Mój jest ten kawałek drogi
Treść
Z Janem Dziedziczakiem, rzecznikiem prasowym rządu i kalisko-leszczyńskim kandydatem Prawa i Sprawiedliwości do Sejmu, rozmawia Wojciech Wybranowski
Skąd decyzja o starcie do parlamentu? Znudziły się Panu kontakty z dziennikarzami?
- Nie, nie, moja decyzja bynajmniej nie ma nic wspólnego z jakimś, jak pan mówi, znudzeniem kontaktami z mediami. Muszę przyznać, że stanowisko rzecznika prasowego rządu to fascynujące miejsce, miejsce styku świata mediów i świata polityki, i w żadnym wypadku nie chciałbym z tego zrezygnować. Jeżeli wszystko dobrze się ułoży, to nadal będę rzecznikiem rządu, łącząc tę funkcję z wykonywaniem mandatu posła. Bywało już tak w przeszłości, byli przecież rzecznicy rządu, którzy takie funkcje łączyli. Natomiast zawsze fascynowała mnie polityka jako działanie dla dobra wspólnego. Jeżeli w ten sposób patrzymy na politykę, jeżeli patrzymy na politykę jako na grę systemów wartości, takich jak: patriotyzm, wiara i rodzina kontra kosmopolityzm, ateizm, feminizm, nie zaś tylko przez pryzmat rywalizacji partii, wycinania innych - to jest to naprawdę zajmujące zajęcie. Odnajdywałem tam swoje miejsce. Dlatego też się zdecydowałem.
Był Pan na stypendium w Japonii. Miał Pan zajęcia w telewizjach Japonii, a także Australii. Jak Pan ocenia tamto, dość egzotyczne dla nas środowisko dziennikarzy w porównaniu z polskim światem mediów?
- Jest różnica, ale wiąże się ona przede wszystkim z odmiennym temperamentem mediów. Myślę, że polskie media wyróżniają się zdecydowanie większą wolnością. Chciałbym właśnie na to zwrócić uwagę, jest bowiem niezwykle ciekawe, że dziennikarze w Polsce - mówię o mediach ogólnopolskich - mają bardzo silną pozycję i w zasadzie w innych krajach, obserwując na przykład konferencje premiera, jest zupełnie odmienny styl pracy dziennikarza. Dziennikarz na Zachodzie, mimo że oczywiście zadaje dociekliwe pytania, ma znacznie mniejszą swobodę np. na konferencji prasowej. Nie widziałem kraju, w którym dziennikarz miałby tak dużą swobodę w wykonywaniu zawodu, jak ma w Polsce. To nasza specyfika i tego nie oceniam, wskazuję na to jako na pewnego rodzaju ciekawostkę.
Może wzorem dla polskich dziennikarzy - jak chcą niektórzy politycy Platformy Obywatelskiej - powinny być media jamajskie?
- Tak, to by było ciekawe (śmiech). Ale cóż, media jamajskie, które piszą o Polsce, tak naprawdę korzystają ze światowych serwisów informacyjnych. Żadna z gazet jamajskich nie ma swoich dziennikarzy w naszym kraju, tylko korzysta z wiadomości przekazywanych przez agencje informacyjne. Światowe agencje informacyjne niekiedy ulegają pewnej atmosferze, którą stwarzają politycy dzisiejszej opozycji. Naprawdę czymś bardzo negatywnym jest to, że były prezydent, były minister spraw zagranicznych jeżdżą po całym świecie i biją na alarm, że w Polsce to nie wiadomo, co się dzieje. Przypomnę, że nigdy wcześniej żaden z ważniejszych polityków tego nie robił. Można było nie zgadzać się z tym, co się dzieje w Polce, bo przecież w naszym kraju różnie się działo przez te ostatnie osiemnaście lat, natomiast nie było - w imię interesu narodowego - opowiadania za granicą niestworzonych historii o zagrożeniach dla demokracji w Polsce czy wyimaginowanym niebezpieczeństwie wprowadzenia stanu wojennego. Teraz natomiast wszedł w życie ten bardzo dziwny zwyczaj, który ma swoje wymierne skutki. To, że kiedyś na Jamajce napisano coś złego o Polsce, jest skutkiem tego, że politycy za granicą opowiadają nie wiadomo jakie negatywne historie o naszym kraju. Przykładowy Jamajczyk, czytając takie historie, nie będzie wchodził w meandry polskiej polityki, nie będzie analizował, czym różni się jedna koalicja od drugiej, ale zapamięta, że w Polsce rzekomo dzieje się coś złego. Takie zachowania niektórych polityków to przykład skrajnie antypatriotycznego działania prowadzonego w imię jakichś partyjnych przepychanek.
W tym kontekście cofnijmy się raz jeszcze do Pana dalekowschodnich doświadczeń. Mówi się, że - w przeciwieństwie do wielu innych krajów - w Japonii jest olbrzymie zainteresowanie Polską, duża sympatia do Polaków.
