Mona Liza w nowej szacie
Treść
Po czterech latach Mona Liza powróciła do ogromnej XIX-wiecznej sali Stanów w Luwrze, odnowionej wyłącznie ze względu na nią. Japończycy, którzy tłumnie odwiedzają muzeum, uznali, że to arcydzieło Leonarda da Vinci (1452-1519) winno być lepiej zaprezentowane. Ich pomysł został życzliwie przyjęty przez dyrekcję, tym bardziej że całość prac sfinansowała prywatna telewizja japońska Nippon Television Network (NTV).
Peruwiański architekt Lorenzo Piqueras zapewnia, że pragnął stworzyć równowagę pomiędzy Mona Lizą, samotną na piaskowym tle wysokiego muru, a umieszczonym naprzeciw niej w odległości 28 metrów obrazem Veronesego "Wesele w Kanie Galilejskiej", o imponującej powierzchni 60 m kw.
Wyeksponowane płótno Leonarda da Vinci jest obecnie odizolowane od pozostałych pięćdziesięciu dzieł
XVI-wiecznych mistrzów weneckich, niczym królowa udzielająca audiencji przybyszom z różnych zakątków ziemi. Bez wątpienia blaskiem swym przewyższa dzieła takich malarzy, jak Tycjan, Lotto, Tintoretto czy Bassano... Pozbywszy się swej smutnawej, jasnoszarej aury, która towarzyszyła jej przez lata, jawi się obecnie odmłodzona, na tle o ciepłym odcieniu ochry, skąpana w naturalnym świetle dziennym, które wpada do sali prosto przez oszklony sufit. Monna del Giocondo odnalazła więc swe młodzieńcze barwy, mimo pożółkłego już lakieru.
Ta młoda, pięćsetletnia dama (1503-1506) została poddana szczegółowym badaniom przez kustoszów muzeum. Ostatnim razem była prześwietlana w roku 1930. Ostatecznie eksperci uznali, że jest w świetnym stanie, ale zarazem jest bardzo wrażliwa na zmiany temperatury i wilgoć. Podobno wizyta w Moskwie w roku 1974 bardzo jej zaszkodziła, gdyż przemoczeni wskutek nagłej burzy zwiedzający spowodowali wybrzuszenie obrazu... Dzieło wykonane jest na desce z topoli o wymiarach 77x53 cm o grubości 13 mm. Ma ona pęknięcie długości 11 cm, ale pozostaje ono bez zmian z pewnością od 1930 r., a prawdopodobnie od kilku wieków. Widać też wgłębienie w miejscu, gdzie była kora, którą Leonardo próbował wypełnić gęstą mieszanką.
Tajemnica uśmiechu Mona Lizy kryje się w nazwisku jej męża, florenckiego handlarza jedwabiem Francesca del Gioconda. W języku włoskim "giocondo" znaczy po prostu radosny. Zbigniew Herbert w poświęconym jej wierszu pt. "Mona Liza" pisze, że jest ona "pracowicie uśmiechnięta, smolista niema i wypukła". Czy rzeczywiście pracowicie? Jej uśmiech jest łagodny, lekki i czarujący. Oczarowała nim cały świat. W 1911 r. włoski malarz, na którego rzuciła urok, wykradł ją z Luwru, aby ją przywrócić ojczystej Italii. Odnaleziona po dwóch latach, stała się prawdziwą gwiazdą. W roku 1956 dostała w twarz kamieniem, a podczas drugiej wojny światowej pięć razy zmieniała adres. Zresztą sam twórca został przez nią zauroczony, gdyż z obrazem tym nie rozstawał się prawie do końca życia. Towarzyszył mu on we Francji, dokąd przybył w 1517 r. na zaproszenie króla Franciszka I. W Luwrze znalazła się w roku 1798. Aktualnie salę Stanów wypełniają tłumy zwiedzających i trudno jest nawet marzyć o spotkaniu z Giocondą w cztery oczy.
Mariola Kazimierczak, Paryż
"Nasz Dziennik" 2005-05-06
Autor: ab