Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Myśli i roztargnienia - list o modlitwie, aby dobrze rozpocząć Nowy Rok

Treść

Droga Pani…

Wszystko, co Pani pisze w liście, jest najzupełniej normalne, całkowicie prawidłowe i zadowalające. Naprawdę mogę tylko powtórzyć to, co już dawniej mówiłem. (Często to powtarzam, dlatego zakładam, że mówiłem). Jeśli Bóg niesie nas w swych ramionach, rzadko widzimy Jego oblicze! Wszelkie rozważania według punktów i zwykłe kazania są pomyślane dla tych, którzy usiłują iść, trzymając Pana naszego za rękę i spoglądając w górę ku Jego twarzy. Pani wyraźnie nie może tak postępować.

Stopniowo przekona się Pani, że sama nie chce, żeby było inaczej, że nieskończenie lepiej jest tak, jak jest. Jest Pani w ciemności, niesiona na rękach i nie potrzebuje wybierać ani widzieć drogi.

Musi Pani po prostu praktykować oddanie się Bogu (abandon, chciałbym, żeby był angielski odpowiednik tego słowa). Stale jestem Pani wdzięczny za zapoznanie mnie z o. de Caussade. Myślę, że jest on najlepszym kierownikiem duchowym od czasów św. Franciszka Salezego. Jego książkę o modlitwie rzadko można znaleźć. Pan Thorold pożyczył egzemplarz od Kartuzów i ma zamiar przetłumaczyć ją i wydać.

Radzę Pani w czasie modlitwy możliwie najmniej myśleć i możliwie najmniej mówić. Od czasu do czasu zatrzymać się jakby bezczynnie i przyzwyczajać się – jeśli przychodzi to łatwo – trwać w takim stanie (jakby w rodzaju zawieszenia) w jakiejkolwiek porze dnia. Jedynym nabożeństwem jest po prostu wola Boża. I jeśli chcemy tego i tylko tego, to wszystko jest w tym zawarte. Odkryje wtedy Pani na przykład, że ma rzeczywiście większe niż dawniej nabożeństwo do Męki (co jest oznaką większej miłości: „z upodobaniem rozważam Mękę” czy „nie mogę znieść myśli o niej”?).

Jeszcze raz przypominam, że modlitwa pełna roztargnień jest na ogół bardziej upokarzająca niż modlitwa w skupieniu – dlatego przynosi więcej chwały Bogu, a mniej nam, później zaś stwierdzamy, że zyskaliśmy więcej dobra.

Całkowicie rozumiem, że Pani przywykła mieć „życie nadprzyrodzone”, „życie duchowe”. Mam nadzieję, że to już całkiem się skończyło! Musimy stać się jak małe dzieci. Uczucia mamy właśnie takie, jakie Bóg nam daje; i dziękujmy Mu za nie bez względu na to, czy przynoszą nam radość, czy pokusę. Nie powinniśmy martwić się o nasze dusze. Nie możemy wiele zrobić. Musimy tylko usuwać przeszkody (głównie ciągle upokarzając się i będąc stale małymi), a Bóg uczyni resztę.

Dlatego miejmy absolutne zaufanie do Boga, a żadnego do siebie. Módlmy się także całkiem wyraźnie o wszystko, za co – jak się nam wydaje – Bóg chce, żebyśmy się modlili, czy to za siebie, czy za innych, starając się utwierdzać w przekonaniu, że to otrzymamy (nie dlatego, że na to zasługujemy, lecz dlatego, że Bóg jest dobry).

Pani wyczekuje „pocieszenia”, ponieważ wciąż jeszcze wyobraża sobie Pani, że pozostając w oschłości duchowej nie służy Bogu, jak należy. Proszę zapamiętać raz na zawsze, że oschłość jest tym, co najlepsze, a wówczas okaże się, że można obawiać się wszystkiego poza nią! Niech Pani chętnie przyjmuje oschłości, roztargnienia i pokusy, a wtedy zauważy Pani, że kocha pozostawać w ciemnościach i że jest w nich jakieś ponadodczuwalne światło, które pociechy po prostu tłumią!

Prosi Pani o wyjaśnienie prawidłowego posługiwania się rozumem i uczuciami:

1. Uczucia: Protestanci przywiązują do nich dużą wagę. Są one przydatne dla początkujących. Nie można na nich polegać.

2. Rozum: Niezbędny w teologii, w nauczaniu. Pożyteczny do wykazania, że wiara jest rozumna. Potrzebny w codziennym życiu. W modlitwie jednak przydatny tylko dla początkujących. My nie mamy udowadniać, że Boga należy kochać (najwyżej w okresach początkowych), albo że Męka Chrystusa, Boga i Człowieka, jest najbardziej cudownym wydarzeniem w historii – ani nie musimy zastanawiać się, że powinniśmy poprawić się z naszych błędów.

3. Mamy jednak sposób, by naprawić nasze błędy, by kochać i wielbić Boga przez czystą modlitwę – modlitwę woli – czystą intencję bez słów. Taka modlitwa nie ustaje wśród roztargnień i może przemienić się w „modlitwę nieustanną” – stałe pragnienie zjednoczenia z wolą Bożą w każdej chwili.

W rzeczywistości zawsze jesteśmy w łączności z Bogiem: cokolwiek się zdarza, wszystko jest Jego zrządzeniem, dziełem Jego Opatrzności, drogą łaski i pchnięciem w kierunku Nieba. Większość ludzi usiłuje jednak iść własną drogą, a przez to stawia przeszkody Bożemu działaniu. Gdy tylko odda się Pani całkowicie Jemu, zrozumie Pani, że On zawsze działa na zewnątrz nas przez różne okoliczności, a wewnątrz przez myśli i roztargnienia – chyba że stawiamy Mu opór. Jest to droga czystej miłości bardzo ciemna i bolesna na powierzchni. Pod tym jest jednak coś, co jest naprawdę siłą i pokojem. (Tylko że nie są to właściwe słowa – na to nie ma słów – a gdy o tym myślimy, to nie ma nic w ogóle. Nie trzeba myśleć, a wtedy to uniesie nas samo!).

Fragment z książki Johna Chapmana OSB „Listy o modlitwie”

Szczerze oddany w Panu
H. John Chapman

Źródło:ps-po.pl, 30 grudnia 2016

Autor: mj