Motywacji mi nie zabraknie
Treść
Z Mają Włoszczowską, wicemistrzynią olimpijską w kolarstwie górskim, rozmawia Piotr Skrobisz (cz. 2) Kiedy zaczynała Pani przygodę z kolarstwem górskim, nie miała Pani obaw, że to sport szalenie trudny, niebezpieczny? - Początki były trudne, fakt, przez kilka lat zawsze miałam porozdzierane kolana, łapałam mniejsze lub większe urazy. Ale trening czyni mistrza, dziś jeżdżę zdecydowanie lepiej, poprawiłam technikę, stąd kontuzje przytrafiają mi się zdecydowanie rzadziej. Niektórzy podciągają kolarstwo górskie pod dyscyplinę ekstremalną, pewnie jest w tym trochę racji, ale ja ten zastrzyk emocji i adrenaliny uwielbiam. Zresztą od dawna mam ciągotki do wyzwań, pozwalających przekraczać pewne granice, kocham szybko zjeżdżać na nartach, skakałam dwa razy na bungie i na pewno spróbuję ponownie. Ale owszem - kolarstwo jest konkurencją szalenie trudną i nie mówię tego, by podnieść swoją wartość, czy też się pochwalić. Nie. Proszę zauważyć, że podczas wyścigu nie mamy chwili na złapanie oddechu, pędzimy od startu do mety przez dwie godziny na maksimum możliwości. Zawsze wolałam dyscypliny wytrzymałościowe od sprintów, ale podczas zawodów, gdy już nie ma siły, zastanawiam się, czemu wybrałam taką właśnie ciężką konkurencję (śmiech). Zaraz jednak o tym zapominam, przeważają pozytywy. Kolarstwo daje mi satysfakcję, frajdę, bliski kontakt z naturą, przyrodą. Dlatego, tuż po zakończeniu igrzysk, zamiast odpoczywać, pojechała Pani na kolejne zawody? - Sukcesy nakręcają, jak człowiek jest w dobrej formie, to chce to wykorzystać. Byłam potwornie zmęczona, myślałam o wakacjach, ale tak lubię się ścigać, że... odłożyłam je na później. Zależało mi na starcie w finale Pucharu Świata w Schladming, ponieważ chciałam potwierdzić, że sukces z Pekinu oznaczał powrót na stale do czołówki, a przy okazji w tym cyklu nie odnosiłam dotychczas za dużych sukcesów. Wyszło lepiej, niż sama przypuszczałam, wygrałam, i to było fantastyczne pożegnanie z sezonem. Wybierała się Pani do Pekinu z mocną wiarą, iż uda się wrócić z medalem? - Wiarę miałam, ale zarazem świadomość, że o medalu może myśleć dziewięć dziewczyn. W ciągu ostatnich lat poziom kolarstwa górskiego niesamowicie się podniósł, w dziewięciu tegorocznych zawodach PŚ zwyciężało aż siedem zawodniczek, wśród nich nie było mistrzyni olimpijskiej. Zdawałam sobie sprawę, że o olimpijskim sukcesie zadecydują szczegóły, szczęście, minimalne różnice czasowe, że równie dobrze mogę być druga, co ósma. Gdybym w obecnej formie jechała do Aten, byłabym pewnie na podium. Teraz było inaczej, najmniejszy błąd mógł wszystko zaprzepaścić. Jaka była olimpijska trasa, poza tym, iż zapewne ukochana? - A wcale że nie - nie wciągnęłam jej na listę ukochanych (śmiech). Na pewno nie była ekstremalnie ciężka. Czasami w mistrzostwach czy Pucharze Świata, objeżdżając trasę, zatrzymujemy się przed jakimś zjazdem i zastanawiamy się, z której strony pojechać albo czy w ogóle to będzie możliwe. Tutaj takich fragmentów zabrakło, z drugiej strony i tak było gdzie się wywrócić (zresztą sporo zawodniczek miało kraksy). Trudność tkwiła w wysokiej temperaturze i wilgotności, wyścig był totalnym wyzwaniem dla organizmu, a wiadomo, że przy zmęczeniu łatwiej o błędy. Ma Pani już na koncie medale mistrzostw świata, Europy, olimpiady, zatem można powiedzieć, że w młodym wieku ziściła Pani marzenia każdego sportowca. Czuje się przez to Pani osobą spełnioną, zrealizowaną? - Nie traktuję kariery jako realizacji siebie - ot, zdobędę medal olimpijski i uznam, że zrobiłam wszystko. Mnie po prostu podoba się taki sposób życia, kolarstwo jest moją pasją i pracą. Chciałabym jeździć długo, może nie tak jak Jeannie Longo, która zbliżając się do pięćdziesiątki, walczyła w Pekinie. Wciąż mam szczebelki do przeskoczenia, cele do zdobycia, a wychodzę z założenia, że lepiej nie czuć się zrealizowaną, tylko mieć motywację do tego, by jeszcze przez cztery, a może osiem lat ścigać się z powodzeniem. Ile zatem igrzysk przed Panią? - To się okaże. Prawdę powiedziawszy, przestałam planować swoje życie, bo różne wydarzenia, które nas spotykają po drodze, potrafią wszystko pozmieniać. Na pewno będę chciała dojechać do Londynu, a potem zobaczymy. Jestem wciąż młodą zawodniczką, mogłabym spokojnie pojechać jeszcze na trzy olimpiady, ale to zależy od zdrowia, motywacji. Najważniejsze, by żyć godnie, być szczęśliwym i robić to, co sprawia satysfakcję. Dopóki kolarstwo będzie źródłem radości, będę jeździć. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-10-01
Autor: wa