Najlepsi "Kanonierzy" świata
Treść
Kiedy przed sezonem londyński Arsenal nie przeprowadził żadnych znacznych transferów, wydawało się, że marzenie o mistrzostwie Anglii trzeba będzie odłożyć na później. Owszem, "Kanonierzy" znajdowali się w gronie faworytów, ale tym głównym wcale nie byli. Tymczasem podopieczni francuskiego menadżera Arsene Wengera dokonali sztuki wręcz niewiarygodnej. Nie tylko zdominowali rozgrywki, nie tylko wywalczyli tytuł, ale także dokonali tego w stylu dawno na angielskich boiskach nieoglądanym. W 38 kolejkach Premier League nie zaznali ani jednej porażki. Byli najskuteczniejsi w ataku (73) i obronie (26). Mieli w swych szeregach króla strzelców i kilku piłkarzy - chyba na swych pozycjach najlepszych w świecie.
Rzecz miała miejsce 115 lat temu. Mistrzostwo Anglii sezonu 1888/1889 wywalczył Preston North End. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że w 22 spotkaniach nie zaznał goryczy porażki. Zapisał się w historii. Przez lata nikt nie zdołał powtórzyć tego wyczynu. Do minionej soboty. Rekord wyrównał zespół założony w 1886 r. przez kilku pracowników fabryki uzbrojenia dla akademii wojskowej w miejscowości Woolwich. Wtedy noszący nazwę Dial Square, dziś Arsenal.
Kolejna ważna data - rok 1996. Wtedy to działacze Arsenalu zdecydowali się zatrudnić menadżera z Francji - Arsene Wengera. Krok to był ryzykowny, wszak dotychczas z piłkarzami tego klubu pracowali jedynie szkoleniowcy z Wysp Brytyjskich. Po pierwszym pełnym sezonie (1997/1998) pod jego wodzą już było pewne - to był znakomity pomysł. Londyńczycy zdobyli mistrzostwo i puchar Anglii, a Francuz został wybrany najlepszym menadżerem roku. Wtedy Wenger podjął kolejny krok. Kolejny ryzykowny.
Podziękował za współpracę legendzie "Kanonierów", napastnikowi Ianowi Wrightowi. Na jego (i nie tylko) miejsce sprowadził przede wszystkim rodaków - Emmanuela Petita, Patricka Vieirę, Thierry'ego Henry'ego i Roberta Piresa. Większość z nich (poza Petitem) wcale nie było wtedy na topie. Ba, wręcz przeciwnie.
I nadszedł czas docierania zespołu. Wcale nie łatwy. Bo Arsenal nie grał pięknie, za to bardzo ostro, łapał kartki, w czerwonych był chyba rekordzistą ligi. Wenger był jednak uparty i konsekwentny. I wygrał.
Dziś już nikt nie gra w piłkę tak efektownie i efektywnie (gdy jest oczywiście w formie) jak londyńczycy. Nikt nie ma w składzie tak fantastycznego napastnika jak Henry. Kompletnego - potrafiącego przejść kilku rywali, prowadząc piłkę przez 50 metrów, zaskakująco uderzyć z 30 m, perfekcyjnie wykonać rzut wolny czy skutecznie "zagłówkować". Króla strzelców ligi z 30 bramkami na koncie. Nikt nie ma tak bajecznie wyszkolonego skrzydłowego jak Pires. Nikt nie ma Vieiry. Nie ma wreszcie kończącego powoli karierę Holendra Denisa Bergkapma, technika jakby z "innego wymiaru".
Obok nich są i inni. Szwed Fredrik Ljungberg, Brazylijczycy Gilberto Silva i Edu, Anglicy Ashley Cole i Sol Campbell. Jest również niemiecki bramkarz Jens Lehmann, zdecydowanie... najsłabszy punkt zespołu, któremu londyńczycy zawdzięczać mogą m.in. odpadnięcie z Ligi Mistrzów.
Arsenal wreszcie ma charakter. Gdy jakiś czas temu zapytano Vieirę, czy chciałby grać w Realu Madryt, odpowiedział krótko: "Nie". - Bo tu jestem częścią zespołu, uczestniczyłem w jego budowaniu i chcę uczestniczyć w sukcesach - powtarzał.
Wenger już myśli o nowym sezonie. Pod koniec kwietnia podpisał kontrakt z Robinem van Persie z Feyenoordu Rotterdam. Niepokornym Holendrem z charakterem. Marzył o dwóch liverpoolczykach, Michaelu Owenie i Stevenie Gerrardzie, ale chyba w tym przypadku na marzeniach się skończy. Ale Francuz zapewne ma kolejnych asów w zanadrzu.
Bo chciałby wreszcie coś osiągnąć na arenie międzynarodowej. Brzmi to bowiem jak paradoks, ale ta wspaniała (być może najlepsza) drużyna jeszcze nic w Europie nie wygrała. Ostatnim takim sukcesem - jeszcze przed erą Wengera i Henry'ego - był Puchar Zdobywców Pucharów w 1994 roku. Później, już pod wodzą Francuza, w 2000 r. londyńczycy byli w finale Pucharu UEFA. Przegrali w rzutach karnych z Galatasarayem Stambuł. I to wszystko. W tym sezonie "Kanonierzy" uważani byli za faworytów Ligi Mistrzów. W ćwierćfinale zastopował ich jednak rywal zza miedzy - Chelsea.
Arsenal myśli o przyszłości. W sąsiedztwie stadionu Highbury powstaje nowy obiekt. Większy (obecny mieści tylko 38 500 widzów), nowocześniejszy i wspanialszy. Ma być oddany do użytku w sezonie 2006/2007. Pochłonie niebotyczną kwotę 357 milionów funtów. Ale kibice londyńczyków nie mają wątpliwości - Wenger, Henry, Pires i Vieira są tego warci.
Kolejny sezon w Anglii zapowiada się kapitalnie. Na łowy wyrusza bowiem rosyjski właściciel Chelsea Roman Abramowicz i ma do wydania masę pieniędzy. Zbroi się Liverpool, który zapowiada prawdziwą transferową ofensywę. Wreszcie sir Alex Fergusson z Manchesteru United po fatalnym w posunięcia kadrowe roku będzie chciał odpokutować winy.
Ale Wengera to nie interesuje. On ma wizję drużyny i ją zrealizuje. I może wreszcie wygra Ligę Mistrzów. Zasłużył na to.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 18-05-2004
Autor: DW