Monastyczna szkoła modlitwy
Treść
My dzisiaj, po wiekach najrozmaitszych doświadczeń, musimy rozróżniać rodzaje modlitwy i dlatego mówimy: modlitwa myślna, albo medytacja, a czasem modlitwa prywatna, na oznaczenie czegoś innego niż owo pierwotne, jakbyśmy to powiedzieli, jedno jedyne źródło modlitewne – mowa Ducha Świętego, który natchnął pierwotny Kościół i ciągle jest jego natchnieniem.
Takie to znamienne, że początek życia Kościoła, oczywiście ten widzialny, zaczyna się od modlitwy, i to dwojakiej modlitwy. Mianowicie Pan, odchodząc w dniu wniebowstąpienia, przykazał uczniom, aby nie opuszczali Jerozolimy i trwali w oczekiwaniu na zesłanie Ducha Świętego (por. Łk 24,49; Dz 1,4.8). Apostołowie byli posłuszni. „Z Maryją, Matką Jezusa”, i jeszcze innymi „niewiastami”, zgromadzeni czekali na to przyjście: Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie (Dz 1,14) – mówi sprawozdawca św. Łukasz. Kiedy zaś Duch Święty zstąpił, pierwszym efektem Jego przyjścia był hymn ekstatyczny: Apostołowie zaczęli głosić „wielkie dzieła Boże” (por. Dz 2,11). Kościół, tak byśmy powiedzieli, narodził się z modlitwy.
Życie monastyczne, zrodzone z tęsknoty za życiem pierwotnego Kościoła, jest także szkołą modlitwy. Poprzedni benedyktyński opat prymas, o. Wiktor Dammertz, rozpisał swojego czasu coś w rodzaju ankiety do poszczególnych opactw, w której problem: „Życie monastyczne jako szkoła modlitwy” został postawiony w trzech pytaniach. Pierwsze z nich brzmiało: „Oficjum a modlitwa prywatna”. Nad nim się teraz zastanowimy.
Trzeba na początku stwierdzić, że takiego „a” pierwsi mnisi nie znali. Nie było u nich ani żadnego przeciwstawienia, ani rozróżnienia teoretycznego, ani – jak to się dzisiaj modnie mówi – żadnego „napięcia” pomiędzy jednym a drugim rodzajem modlitwy. Były to dla tych mnichów jak gdyby dwie struny jednego instrumentu, na których grał swoją melodię Duch Święty. Dlaczego tak było na początku? Bo wyrazem życia duchowego tych pierwszych mnichów, tam, pod palmami egipskiej Tebaidy, a potem tu, w Europie, na Monte Cassino, były: lectio divina – czytanie Pisma Świętego i opus Dei, czyli modlitwa godzin, oficjum. Były one jak wdech i wydech, skurcz i rozkurcz serca, organicznie ze sobą połączone i wzajemnie uzależnione.
My dzisiaj, po wiekach najrozmaitszych doświadczeń, musimy rozróżniać rodzaje modlitwy i dlatego mówimy: modlitwa myślna, albo medytacja, a czasem modlitwa prywatna, na oznaczenie czegoś innego niż owo pierwotne, jakbyśmy to powiedzieli, jedno jedyne źródło modlitewne – mowa Ducha Świętego, który natchnął pierwotny Kościół i ciągle jest jego natchnieniem.
Nasza benedyktyńska Reguła zawiera wprawdzie słowo „rozmyślać”, i w polskich jej przekładach jest także „modlitwa prywatna” – po łacinie oratio secreta, bardzo charakterystyczne określenie: modlitwa, którą odmawia się cicho, żeby nie przeszkadzać innym głośną modlitwą (RB 52,3n). Żadnych jednak przepisów św. Benedykt nie daje co do tej modlitwy prywatnej. Inne zakony, wiemy dobrze, mają całe swoje szkoły modlitwy: kartuzi – swoją bogatą tradycję, jezuici – swoją szkołę ignacjańską. Istnieje też szkoła tzw. francuska, sulpicjańska i inne. A czy benedyktyni mają swoją szkołę modlitwy? W nowicjatach nas nie uczono naszego specjalnego sposobu modlitwy. Mistrzowie nowicjatu, wierni Regule, mówili, że modlitwa wymaga tylko szczerości serca – wewnątrz, a na zewnątrz – niezakłócania porządku innym, którzy by chcieli też się cicho pomodlić. Na pytanie, czy jest monastyczna szkoła modlitwy, można jednak odpowiedzieć twierdząco. Właśnie to, od czegośmy zaczęli, ten rytm charakterystyczny: lectio divina i opus Dei – to właśnie jest szkoła modlitwy.
