Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Najważniejsza jest stabilizacja

Treść

Rozmowa z Moniką Pyrek, reprezentantką Polski w skoku o tyczce Brązowy medal halowych mistrzostw świata był chyba dla Pani świetnym prognostykiem przed dalszą częścią sezonu? - Tak, i bardzo się cieszę z tego powodu, że w tak nerwowym roku udało mi się skoncentrować na mistrzostwach świata i sięgnąć po medal. Cieszy mnie stabilizacja, bo w sezonie halowym w najgorszym starcie pokonałam 4,61 metrów. To daje wysoką średnią. Dzięki temu mogłam w lepszym fizycznie i psychicznie nastroju oraz z wyższego pułapu rozpocząć przygotowania do sezonu olimpijskiego... ...który, jak sama Pani mówi, zapowiada się niezwykle nerwowo i stresująco. Sukces z Walencji był też pewnie potrzebnym zastrzykiem energii? - Rzeczywiście ten medal dał mi jakiś psychiczny spokój, ale z drugiej strony rozbudził i tak spore już oczekiwania wobec mojej osoby. Dlatego cieszę się, że do grona "medalowych nadziei" dołączył Tomek Majewski. Razem z Markiem Plawgo czy Anią Jesień tworzymy już sporą grupę. A wspólnie powinno być łatwiej i raźniej. Niektórzy przekonują, że potrafią poradzić sobie z całym tym zamieszaniem wokół igrzysk, stresem i bagażem oczekiwań. Da się ich w ogóle uniknąć? - Chyba nie ma sportowca, który by się nie denerwował i nie miał tremy przed jakimikolwiek zawodami. A igrzyska są imprezą tak wyjątkową, że mogą sparaliżować największego nawet mistrza. Wiele zależeć będzie zatem od tego, jak się rozpocznie sezon, czy pierwsze starty wyjdą dobrze i obiecująco. To pozwoli zyskać pewność siebie i spokój w tym... niespokojnym czasie. We mnie pokładano spore nadzieje już przed igrzyskami w Atenach, wówczas zapłaciłam frycowe. Bolało, ale wierzę, że w tym roku wszystko będzie wyglądało inaczej. Wyciągnęłam wnioski z tamtego doświadczenia, mam więcej lat i świadomość, iż przede wszystkim muszę się skupić na samej sobie, swojej pracy i swoich skokach. Najważniejsze to nie dać się zwariować i nie pozwolić się wciągnąć w całą dyskusję o szansach i medalach. Kluczem do sukcesu na igrzyskach będzie spokojna głowa przed nimi. Ta odporność na stres jest najważniejsza w dyscyplinach technicznych, wymagających niezwykłej precyzji i dokładności. Skok o tyczce taką jest. - Dlatego tak dużą rolę odgrywa stabilizacja. Jak czuję, że jestem w stanie osiągać regularnie dobre wyniki i pokonywać poprzeczkę zawieszoną na pewnej wysokości - jest łatwiej. Po drugie, trzeba trochę poskakać przed igrzyskami, żeby sprawdzić sprzęt, techniczne niuanse, ustawienia stojaków, wysokość uchwytu, dobrze obiegać rozbieg. Trzeba to zrobić przed, żeby na samej olimpiadzie mieć pewność siebie i odwagę zaryzykować. Wprowadziła Pani jakieś zmiany, nowinki w przygotowaniach do sezonu olimpijskiego? - Nie ma co eksperymentować. Ileś tam razy nasze pomysły się sprawdziły, dlatego podążamy utartym szlakiem. Zaczynam w dobrze mi znanym włoskim ośrodku w Formii. Do Polski wrócę pod koniec maja, najprawdopodobniej około 1 czerwca rozpocznę starty. Nad czym szczególnie będzie Pani w tym okresie pracować? - Po pierwsze, nad motoryką, szybkością na rozbiegu. Wydaje mi się, że w poprzednim roku i w sezonie halowym dużo pod tym względem poprawiłam i ustabilizowałam się na dobrym poziomie, ale wciąż mam sporo rezerw. Najwięcej czasu poświęcę jednak uchwytowi tyczki, bo w tym elemencie nie jestem, niestety, najmocniejsza. Rok rozpoczął się od niesamowitego rekordu świata Jeleny Isinbajewej, co zapowiadało kolejną epokę wielkich triumfów Rosjanki. Potem jednak znalazła pogromczynię na mityngu w Bydgoszczy, złoto mistrzostw świata zdobyła dość szczęśliwie. Jak będzie w sezonie olimpijskim? - Na pewno Jelena dostała jakąś nauczkę i będzie niesamowicie pracowała, aby sytuacja z Bydgoszczy się już nie powtórzyła. Z drugiej strony uważam, że nic nie jest jeszcze przesądzone. Jeśli ona będzie w dobrej, ale tylko dobrej dyspozycji, to jest szansa ją pokonać. Jak? Samemu trzeba skakać bezbłędnie i w pierwszej próbie pokonać 4,80 metra. To postawi Rosjankę w niecodziennej dla niej sytuacji i niewykluczone, że wówczas się pomyli. Innego sposobu na pokonanie jej chyba nie ma. Myśli Pani, że w Pekinie może dojść do niespodzianki i Isinbajewa nie stanie na najwyższym stopniu podium? - To byłaby spektakularna niespodzianka, pewnie jedna z największych na całych igrzyskach. Powiem tak: wszystkie będziemy miały bardzo ciężkie eliminacje. Rozpoczną się o 10.00, potrwają w upale. Do tego poziom tyczki tak się podniósł, że trzeba będzie pokonać przynajmniej 4,55-4,60 metra. To oznacza normalny konkurs. Właściwie będziemy miały tylko dzień przerwy między eliminacjami a finałem, a i tu, i tu trzeba będzie skakać na pełnych obrotach. Może się zdarzyć, że któraś z faworytek odpadnie już podczas eliminacji, oby to nie spotkało Ani Rogowskiej i mnie. Jeszcze nie tak dawno o medale najważniejszych imprez walczyły dwie Polki i dwie Rosjanki, teraz konkurentek - i to bardzo mocnych - jest dużo, dużo więcej. To dobrze? - Konkurencja się rozwija, siłą rzeczy przybywa świetnych zawodniczek. Coraz więcej dziewczyn pokonuje 4,70 m, ale by walczyć o medale na igrzyskach, trzeba będzie skoczyć dużo więcej. A wydaje się, że - przynajmniej na dziś - 4,80 jest zarezerwowane dla góra sześciu zawodniczek. Która będzie najlepiej przygotowana i będzie miała najwięcej szczęścia - wywiezie z Pekinu medal. Odpowiadając na pytanie, czy to dobrze. Ja jestem osobą, która nie za bardzo potrafi sama z siebie wykrzesać jakieś mobilizujące emocje, rywalki zatem i na mnie wpływają pozytywnie. Cel na ten rok jest konkretny, nawet nie pytam, jaki, ale proszę powiedzieć, jaką wysokość chciałaby Pani w sezonie pokonać? - Przede wszystkim chciałabym się ustabilizować na 4,80, zyskać pewność, że na każdych zawodach jestem w stanie tę wysokość pokonać. Jak już to się uda, to będą mogła pokusić się np. o 4,85. Dziękuje za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-04-05

Autor: wa