Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Muzyka w podwawelskim grodzie

Treść

Rozmowa ze Stanisławem Gałońskim, twórcą i dyrektorem artystycznym festiwalu "Muzyka w Starym Krakowie"

Tradycyjnie już od 15 do 31 sierpnia w Krakowie rozbrzmi Festiwal "Muzyka w Starym Krakowie". Jego idea jest prosta: arcydzieła muzyczne w najlepszym wykonaniu prezentowane w najpiękniejszych miejscach miasta.
Program tegorocznego festiwalu przedstawia się równie imponująco jak w latach poprzednich. Po raz pierwszy gościć będziemy w Krakowie kolumbijskiego klawesynistę Rafaela Puyanę, ostatniego chyba żyjącego ucznia Wandy Landowskiej. Tej wybitnej artystce, której klawesyn i muzyka dawna zawdzięczają swój renesans w XX wieku, dedykuje on swój recital. Podczas festiwalu usłyszymy laureata I nagrody Konkursu Królowej Elżbiety w Brukseli, znakomitego skrzypka - Albrechta Brueningera, który jest gwiazdą numer jeden tej edycji. Po raz kolejny, za to w pełnym składzie, zawita amerykański zespół Anonymus 4 z dwoma koncertami - średniowiecznych francuskich pieśni Maryjnych i dawnej muzyki amerykańskiej. Po wielu latach pojawi się włoski "poeta gitary" Massimo Gasbarroni. Zagrają także The Musicke Companye, London Brass, Lwowscy wirtuozi, Andrzej Białko, Grigorij Żyslin, Paul Esswood oraz Capella Cracoviensis pod batutą dyrektora Gałońskiego.
Jeszcze słów parę o miejscach, które wypełnione muzyką będą jeszcze bardziej cieszyć swoim wnętrzem. I tak po raz pierwszy melomani zostaną zaproszeni do pięknie odnowionego Pałacu Larischa. Kolejny raz odwiedzą krużganki klasztorów bernardynów, dominikanów, franciszkanów oraz wspaniały kościół św. Anny. Tradycyjnie koncerty gościć będą na dziedzińcu Collegium Maius UJ oraz w sali Hołdu Pruskiego w Sukiennicach.

Jest Pan twórcą i niezmiennie dyrektorem festiwalu, który liczy 28 lat. Jakie były jego początki?
- Festiwal powstał całkiem przypadkowo. Zostałem wezwany do ówczesnego prezydenta Krakowa już nie pamiętam w jakiej sprawie. Zapytał mnie wtedy - Czy pan nie uważa, że należałoby coś zrobić w mieście, bo w lecie nic się tu nie dzieje. Wszystko pozamykane - teatr, opera, filharmonia, a turyści przyjeżdżający do Krakowa nie mają co robić wieczorami. Chyba coś tu jest nie tak, że Kraków jest centrum muzyczno-teatralnym a festiwal teatralny ma Jelenia Góra. Wtedy padła propozycja zrobienia festiwalu. Dostałem wolną rękę i zapewnienie o wsparciu finansowym.

To musiało być duże wyzwanie?
- Wróciłem do domu i pomyślałem: Znam trochę świat artystyczny, rzeczywiście można by coś zorganizować. Zależało mi tylko na tym, by nie było to coś banalnego. Przyszło mi do głowy, aby codziennie usytuować koncert w innym miejscu. Kraków ma piękne zabytki, więc czemu tego nie wykorzystać. Wymyśliłem tytuł "Muzyka w Starym Krakowie" i to jest mój całkowity copyright.

Na tym się jednak nie skończyło?
- Potem określiłem jego formułę, zastrzegając, że to nie będzie festiwal tematyczny, dotyczący jednego kompozytora czy danego okresu muzycznego. Powstał więc festiwal wykonawczy. Zapraszam artystów i gwiazdy, ale to oni sami wybierają repertuar. Miałem tylko jeden wymóg, który padał w rozmowach z twórcami. Jeżeli koncert ma się odbyć w kościele, to jego program nie może być w kolizji z miejscem. To jest miejsce sakralne, w którym mogą być koncerty muzyki religijnej, instrumentalnej poważnej, ale nie walczyki, poleczki. W kościele trzeba umieć się zachować. Nasi wykonawcy nie naruszają tej zasady.