Opus Dei, czyli liturgia godzin – to odrębny temat, ale warto w pytaniu Opata Prymasa jakoś naświetlić właśnie to „a”: Oficjum a modlitwa prywatna. Benedyktyńskie konstytucje zakonne zobowiązują nas do prywatnej modlitwy półgodzinnej, i przywykliśmy ją nazywać rozmyślaniem lub medytacją, chociaż ani jeden, ani drugi termin nie jest precyzyjny. Medytować, to znaczy myśleć. Dowcipnie kiedyś pisał angielski benedyktyn, o. John Chapman, w jednym z listów (Spirituel letters) do jakiegoś swojego podopiecznego studenta:
Mój kochany, rozmyślać to ty możesz z ołówkiem albo i z fajką w ręku. Natomiast podczas medytacji masz się modlić.
Dowcipnie została wyrażona różnica, jaka zachodzi właśnie między rozmyślaniem a modlitwą. Jest to przestroga, żebyśmy pierwiastka intelektualnego zbytnio nie wyjaskrawiali. Nam nie chodzi o samo poprawne wnioskowanie, przechodzenie od jednego zdania do drugiego, co by się właśnie łączyło z łacińskim meditari.
Inna nazwa, która jest w użyciu – modlitwa prywatna – znowu jest trochę niedobra dlatego, że „modlić się prywatnie” łatwo się nam kojarzy z postawą: „Cóż komu do tego, co ja prywatnie myślę. To wyłącznie moja, osobista sprawa”. Tymczasem modlitwa indywidualna jest osobistym spotkaniem z Osobą, więcej – z Trójosobowym Bogiem. W mniszym ujęciu modlitwa nie jest tylko sprawą czysto prywatną, indywidualną. Nasze obecne, dwudziestowieczne pokolenie mnichów ma znowu wielką szansę przynajmniej częściowego powrotu na tamte dawne pozycje pierwszych mnichów – poprzez pełne wyzyskanie opus Dei dla swojej prywatnej modlitwy.
Zarówno odnowa biblijna, która zupełnie wyraźnie dokonuje się w Kościele od przeszło stu lat, jak i odnowa liturgiczna, która między innymi naszym wielkim opatom dziewiętnastowiecznym zawdzięcza swój rozwój, wpłynęły na dziś przyjęte i praktykowane formy modlitwy, w duchu wzmocnienia więzi między modlitwą ściśle liturgiczną a modlitwą, którą każdy z nas wypowiada osobiście, cicho. Po tej reformie, którą przeżyliśmy i którą Vaticanum II zatwierdziło przecież w osobnej konstytucji, w pierwszym zresztą dokumencie tego Soboru „O Liturgii Świętej” (KL), a którą potem papieże konsekwentnie przeprowadzili, mamy dzisiaj oficjum o wiele bogatsze niż poprzednio. To oficjum benedyktyńskie, o wiele bogatsze, o wiele bardziej urozmaicone, i przede wszystkim po większej części odmawiane u nas po polsku, a więc zrozumiałe – inspiruje właśnie modlitwę prywatną.
Poza tym tak to wszystko zostało ułożone, że właściwie cały zbawczy plan Boga możemy prześledzić w ciągu roku liturgicznego, jeżeli tylko codziennie uważamy, co się czyta zarówno w nokturnach wigilii w modlitwie godzin, jak i w czytaniach mszalnych.
Czas odpowiedzieć na pytanie: Jak ta wspólna nasza modlitwa – oficjum – ma kształtować po benedyktyńsku naszą osobistą modlitwę?
