Moskal za Maaskanta
Treść
Robert Maaskant nie jest już trenerem piłkarzy Wisły Kraków. Holender został zwolniony po serii kompromitujących porażek w ekstraklasie i Lidze Europejskiej. Zastąpił go Kazimierz Moskal, ale tymczasowo, do końca roku. Potem na ławce ma zasiąść ktoś z dużym nazwiskiem, być może Hiszpan Manolo Jimenez, przed laty prowadzący do sukcesów Sevillę.
Kiedy Maaskant przychodził do Wisły, było to wydarzenie. Oto bowiem młody holenderski trener (jak podają niektóre źródła, przymierzany nawet do roli selekcjonera reprezentacji swego kraju) porzucił z dnia na dzień pracę w ojczyźnie, by związać się z ekipą walczącą o mistrzostwo Polski. W Holandii jego decyzję przyjęto z zaskoczeniem, a pod Wawelem oczekiwano, że wniesie nową jakość. Elegancki, elokwentny, zawsze znajdujący czas dla dziennikarzy zdawał się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Obejmował Wisłę w trudnym momencie, kompletnie rozbitą po klęsce w kwalifikacjach Ligi Europejskiej, budowaną przypadkowo, jawiącą się wręcz jako zlepek zawodników ściąganych bez pomysłu i jasnej koncepcji. Szybko postanowił temu przeciwdziałać, sprowadzając w trybie alarmowym Marokańczyka Nourdina Boukhariego, byłego gwiazdora Ajaksu Amsterdam, i Kameruńczyka Serge´a Branco, mistrza olimpijskiego z Sydney. Oba transfery okazały się totalnymi niewypałami, podobnie jak późniejsze rodaków Maaskanta, Kewa Jaliensa i Michaela Lameya. Boukhari jesienią ubiegłego roku uratował jednak trenerowi posadę. Początki pracy Holendra w Krakowie nie były bowiem łatwe. Drużyna grała przeciętnie, nie wygrywała i gdyby nie zdobyła kompletu w derbowym starciu z Cracovią, pewnie musiałby szukać nowej posady. Wygrała 1:0, gola w doliczonym czasie gry zdobył Marokańczyk, i rozpoczęła zwycięski marsz, który uwieńczyła awansem na pierwsze miejsce w tabeli i mistrzostwem kraju. To było apogeum sławy Maaskanta. W blasku tytułu prezentował się efektownie, ale krytycy wytykali, że Wisła została najsłabszym mistrzem od lat, że grała nieciekawą piłkę, miała mnóstwo szczęścia itd. Holender odpowiadał, że tytuł to tytuł, drużyna jest dopiero w fazie budowy, dociera się i z każdym miesiącem będzie prezentować się lepiej. Zimą, przełomową dla siebie, faktycznie udało się trenerowi poukładać klocki i z piłkarzy z kilkunastu krajów, posługujących się różnymi językami, wyznających różne religie i pochodzących z różnych kultur, stworzył zespół. Krakowianom, wyjątkowo, udały się również transfery. Maor Melikson, Cwetan Genkow i Sergei Pareiko wnieśli do ekipy jakość i poprowadzili ją na sam szczyt. Tytuł miał być jednak tylko przystawką do dania głównego, tak wyczekiwanej na Reymonta Ligi Mistrzów. Jak nie teraz, to kiedy? - pytano po wiślackiej stronie Błoń, a Maaskant obiecywał skuteczny atak. Przez dwie rundy kwalifikacji wszystko szło jak z płatka, tąpnięcie nastąpiło, gdy na drodze stanął niedoceniany Apoel Nikozja. Cypryjczycy bezlitośnie obnażyli braki drużyny, zawodników i trenera. Wyniki (1:0 i 1:3) nie mówiły nawet wiele na temat ich przewagi, która szczególnie w rewanżu była gigantyczna. Paradoksalnie Wiśle do awansu zabrakło pięć minut, ale te minuty zaważyły na całej rundzie jesiennej. Krakowianie bowiem po nokaucie się nie podnieśli. W lidze co prawda ciułali punkty, ale prezentowali styl koszmarny, odstraszający widzów z trybun. Gdyby nie sędziowskie pomyłki, zajmowaliby pewnie miejsce w dolnej połówce tabeli. Niewiele nawet zabrakło, aby z Pucharu Polski zostali wyeliminowani przez III-ligową Limanovię Limanowa. Wreszcie czara goryczy się przelała. Po serii porażek z Podbeskidziem Bielsko-Biała, Fulhamem Londyn i Cracovią działacze podziękowali trenerowi za współpracę.