Jak Pan dokonywał wyboru miejsc?
- Głównie kierowałem się swoją wiedzą. Przez 10 lat byłem organistą, znałem też wielu krakowskich kolegów po fachu, miałem zatem pojęcie o warunkach i możliwościach danych świątyń. W owych czasach nie było jednak tak łatwo urządzić koncert w kościele. Z dwóch powodów. Po pierwsze, niektórzy z księży obawiali się, że muzykowanie w świątyni doprowadzi do zeświecczenia miejsca kultu. Po drugie, władze komunistyczne nie chciały, żeby w ogóle ludzie wchodzili do kościołów.

Ale udało się wybrnąć z tej sytuacji?
- Przed każdym festiwalem przesyłałem szczegółowy program do kurii i władz miasta. Generalnie nie było problemów może dlatego, że kardynałem był Karol Wojtyła, który znał mnie jeszcze z czasów, gdy był wikarym. Zawsze wyrażał zgodę. Z czasem kuria miała już do mnie zaufanie i nie wymagano przesyłania programu. Ze strony władz dało się czasem słyszeć: - Panie Gałoński, musi Pan to robić w kościołach...

Teraz takich problemów Pan nie ma, pojawiły się jednak inne?
- Od początku chciałem, by festiwal był świętem muzyki z całym jego blaskiem. Niestety, z tym blaskiem jest nieco gorzej. Z roku na rok festiwal boryka się z problemami finansowymi. To paradoks, że 15-dniowy festiwal ma budżet mniejszy niż np. dwu, trzydniowa impreza na rzecz jednego kompozytora. Liczymy na pomoc Ministerstwa Kultury. Mam nadzieję, że za lojalne wywiązywanie się przez 28 lat ze swojego zobowiązania wobec miasta i kultury dostaniemy dotacje. Na kulturze nie powinno się oszczędzać.

Niejedna osoba na Pana miejscu już dawno powiedziałaby: Koniec. To już ostatni festiwal?
- To byłoby tchórzostwo. Dopóki sił starcza robię festiwal, dla ludzi, dla kultury. Oburzam się, gdy słyszę "festiwal Woodstock to największa impreza w Europie". Pytam, co ona wnosi do kultury poza tym, że młodzi ludzie się wyżyją. A tu trzeba usubtelniać duszę społeczeństwa. Wiadomo, że nie całego, ale zawsze znajdą się tacy, których mogę zainteresować i po to robię. Aha, i jeszcze dlatego, żeby nie mówili, że po Krakowie niedźwiedzie chodzą. Ten kraj wydał Chopina, Lutosławskiego, Zimmermana. Czy to naprawdę już dziś nic nie znaczy?

Przy tradycyjnie skromnym budżecie udało się jednak pozyskać wiele dobrych zespołów i kilka gwiazd?
- Jestem dumny z tego, że na festiwal przyjeżdżają jedynie artyści sprawdzeni. Na pewno warto zwrócić uwagę na koncert Rafaela Puyany, legendy klawesynu. To człowiek, którego od lat chciałem sprowadzić, nie tylko wspaniały muzyk, ale też wielka osobowość. Nie można także pominąć koncertu Albrechta Brueningera, laureata konkursu Królowej Elżbiety w Brukseli, jednego z najważniejszych konkursów dla skrzypków na świecie. Po czterech latach przyjeżdżają do nas panie z zespołu Anonymous 4 z USA. Cztery śpiewaczki koncertujące bez akompaniamentu wykonają m.in. pieśni Maryjne średniowiecznej Francji, praktycznie u nas nieznane, oraz utwory dawnej muzyki amerykańskiej. Jak zwykle warto też posłuchać naszych rodzimych wykonawców, jak np. Andrzeja Białki - jednego z największych światowych organistów.

Pozostaje więc życzyć udanego festiwalu. Dziękuję za rozmowę.
Dorota Matacz-Bajor, Kraków
Nasz Dziennik 13-08-2003

Autor: DW