Wyjdźmy od tego faktu początkowego, kiedy to Kościół wystartował do swego biegu dziejowego. Był tam zgromadzony Kościół, który tak jak ciało czekał na Ducha. Duch Święty zstąpił. Wszyscy byli zgromadzeni w imię Chrystusa, ponieważ taki był nakaz Pański. Właśnie te połączone czynniki: uczniowie zgromadzeni z woli Chrystusa i oświeceni Duchem Świętym, widoczne u początków modlitwy całego rodzącego się Kościoła, winny odpowiednio kształtować od początku modlitwę każdego mnicha, jeżeli ma być wierny swojej tradycji.
Dzisiaj rozumiemy coraz lepiej to zestawienie: Kościół, Chrystus i Duch Święty. Sentire cum Ecclesia – odczuwać razem z Kościołem – tak zatytułowała s. Maria Renata, niepokalanka, swoją książkę, będącą jedną z pierwszych jaskółek odrodzenia liturgicznego w naszym kraju. To właśnie była próba ukazania tego, jak dalece modlitwa liturgiczna, dobrze odprawiona, ma kształtować całą naszą modlitwę prywatną.
Chrystus jest w samym środku naszej modlitwy, a to w środku trzeba w szczególny sposób zaakcentować. Jest w środku tematu, jest w środku modlącej się wspólnoty, jest w środku człowieka, który się modli. Wszędzie, w każdym przypadku, czy to modlitwy zbiorowej, naszej chórowej – oficjum, czy modlitwy prywatnej, musi być Chrystus! Ma to być zarazem modlitwa według tej najdawniejszej, powiedzielibyśmy, Pańskiej recepty, która odpowiada na prośbę: Panie, naucz nas się modlić (Łk 11,1). Tak po prostu prosili apostołowie, i odpowiedzią Pana było nauczenie ich modlitwy „Ojcze nasz”. Zwróćmy uwagę, jaka to jest modlitwa. Jak zauważyli egzegeci, wszystkie prośby Modlitwy Pańskiej są jakoś eschatologiczne: wszystkie się odnoszą do zakończenia dziejów Kościoła i ludzkości, bo wtedy nastąpi pełna ich realizacja. „Imię” Ojca bowiem uświęcone będzie definitywnie dopiero u końca dziejów; Królestwo przyjdzie na końcu; wola Boża tak w niebie, jak i na ziemi będzie zrealizowana dopiero na końcu. Ale to wszystko jest zarazem już obecne w naszym życiu dzisiejszym. Zauważono, że nawet w „chlebie powszednim” jest aluzja do Eucharystii jako pokarmu wieczności. Tak ma się zatem układać to nasze życie modlitewne: jako jednostki włączamy się w Boży plan zbawienia, obejmujący wszystkie dzieci Ojca niebieskiego.
Chrystus przychodzi nam z pomocą, nie tylko pouczając, jak się mamy modlić, ale i przez to, że się modli w nas i za nas, i to zarówno w oficjum, jak w modlitwie prywatnej. Modli się przez swojego Ducha (por. Rz 8,26). Po to również nam Go zesłał. Toteż modlitwę należy uważać za normalne rozwinięcie się pod działaniem Ducha Świętego tych odczuć, które wynikają z naszego przybrania za dzieci Boże (C. Marmion). Skoro więc Syn Boży Jedyny dzieli się z nami swoim synostwem, to pod wpływem Ducha Świętego ów przybrany syn – chrześcijanin – może mówić do Ojca: „Abba” (por. Rz 8,15; Ga 4,6). Dlatego właśnie – jak powie św. Paweł Apostoł – mamy przystęp do Ojca przez Syna w Duchu Świętym (por. Ef 2,18). Ten więc Duch, który jest wyraźnie u źródeł modlitwy liturgicznej, pragnie też podtrzymywać naszą modlitwę prywatną. W ostatnich czasach zrozumiano to w szczególniejszy sposób. Zacytuję tutaj tak modną dzisiaj postać, jaką jest błogosławiona Edyta Stein, człowiek naszych czasów. Przyszła – można powiedzieć – właściwie z drugiego brzegu. Filozofia ją doprowadziła do religii, a religia – do zakonu. W zakonie już będąc, doszła do męczeństwa. Oto jej ciekawe zdanie na temat modlitwy:
Każda autentyczna modlitwa jest modlitwą Kościoła. Przez każdą szczerą modlitwę dokonuje się coś w Kościele, i to Kościół sam w takiej szczerej modlitwie się modli, gdyż Duch Święty, który żyje tak w Kościele, jak w tej duszy, za nami modli się w błaganiach, których nie można wyrazić słowami.
