mającą poczucie pewnej niezależności, zwłaszcza finansowej. Kiedy sprawa z zatajeniem prawdy wychodzi na jaw, nie ma tu żadnego przełomu w jej postępowaniu. Jest taka, jak była przed tym faktem. Natomiast niedojrzałość wykazuje szanowny małżonek Nory, Torwald Helmer, w wykonaniu Mariusza Bonaszewskiego. Te zabawy dziecinną kolejką i infantylny styl bycia z jednej strony, z drugiej zaś
- niedwuznaczne relacje o wyczuwalnym podłożu seksualnym z przyjacielem domu, nieuleczalnie chorym doktorem Rankiem (Maciej Kozłowski), nie mają tu właściwie logicznego uzasadnienia. Chwilami są nawet żenujące.
Tak jak nie mają uzasadnienia dziwne zachowania w tym przedstawieniu właściwie wszystkich postaci, także koleżanki bohaterki spektaklu, pani Linde, w wykonaniu Aleksandry Justy czy adwokata Krogstada (Oskar Hamerski). Wśród bez celu snujących się po scenie postaci nagłe ożywienie budzi Dorota Landowska wystrojona w ogromny pióropusz indiański i wykonująca jakieś dziwne podrygi. U Ibsena była to tarantella. Widocznie dzisiaj tak się ją tańczy, aby było trendy.
Temida Stankiewicz-Podhorecka

"Nora" Henrika Ibsena, reż. Agnieszka Olsten, scen. Joanna Kaczyńska, Teatr Narodowy, Warszawa

"Nasz Dziennik" 2006-09-06

Autor: wa