Jak zatem ocenią trwającą od 21 sierpnia 2010 roku przygodę Maaskanta z naszą ligą? Albo inaczej, co po sobie pozostawił? Postawię ryzykowną tezę, że... nic. No oczywiście w klubowej kolekcji trofeów stoi puchar za mistrzostwo, niby Wisła awansowała po latach do fazy grupowej europejskich rozgrywek, ale po trenerze z kraju rozkochanego w piłce można było oczekiwać znacznie więcej. Z czym się kojarzy holenderski futbol? Z pięknem, ofensywnym usposobieniem, bezkompromisowością i pracą z młodzieżą. Tymczasem Wisła Maaskanta grała strasznie. Topornie, bez stylu, w najważniejszych meczach wykopując w pobliżu własnego pola karnego zasieki obronne, licząc na szczęście bądź najzwyklejszy w świecie fuks. Przez rok z okładem Holender nie wypracował z drużyną żadnych schematów, nie nauczył jej gry w defensywie - choć tak uparcie na nią stawiał. Dziś sposób na Wisłę zna każdy ligowiec: wystarczy wywalczyć rzut wolny bądź rożny, wrzucić piłkę w pole karne i istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że krakowianie jej nie przejmą. Tak stracili gole w meczach z Podbeskidziem, Cracovią i Fulhamem (trzy). "Biała Gwiazda" jest jednak równie bezradna w ataku. Przez długie miesiące bazowała na indywidualnych umiejętnościach Meliksona i Patryka Małeckiego, gdy ich zabrakło, wyszła na jaw totalna bezradność. W 13 kolejkach obecnego sezonu ekstraklasy zdobyła 14 bramek, z czego 9 sam Dudu Biton. Maaskant nie potrafił już dotrzeć do podopiecznych, z których uszło powietrze po porażce z Apoelem. Nie umiał ich zmobilizować do wysiłku w rodzimych rozgrywkach, a najlepszym przykładem były słowa Jaliensa po porażce z Legią: "Takie mecze można przegrywać", i uśmiech na twarzy. Skompromitowała się też filozofia budowy drużyny w oparciu o obcokrajowców. W trudnych chwilach, gdy nie idzie, szatnia powinna znaleźć wyjście z sytuacji, nić porozumienia, tymczasem w wiślackiej było to niemożliwe, bo jedni mówili po polsku, drudzy po hiszpańsku, jeszcze inni po serbsku, rosyjsku, angielsku, niemiecku, bułgarsku itd.
Skoro nie było stylu i wyników, to może chociaż Maaskant pomógł opracować jakiś wzorzec pracy z młodzieżą? Absolutnie. W Wiśle młodych jak odstawiano, tak odstawia się na bok, nie dostają szansy, a stawia się na emerytowanych Holendrów (Jaliens, Lamey), którzy najlepsze lata mają za sobą i motywacji żadnej. Wszystko to spowodowało, że dziś w kadrze zespołu jest dosłownie kilku (!) perspektywicznych zawodników, na których ewentualnie można by zarobić przy okazji transferu: Melikson, Małecki, Cezary Wilk. Podobno zdolni są Michał Czekaj i Daniel Brud, ale tylko podobno, bo dostali od trenera po jednej szansie.
Wczoraj Maaskant pożegnał się z piłkarzami. - Żałuję, że tak się to kończy, bo uważam, że stać ich na kolejne sukcesy - powiedział. Na Reymonta już jednak nikt nie wierzy, że byłby w stanie wstrząsnąć drużyną. Do grudnia poprowadzi ją Moskal, jego asystent, legenda Wisły. - A co potem? Zobaczymy. Na razie wiem, co mamy do zrobienia - zaznaczył. Nie jest jednak tajemnicą, że krakowscy działacze chcą powierzyć zespół komuś z głośnym nazwiskiem, trenerowi charyzmatycznemu, z twardą ręką. Wśród ewentualnych kandydatów już wymienia się Jimeneza, który przed laty z powodzeniem pracował z Sevillą. Zimą dojdzie też zapewne do przewietrzenia szatni, czyli kolejnej w ostatnich latach rewolucji w kadrze.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik Środa, 9 listopada 2011, Nr 261 (4192)
Autor: au