Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Na samych surowcach daleko się nie zajedzie

Treść

Z prof. dr. hab. Andrzejem Kaźmierczakiem, wykładowcą Katedry Bankowości Szkoły Głównej Handlowej, rozmawia Anna Wiejak

Reakcje poszczególnych rządów w obrębie strefy euro były w zasadzie w miarę niezależne. Czy możemy zatem mówić, że obecny kryzys ujawnił nieskuteczność systemu wspólnej waluty i czy mamy do czynienia z początkiem końca euro?
- Nie można wyciągać tak daleko idących wniosków. Na pewno ten kryzys ujawnił słabość strefy euro i Unii Europejskiej. Zauważmy, że w obecnej sytuacji dolar amerykański umacnia się w stosunku do euro. Widać zatem siłę, dynamikę i elastyczność gospodarki amerykańskiej. Podobnie było w okresie wojny rosyjsko-gruzińskiej. Skala funduszy, jakie udało się zorganizować krajom europejskim, jest daleko mniejsza niż zgromadzonych przez Stany Zjednoczone. Istnienie jednolitej waluty w połączeniu z brakiem skoordynowanych działań niewątpliwie utrudnia rozwiązanie tego kryzysu. Uważam, że teza o początku końca euro jest przedwczesna, chociaż istnienie Europejskiego Banku Centralnego nie pomogło w rozwiązaniu problemu kryzysu. Nie działa on stabilizująco na rynki finansowe tak, jak zakładano. Jeżeli ten kryzys będzie się pogłębiał, pojawią się wątpliwości co do funkcjonowania euro.

Jak na tym tle wypada sytuacja Rosji?
- Sytuacja Rosji jest jeszcze gorsza. Te spadki, które się notuje w Rosji, są zatrważające i świadczą o kompletnym załamaniu systemu finansowego. Fakt, że giełda nie funkcjonuje, sprawia, że proces zasilania finansowego przedsiębiorstw został przerwany, a to grozi załamaniem w sferze realnej. Rosja silniej odczuła ten kryzys aniżeli Stany Zjednoczone czy Europa Zachodnia. Podczas kiedy przedwczoraj ceny akcji na rosyjskich giełdach spadły o 19 proc., w USA odnotowano tylko 5-procentowy spadek. Skutkiem tego będzie wstrzymanie finansowania działalności bieżącej.

Jakie są tego przyczyny?
- Przede wszystkim odpływ kapitału z Rosji. W sytuacji, kiedy brakuje funduszy na Zachodzie, ten kapitał jest wycofywany z Rosji w celu ratowania macierzystych instytucji finansowych. Po drugie, jeżeli ceny ropy spadają, to muszą spadać akcje przedsiębiorstw, które zajmują się tego typu działalnością. Rosja nadmiernie rozbudowała swoje wydatki akonto wzrostu cen ropy naftowej, tymczasem obecnie będzie musiała dokonać cięć budżetowych, co wpłynie zarówno na konsumpcję, jak i na rozwój gospodarczy. To jest skutek prowadzenia gospodarki jednokierunkowej, opierającej swój rozwój na jednym lub kilku surowcach.

Na ile sytuacja w Rosji jest efektem pozostałości systemowych po Związku Sowieckim?
- Oczywiście, że jest. ZSRS nie inwestował w dziedziny wytwórczości, w branże nowoczesne, tylko też zadawalał się wpływami dewizowymi z eksportu. Nie dokonywał wysiłku w kierunku rozwoju wielosektorowego. Rozwijał się słabo, dokonywał inwestycji na niskim poziomie, ponieważ środki przeznaczał na cele militarne, przez co zabrakło funduszy na cele rozwojowe. Ten kraj nie ma rozwiniętej infrastruktury technicznej i społecznej, niezbędnej dla przyspieszenia wzrostu gospodarczego. No i odziedziczona po ZSRS olbrzymia skala korupcji, która utrudnia podejmowanie jakichkolwiek racjonalnych decyzji. Rosja zebrała w XXI wieku olbrzymie rezerwy dewizowe sięgające prawie 580 tys. USD, nie jest jednak w stanie tego racjonalnie wydatkować.

Jakie możliwości ma Rosja, jeśli chodzi o zahamowanie kryzysu?
- Rosja wyraziła zgodę na pełną liberalizację transakcji finansowych w ramach Światowej Organizacji Handlu (WTO) i OECD. Najprostszym sposobem byłoby ograniczenie odpływu kapitału przy pomocy jakiejś decyzji o charakterze nakazowym. To jednak oznaczałoby złamanie umów międzynarodowych, które podpisała Rosja.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2008-10-08

Autor: wa