Wypowiedź swą kończy częściowym cytatem zdania z Listu do Rzymian, które zawiera również pocieszającą dla nas wiadomość, że:
(…) gdy nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch nas jakoś wyręcza, poprawiając naszą modlitwę (Rz 8,26).
W życiu mniszym są wszystkie warunki do tego, żeby było realizowane hasło Pańskie modlitwy bezustannej (por. Łk 8,1). Trzeba tylko chcieć podporządkować Duchowi Świętemu także swoją modlitwę prywatną. A nie mamy na to czasem ochoty… Smutne doświadczenie wskazuje, że wszystkie większe kryzysy życia zakonnego, aż do całkowitego załamania, zaczynają się od zaniedbania modlitwy. Bardzo łatwo to stwierdzić, jeśli ma się okazję wysłuchać zwierzeń kogoś, kto po wielu, wielu latach niewierności powrócił do Boga. Taki „marnotrawny syn” często przyznaje, że załamanie zaczęło się od zaniedbania modlitwy prywatnej.
Kardynał Hume tak ujmuje właściwą drogę modlitwy. Odróżniwszy obowiązek modlitwy od chęci do niej, musimy przejść takie etapy: „powinienem się modlić”; „powinienem, więc chcę”; wreszcie już samo „chcę”, tak iż tęsknota za modlitwą stanie się stałym zjawiskiem. Tę drogę trzeba odbyć. Jest to droga coraz większego ulegania nowej spontaniczności, jaką dać może tylko Duch Święty.
W praktyce zaczyna się ten proces od tego, że trzeba pilnować w swoim życiu modlitwy indywidualnej, prywatnej. Porządek dnia mnicha tak winien być ułożony, żeby w nim znalazła się koniecznie modlitwa prywatna. Starajmy się o to usilnie… Można doradzać jej odbywanie na przykład po Mszy św. Niektórzy uzyskują pozwolenie na umieszczenie swojej modlitwy prywatnej przed Jutrznią. Nie ma na to przepisu, ale w nas samych musi ciągle wzrastać oczekiwanie czasu, który przeznaczymy na tę modlitwę. Od nas zależy, jak na to oczekiwanie odpowiemy.
Również w tej modlitwie można zachować charakterystyczny porządek oficjum i tę samą zasadę: do Ojca przez Syna w Duchu Świętym. Wtedy modlitwa jest naprawdę trynitarna i naprawdę inspirowana przez Ducha Świętego. Opierając się na oficjum, mamy już gotowy program dla naszej osobistej, prywatnej modlitwy. Stopień przejęcia się modlitwą liturgiczną, stopień naszego w niej zaangażowania, będzie jednocześnie miernikiem tego, czy jesteśmy prawdziwie mnichami.
Modlitwa niesie ze sobą pokój i swoistą beztroskę. Tak to mocno Filipianom zalecił św. Paweł:
O nic się nie martwcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i w błaganiu z dziękczynieniem. A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie (Flp 4,6n).
Fragment książki Życie mnisze (2)
Augustyn Jankowski OSB (ur. 14 września 1916 w m. Złotoust na Uralu, zm. 6 listopada 2005 w Krakowie), właściwie Bogdan Jankowski – benedyktyn, opat tyniecki, biblista, redaktor naukowy Biblii Tysiąclecia, członek Papieskiej Komisji Biblijnej Kongregacji Nauki Wiary, doktor honoris causa PAT. Autor wielu publikacji z dziedziny biblistyki, m.in. Aniołowie wobec Chrystusa, Biblijna teologia czasu, Biblijna teologia przymierza, Dwadzieścia dialogów Jezusa, Rozmowa o Apokalipsie.
Żródło: cspb.pl, 12 stycznia 2021
Autor: mj