Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Możemy wygrać z każdym w świecie

Treść

Rozmowa z Mariuszem Jurasikiem, piłkarzem ręcznym reprezentacji Polski i Rhein-Neckar Loewen Wyobraża Pan sobie, aby polskich szczypiornistów mogło zabraknąć na igrzyskach w Pekinie? - Nie, i zrobimy wszystko, by na nich zagrać. Występ na olimpiadzie jest marzeniem każdego sportowca. My mamy szansę, o awans walczyć będziemy przed własną publicznością. Musimy to wykorzystać. Wbrew hurraoptymistom łatwo jednak nie będzie. Islandia i Szwecja to bowiem rywale o ustalonej marce, także Argentyna nie odda pola bez walki. - Ale ja wcale nie uważam, że awansujemy łatwo. Chociaż jesteśmy wicemistrzami świata i teoretycznie powinniśmy zagrać ze słabszymi przeciwnikami, trafiliśmy do najtrudniejszej grupy kwalifikacyjnej. Z drugiej strony, zarówno z Islandią, jak i ze Szwecją parę razy w ostatnich latach się spotykaliśmy i wygrywaliśmy, stąd powinno być dobrze. Powiem tak - spokojny o wynik nie jestem, ale wierzę, że pojedziemy na igrzyska. Szwecja czy Islandia - która z tych drużyn będzie trudniejszą przeszkodą do pokonania? - Szwecja ma dwóch bardzo dobrych, doświadczonych bramkarzy, świetnie broni i potrafi wyprowadzać szybkie, groźne kontrataki. Z kolei Islandia opiera się na jednym zawodniku, to Olafur Stefansson, moim zdaniem najlepszy leworęczny zawodnik na świecie. On prowadzi całą grę i jeśli uda się jego poczynania ograniczyć do minimum - drużyna traci wiele na wartości. To klucz do sukcesu. Nie lekceważyłbym również Argentyny. Owszem, to teoretycznie zdecydowanie najsłabszy rywal, ale zdolny popsuć sporo krwi. Na mistrzostwach świata wygraliśmy z nimi co prawda łatwo i wysoko, ale do Wrocławia przyjedzie zapewne inna drużyna. A o ile Wy jesteście dziś innym zespołem niż na początku ubiegłego roku, gdy sięgaliście po wicemistrzostwo świata? - Trudne pytanie. Na pewno bardzo doświadczonym, wiemy, jak smakuje zwycięstwo. Fachowcy uważają nas za faworytów wielkich imprez, bo wychodzą z założenia, że skoro zostaliśmy drugim zespołem świata, to stać nas na wszystko. I... mają rację. Największa zmiana w porównaniu z okresem sprzed stycznia 2007 roku zaszła w naszych głowach. Dawniej umiejętności wcale nie mieliśmy dużo niższych, ale wychodziliśmy na parkiet bez pełnej świadomości o swoich możliwościach. Często zadawaliśmy sobie pytanie, czy damy radę, jak to będzie itd. Teraz jest inaczej. Po mistrzostwach zyskaliśmy wiarę w siebie, wiemy, na co nas stać, mentalnie jesteśmy dużo mocniejszym zespołem. Czujemy, że możemy wygrać z każdym zespołem na świecie. Ta siła psychiczna powinna nam pomóc pomyślnie przebrnąć olimpijskie kwalifikacje. Tuż po zdobyciu srebrnych medali mistrzostw mówiliście, iż nie byłoby tego sukcesu, gdybyście nie tworzyli na parkiecie prawdziwej drużyny. Nadal tak jest? - Musi. Na mistrzostwach zagraliśmy niesłychanie zespołowo, razem, zjednoczeni w jednym celu. Było nas w kadrze 16 i każdy był równym i tak samo przydatnym zawodnikiem. Nie było podziału na lepszych i gorszych, podstawowych i rezerwowych. Każdy mógł w danym momencie wyjść na parkiet i przechylić szalę na naszą stronę. Zespołowość, do tego duże umiejętności indywidualne, serce do walki i dobre rozpracowanie taktyczne przeciwników - to były tajemnice sukcesu na mistrzostwach świata. Potem przyszły mniej udane mistrzostwa Europy, które dały nam sporo tematów do przemyśleń i były też lekcją, z której wynieśliśmy sporo wniosków. Mam nadzieję, że na przełomie maja i czerwca znów będziemy tym zespołem z początku ubiegłego roku. 16 indywidualistów tworzących jeden zespół. Spoiwem był i oczywiście jest trener Bogdan Wenta? - On powołał do kadry takich a nie innych zawodników, pasujących do jego koncepcji i filozofii gry. Każdy z nich, każdy z nas jest indywidualistą, odgrywającym w swoich drużynach klubowych pierwszoplanowe role. W reprezentacji przestaliśmy być jednak gwiazdami i nikt nie miał o to pretensji. Wenta przekonał nas, że musimy tworzyć kolektyw, walczący całym sercem i do ostatniej sekundy - razem. Grając zespołowo, zdobyliśmy wicemistrzostwo świata, i to jest właściwa droga. Odczuwacie większą presję wyniku? - Na mnie osobiście nie ma ona żadnego wpływu, za kolegów nie mogę się wypowiadać. Przyznam jednak szczerze, że czuję dreszczyk emocji przed kwalifikacjami olimpijskimi. Bierze się on z jednej strony z faktu, iż o wyjeździe do Pekinu marzę, a z drugiej - oczekiwań kibiców, mediów. Na razie żadna polska drużyna nie jest pewna gry na igrzyskach, oczy fanów będą zatem na nas zwrócone ze zdwojoną siłą, tym bardziej że zagramy u siebie. Walka o igrzyska to kwestia najbliższych tygodni, na razie Rhein-Neckar Loewen z Panem w składzie czeka końcówka Bundesligi. W sobotę mogliście się cieszyć ze zdobycia Pucharu Zdobywców Pucharów, a jednak lepszy okazał się węgierski MKB Veszprem. Czego zabrakło? - Węgrzy zagrali na swoim poziomie, my słabiej w obronie. Trochę źle taktycznie podeszliśmy do rywala, w którego szeregach fantastycznie spisywał się bramkarz, który obronił chyba z dziesięć sytuacji sam na sam. To zadecydowało. Szkoda, byliśmy blisko, ale się nie udało. Przed nami dwa ostatnie mecze w Bundeslidze, trzeba je wygrać... ...by obronić czwarte miejsce w tabeli, gwarantujące występy w Lidze Mistrzów. To cel? - Mamy spore szanse. Najpierw zagramy co prawda z wiceliderem, SG Flensburg-Handewitt, ale może być trochę rozprężony, bo już praktycznie stracił szansę na mistrzostwo. Musimy to wykorzystać. W ostatniej kolejce zmierzymy się z Wilhelmshavener HV, będącym o krok od spadku do niższej klasy. Jedna wygrana powinna nam czwartą lokatę zapewnić. Rhein-Neckar Loewen jest bardzo "polskim" zespołem, w składzie znajduje się aż czterech reprezentantów naszego kraju. Razem raźniej? - Pewnie. Możemy rozmawiać w swoim języku, mamy tę samą kulturę, mentalność, a do tego świetnie się znamy, bo od lat grywamy wspólnie w kadrze. Będąc za granicą, zawsze jest miło znaleźć w drużynie rodaka. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-05-14

Autor: wa