Na zawsze w pamięci
Treść
Rozmowa z Beatą Kamińską, pływaczką AZS AWFiS Gdańsk
Ile może się zmienić w życiu sportowca w ciągu jednego tylko roku?
- Oj, bardzo dużo. Ja przecież nie tak dawno myślałam poważnie o skończeniu przygody z pływaniem, miałam chwile zwątpienia i załamania. W tym trudnym momencie znaleźli się przy mnie trener Paweł Słomiński i Otylia Jędrzejczak. Zaczęli mnie namawiać, żebym nie rezygnowała, tylko raz jeszcze spróbowała. Postanowiłam dać sobie szansę - po raz ostatni. Jak się okazało, wykorzystałam ją. Zaczęłam trenować z najlepszymi w Polsce; ludźmi, którzy chcą w sporcie coś osiągnąć i robią wszystko, by marzenia zrealizować. Wszystko to dodało mi pewności siebie, większej motywacji do pracy. W końcu przyszły tak oczekiwane wyniki, medale mistrzostw Europy.
Bardzo dużo pomógł mi także klubowy trener z gdańskiego AZS AWFiS, Alojzy Ogiński. On zawsze powtarzał mi, że jak chcę zakończyć nie tylko karierę sportową, ale jakiś rozdział w życiu, to warto uczynić to z podniesioną głową, najlepiej po jakimś sukcesie. Gdy odejdę po porażce, przegrana, nikt mnie nie zapamięta, będę czuła niedosyt, żal. Dlatego warto walczyć o swoje i starać się z całych sił, by do czegoś dojść.
Kryzys, chwile zwątpienia muszą być bardzo trudne, szczególnie dla pływaka. Ta dyscyplina jest sama w sobie niezwykle wymagająca, wyczerpująca, kosztuje wiele wysiłku. Gdy człowiek zaczyna mieć złe myśli, musi być trudno podwójnie...
- Nie dość, że jest to dyscyplina ciężka, to jeszcze bardzo monotonna. Bądźmy szczerzy, pływanie od ściany do ściany wcale nie jest największą przyjemnością, szczególnie podczas męczących, żmudnych treningów. Ale gdy przychodzą zawody, szczególnie te o dużą stawkę, o wszystkim się zapomina. Nie pamięta się tego, że przygotowanie kosztowało dużo pracy, wysiłku, często jakichś ofiar. Górę biorą inne emocje.
Spodziewała się Pani, że z mistrzostw Europy w Trieście wróci z tak bogatą medalową kolekcją?
- Szczerze? Nie. Chciałam awansować do finałów, co już uznałabym za sukces. Wcześniej niejeden raz byłam już na mistrzostwach Europy, ocierałam się o finały, ale zawsze kończyłam rywalizację wcześniej. Teraz marzyłam o awansie do ścisłego grona najlepszych, ale medali się nie spodziewałam. I dla mnie było to zaskoczenie oraz nagroda za wykonaną ciężką pracę.
Który z medali - złoty na 100 m stylem klasycznym czy srebrny na dystansie o połowę krótszym - dał Pani więcej satysfakcji i radości?
- Złoty na setkę, i to nie tylko dlatego że jest z cenniejszego kruszcu. Po prostu kosztował mnie dużo więcej nerwów i wysiłku.
W Trieście startowała Pani aż osiem razy...
- ...i nie przypominam sobie zawodów, w których tak często pływałam. Chyba nawet w czasach juniorskich nie miałam tylu startów na raz. Ale cóż było robić, każdy występ wyglądał podobnie - należało się maksymalnie spiąć, skoncentrować i wystartować jak najlepiej. Tylko zmęczenie narastało.
Ostatni start był jednak szczególny, bo przyniósł złoty medal.
- I zostanie w pamięci na długi, długi okres, a pewnie i na zawsze. Tak jest z pierwszymi sukcesami, są w człowieku cały czas.
Kilkanaście minut przed Pani zwycięskim występem złote medale wywalczyli Katarzyna Baranowska i Sławomir Kuczko. Co wówczas Pani czuła? Była to jakaś dodatkowa mobilizacja?
- Czułam wielką dumę z przyjaciół z kadry, a przy okazji gdzieś pojawiła się myśl, że skoro oni potrafili popłynąć tak wspaniale, skoro byli w stanie, to mogę i ja. Na pewno byłam dodatkowo zmobilizowana i pewniejsza siebie, swych możliwości. A gdy przed swoim startem usłyszałam "Mazurka Dąbrowskiego", jakbym dostała skrzydeł. To było wspaniałe i niezapomniane.
Cała nasza reprezentacja spisała się w Trieście świetnie. Jedenaście medali to wyczyn godzien uznania. Gdzie tkwiła tajemnica sukcesu?
- Nawet się nad tym nie zastanawialiśmy, po prostu zrobiliśmy to, co do nas należało. Cóż, pewnie piłki nożnej nie przebijemy, bo jest to niemożliwe, ale można chyba liczyć na to, że pływanie stanie się jednym z najpopularniejszych sportów w kraju. Oby i w przyszłości sukcesów nie zabrakło.
Na razie może się Pani cieszyć ze świetnych wyników na krótkim basenie. Co zrobić, by i na długim było podobnie?
- Owszem, starty na długim basenie są bardziej wartościowe i ważniejsze, bo to basen olimpijski - to już jest wystarczający argument. Czym się różnią? Na krótkim bardzo ważna jest dynamika - nawroty, sam start. Na dłuższym istotniejsza jest wytrzymałość. Ja wiem, że mam jeszcze rezerwy; są pewne szczegóły, które po poprawieniu dadzą jeszcze lepsze rezultaty. Mogę zwiększyć siłę, poprawić wytrzymałość, także nawroty. Mam na przykład słabą koncentrację na starcie, często go spóźniam. Tak więc jest nad czym pracować i wcale mnie to nie martwi. Przeciwnie. Skoro są rezerwy, to może być lepiej.
Co zatem dalej? Po takich sukcesach pewnie aż chce się trenować.
- Na pewno mam większą motywację. A najbliższe zgrupowanie będzie już na przełomie grudnia i stycznia w Szczyrku. Zabierzemy się tam do ostrej pracy, by jak najlepiej przygotować się do letnich mistrzostw Europy na długim basenie w Budapeszcie. Chcielibyśmy tam poprawić rekord z krótkiego basenu i zdobyć przynajmniej dwanaście medali. To byłby dopiero wyczyn!
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2005-12-15
Autor: ab