Mordowano noworodki i niemowlęta
Treść
Instytut Pamięci Narodowej w Poznaniu wszczął śledztwo w sprawie uśmiercania dzieci polskich robotnic przymusowych wywiezionych do III Rzeszy, przetrzymywanych w okolicach Wolfsburga. Postępowanie wszczęto, kiedy niemiecki dziennikarz Joachim Woock dotarł do tabel zawierających nazwiska urodzonych tam i zamordowanych dzieci robotnic przymusowych. Na razie trudno jest oszacować skalę i liczbę ofiar tej eksterminacji niewinnych istot.
- Sprawa uśmiercania dzieci robotnic przymusowych dotyczy Domu Dziecka w Ruen. Placówka ta miała służyć dzieciom robotnic przymusowych zatrudnionych w Zakładach Zbrojeniowych w Wolfsburgu i w okolicznych miasteczkach - powiedziała "Naszemu Dziennikowi" prokurator Agata Gut z poznańskiego IPN.
Śledztwo w sprawie kolejnej, nieznanej dotąd zbrodni ludobójstwa przeprowadzonego przez niemieckich żołnierzy i administrację III Rzeszy w czasie II wojny światowej, wszczęto, kiedy to do Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu trafiły materiały nadesłane przez niemieckiego dziennikarza Joachima Woocka. Dotarł on bowiem do dokumentów zawierających nazwiska dzieci urodzonych przez robotnice przymusowe - głównie Polki i Rosjanki - zatrudnione w niemieckich zakładach w okręgu Werdun. Większość z tych dzieci umierała albo zaraz po urodzeniu, albo w ciągu najbliższego roku, dwóch lat. Jak się dowiedział "Nasz Dziennik", materiały ujawnione przez niemieckiego dziennikarza wskazują jednoznacznie na to, że noworodki i kilkunastomiesięczne maluchy najprawdopodobniej były mordowane.
- Woock przesłał nam materiały, które zostały przetłumaczone na język polski. Wynika z nich, że dzieci robotnic przymusowych, tzw. narodowo obcych, umierały zaraz po urodzeniu lub żyły bardzo krótko - przyznaje prokurator Agata Gut z IPN.
Urodzone na terenie III Rzeszy Niemieckiej dzieci kobiet wykonujących niewolniczą pracę dla niemieckiego okupanta były likwidowane zgodnie z wytycznymi niemieckiej administracji. Takie zalecenia bowiem dawały wytyczne jednego z szefów SS gen. Reinharda Heidricha z 27 lipca 1943 r., które wyodrębniały dzieci "wartościowe pod względem rasowym" oraz dzieci "nieprzedstawiające wartości rasowej". Niejako załącznikiem do tego rozporządzenia jest dokument, w którym szef SS przedstawia propozycje dotyczące postępowania z dziećmi "bezwartościowymi rasowo". Sprowadzają się one w zasadzie do jednego polecenia - nakazu eksterminacji nowo narodzonych dzieci robotnic z krajów okupowanych przez III Rzeszę.
- Na roboty do Niemiec w transportach trafiało bardzo wiele młodych kobiet będących w zaawansowanej ciąży. Zdarzały się przypadki poronień w trakcie transportu urągającego wszelkim normom. Robotnice polskie - zresztą nie tylko polskie, ale również przywiezione z terenów Rosji, Litwy i innych krajów, będące w stanie błogosławionym, nie mogły liczyć na żadną pomoc medyczną. Po urodzeniu noworodek trafiał na krótko do jednego z domów dziecka, takim też zapewne była placówka w Ruen. Tam zapadała decyzja, czy dziecko może ulec zniemczeniu i zostać "aryjczykiem", czy należy je zabić. Najczęściej te dzieci mordowano.
- Gdybym urodziła dziecko, będąc "na robotach" w Niemczech, najprawdopodobniej zamordowano by je, to było bowiem nagminne - powiedziała "Naszemu Dziennikowi" Halina P., jedna z kobiet, którą przed laty wywieziono z terenu poznańskiego w charakterze przymusowej robotnicy do Niemiec.
Sprawą mordowania dzieci przez funkcjonariuszy niemieckiej administracji zajmowała się zaraz po wojnie specjalna komisja ONZ do spraw badania zbrodni wojennych. Teraz na udostępnienie tych dokumentów liczą również pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej w Poznaniu.
- Do chwili obecnej nie mamy jeszcze tych materiałów, ale czekamy na nie. Chcemy również przeprowadzić kwerendę w archiwach niemieckich. Najpierw jednak będziemy starali się dotrzeć do kobiet, które po wywiezieniu do Niemiec rodziły tam dzieci i te dzieci z różnych przyczyn zmarły - powiedziała prokurator Agata Gut.
Tradycyjnie już największym problemem w całym dochodzeniu jest kwestia dotarcia do żyjących świadków zbrodni. Prowadzący postępowanie dysponują bowiem tylko materiałami nadesłanymi przez Joachima Woocka, zawierającymi nazwiska dzieci urodzonych w Ruen. Idąc tym śladem, prokuratorzy chcą ustalić nazwiska i adresy ich rodziców. Na razie jednak na ponad trzydzieści wysłanych do Warszawy wniosków o ustalenie adresów danych osób udało się dotrzeć do trzech z nich. Nie wiadomo również, ile dzieci urodzonych przez kobiety wywiezione na roboty przymusowe do Zakładów Zbrojeniowych w Wolfsburgu zostało zamordowanych przez Niemców.
- Śledztwo właściwie zostało dopiero co wszczęte i na razie próbujemy przesłuchać świadków. Tak naprawdę trudno się w chwili obecnej wypowiadać o powodach zgonów tych dzieci czy skali i liczbie ofiar. Po prostu jeszcze tego nie wiemy - mówią prowadzący postępowanie.
Wojciech Wybranowski, Poznań
Nasz Dziennik 7-05-2004
Autor: DW