Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Musieliśmy tu być

Treść

W samo południe w Łagiewnikach odprawiona została uroczysta Msza św. w intencji ofiar prezydenckiego samolotu. Ostatnią drogę Marii i Lecha Kaczyńskich od rana można było śledzić na specjalnie ustawionym telebimie. Wierni z całej Polski zgromadzili się pod biało-czerwonymi flagami przepasanymi kirem. Nie brakowało łez.
Choć główne uroczystości żałobne odbywały się w centrum Krakowa, to wiele osób postanowiło towarzyszyć Parze Prezydenckiej w sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie Łagiewnikach. Już po raz drugi w tym miejscu wylany został wielki ból po tragicznie zmarłych w katastrofie prezydenckiego samolotu. Tydzień wcześniej, w Święto Bożego Miłosierdzia, myśl o tragedii towarzyszyła blisko 50 tys. pielgrzymów zgromadzonych w sanktuarium. Wczoraj od wczesnych godzin rannych wierni przybywali do Łagiewnik i z uwagą śledzili drogę Prezydenta RP i jego Małżonki do Krakowa, gdzie odbyła się ceremonia pogrzebowa. W samo południe w czasie Mszy Świętej modlono się za ofiary katastrofy prezydenckiego Tu-154M. Eucharystii przewodniczył ks. bp Jan Zając, opiekun łagiewnickiego sanktuarium. Po Mszy św. pielgrzymi jeszcze liczniej zgromadzili się na placu przed sanktuarium i towarzyszyli Parze Prezydenckiej w ostatniej drodze na Wawel.
Rajmund Mikulski i Arkadiusz Bilon przyjechali do Krakowa ze Świebodzina. W sanktuarium byli już wczoraj przed trzecią rano. Właśnie tu planowali rozpocząć pielgrzymkę, a w miarę możliwości przedostać się do centrum miasta, gdzie odbywały się uroczystości pogrzebowe. - Będziemy próbować, ale nic na siłę. Jeśli się nie uda, pomodlimy się tu, w sanktuarium. Liczy się duchowe zaangażowanie. Oczywiście, że najlepiej byłoby dostać się do bazyliki Mariackiej, ale to niemożliwe. To dla nas lekcja pokory. Trzeba pokonać tyle kilometrów, ale nie jest się w centrum wydarzeń. To jednak nie jest najważniejsze - powiedział Rajmund Mikulski. Jak przyznał, jego mama spędziła sześć lat na Syberii, przez co sprawy katyńskie oraz okoliczności śmierci prezydenckiej delegacji są mu szczególnie bliskie. - Tam, na Wawelu, spocznie nasz wódz. Towarzysząc mu dziś, składamy hołd jemu, ale także i tym, którzy zginęli w samolocie, lecąc uczcić naszych bohaterów zamordowanych w Katyniu w 1940 roku - dodał. Jak przyznał, w tak ważnych dla Polski chwilach trzeba być w narodowych sanktuariach i się tam modlić. - Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że musimy pojechać do Krakowa. To wzięło się też stąd, że w czasie pielgrzymek Jana Pawła II do Ojczyzny nie na wszystkich byłem, i teraz tego bardzo żałuję. Dla nas, dla Narodu, dla patriotyzmu, dla przyszłości Europy to bardzo ważne czasy i wydarzenia. Trzeba w nich uczestniczyć - dodał. Pan Rajmund zauważył, że po śmierci Lecha Kaczyńskiego widać dobrze, jakiego mieliśmy Prezydenta. - Sam oddałem na niego głos. Wówczas nie bez znaczenia było pochodzenie Lecha Kaczyńskiego, losy jego rodziców. To było gwarantem zachowania przez niego najwyższych wartości i wielkiego patriotyzmu - dodał.
Także dla pana Zbigniewa towarzyszenie Prezydentowi RP w jego ostatniej drodze było obowiązkiem. Wybrał Łagiewniki z racji duchowości tego miejsca. Wraz z całą grupą postanowił spędzić niedzielę na modlitwie w intencji tragicznie zmarłych. Przed Mszą św. odprawili Drogę Krzyżową.
Pan Jan przyjechał spod Limanowej. Obawiał się, że nie uda mu się dostać na krakowski Rynek. Był jednym z pierwszych na placu przed sanktuarium i zajął miejsce w pierwszym rzędzie. Podobnie jak inni ani chwili się nie wahał, czy udać się na pielgrzymkę. - To nie podlegało dyskusji. Trzeba było wyświadczyć Parze Prezydenckiej tę ostatnią przysługę. Dla mnie Lech Kaczyński był bohaterem narodowym - dodał.
Do Łagiewnik trafił też Łukasz Soboczyński pochodzący z okolic Świdnicy k. Wrocławia. - Niestety, nie udało się nam dostać wejściówek na Rynek Główny. Doradzono nam, by przyjechać do Łagiewnik - podkreślił. Jak przyznał, nie miał żadnych wątpliwości, że w dniu pogrzebu Prezydenta RP trzeba być w Krakowie. - Nie widziałem innej możliwości. Musiałem tu być. Nieważne, czy zobaczę "na żywo" te uroczystości, czy też będę je śledził na telebimie. Chodziło zwyczajnie, by tu być, razem z innymi - podkreślił. Pytany o zmianę w życiu publicznym przyznał, że historia pokazuje, że z czasem te uczucia będą wygasać, pozostanie jednak pamięć o tych, którzy zginęli, oraz prawda o zbrodni katyńskiej z 1940 roku. - Cały świat dowiedział się o Katyniu, ale obnażone zostało też całe zakłamanie mediów, ich wybiórczość. Dziś można się dziwić, dlaczego widzimy uśmiechniętą Parę Prezydencką. Dlaczego nie było tego widać za ich życia? - pytał z rozgoryczeniem.
Z Dobrej k. Limanowej do Łagiewnik przybyli w pielgrzymce uczniowie tamtejszych szkół. Mateusz, Krzysztof, Daniel i Kasia podkreślali, że bycie z innymi w takiej chwili to nie to samo, co oglądanie relacji w telewizji. - To zupełnie inne przeżycie, niepowtarzalna atmosfera - mówili. Mieli świadomość, że trudno będzie im się przedostać w okolice centrum Krakowa. Dlatego zatrzymali się w Łagiewnikach. Do sanktuarium przyszli z dużymi flagami przepasanymi kirem. Jak przyznali, patriotyzm jest dla nich rzeczą naturalną i nie wstydzą się go okazywać.
- Jesteśmy Polakami i żeby złożyć hołd naszemu Prezydentowi, wybraliśmy się całą rodziną do Krakowa. To było dla nas naturalne i oczywiste. W takiej chwili nie można się izolować, trzeba być z całym Narodem - powiedział "Naszemu Dziennikowi" pan Marek z Niewiarowa. Jak zauważył, ostatni tydzień pokazał, jakim człowiekiem naprawdę był Lech Kaczyński - patriotą, znakomitym politykiem, mężem stanu szanowanym za granicą i dobrym, pogodnym, rodzinnym człowiekiem. Być może tragedia ta spowoduje, że nie będziemy tak łatwo ulegać medialnym modom, ale samodzielnie myśleć i bronić swoich poglądów. - Ludzie, widząc ten prawdziwy wizerunek Prezydenta i jego małżonki, nabierają odwagi i być może będą wyraźniej manifestować swój patriotyzm, którego wcześniej trochę się wstydzili - dodał pan Marek.
Marcin Austyn,
Kraków Łagiewniki
Nasz Dziennik 2010-04-19

Autor: jc