- Jest duża. Przede wszystkim Japończycy fascynują się muzyką Fryderyka Chopina, ale spotkałem się też z wypowiedziami o Koperniku, o Marii Skłodowskiej-Curie, dużo obywateli Japonii odwiedza Polskę, natomiast nie interesują się polską polityką. Muszę panu powiedzieć, że miałem bardzo ciekawą sytuację w ramach realizacji programu, w którym uczestniczyłem. Przed przyjazdem ze swoich krajów na spotkanie, w którym brała udział młodzież z całego świata, umówiliśmy się, że nagramy na kasetę wideo wszystkie serwisy informacyjne z danego dnia. To był któryś dzień grudnia 2004 roku. Każdy miał nagrać jeden dzień serwisów, by porównać później, o czym mówiły tego dnia media na całym świecie. I tak się złożyło, że w Polsce pierwszą wiadomością - a był to jeszcze czas rządu Marka Belki - była informacja o tym, że Józef Oleksy został uznany za kłamcę lustracyjnego, a kolejną, że trwa proces lustracyjny Małgorzaty Niezabitowskiej. Zaskoczeni Japończycy pytali: "Co się w tej waszej Polsce dzieje?". Muszę powiedzieć, że dla nich było czymś absolutnie niezrozumiałym to, że komuniści okupowali nasz kraj, a już cztery lata później po odsunięciu ich od władzy zostali ponownie wybrani w demokratycznych wyborach. Tak samo nie zrozumieli, dlaczego tyle lat czekamy i nie przeprowadzamy lustracji. Uważali, że skoro funkcjonowała w naszym kraju w okresie PRL policja polityczna, to żeby wprowadzić wolne media, wolne społeczeństwo, pierwszą rzeczą, jaką należałoby zrobić, powinna być lustracja. To bardzo ciekawe spojrzenie człowieka z zewnątrz na pewne mechanizmy, u nas przez lata kwestionowane, a dla Japończyków - oczywiste.
Mówi Pan, że Japończycy byli zaskoczeni tym, iż w Polsce nie przeprowadzono lustracji. Ale jednocześnie to Prawo i Sprawiedliwość ostatecznie osłabiło własną ustawę lustracyjną, nie zdecydowało się na przyjęcie ustawy dekomunizacyjnej, dezubekizacja została odłożona na bliżej nieokreśloną przyszłość...
- Koalicja była bardzo trudna. Choć jesteśmy w połowie kadencji, udało się - oprócz bardzo wielu innych rzeczy - zlikwidować WSI. To ogromny krok, którego nikt przez osiemnaście lat nie dokonał. Powołaliśmy naprawdę dobrze działające CBA. Premier często żartuje, że gdyby nawet powiedział Mariuszowi Kamińskiemu o Lepperze: "Nie bierz się za tę sprawę", to Kamiński i tak by się nią zajął. Bo to jest tak solidny i uczciwy człowiek. Oczywiście premier nigdy tak nie sugerował i nawet nie zakładał, że mógłby tak zrobić. Zrobiliśmy też olbrzymi krok w celu oczyszczenia państwa pod względem bezpieczeństwa państwowego. Wywiad i kontrwywiad działają również zdecydowanie lepiej. Natomiast oczywiście do zrobienia jest jeszcze bardzo dużo, dlatego prosimy wyborców o możliwość dalszego rządzenia Polską.
Ucieka Pan od odpowiedzi na moje pytanie. Przypomnę, że pytałem o ustawę lustracyjną, w pierwszej wersji niemal idealną, przyjętą przez parlament, wreszcie ograniczoną nowelami prezydenta Kaczyńskiego i kuriozalną decyzją Trybunału Konstytucyjnego.
- Tę sprawę trzeba wreszcie zamknąć. W przyszłym parlamencie do tych kwestii wrócimy.
Słowo się rzekło, z tej obietnicy będziemy PiS pewnie rozliczać za jakiś czas. Mówił Pan o sukcesach CBA. Zatrzymanie posłanki Sawickiej nazywane jest "politycznym", a sprawa "doktora G." nadal budzi olbrzymie wątpliwości. Wszystko wskazuje na to, że usłyszy on jedynie zarzuty korupcyjne.
- Ta sprawa nie jest jeszcze skończona, natomiast to, z jaką siłą został zaatakowany minister Zbigniew Ziobro, świadczy o niebywałych pokładach strachu, jakie osoba ministra Ziobry budzi w niektórych środowiskach. W niektórych środowiskach "doktor G." stał się symbolem represji i prześladowań w IV RP, tymczasem wszyscy mieliśmy okazję zobaczyć, że osobą świętą to on nie był.
Politycy SLD krytykowali rozwiązanie WSI, teraz dostali kolejny argument: zamach na ambasadora Pietrzyka i bomba pod polską ambasadą w Iraku. Czy nowe służby kontrwywiadowcze nie zabezpieczają w sposób odpowiedni polskich placówek dyplomatycznych?
- Panie redaktorze, jeden ze znanych polityków PO od razu powiedział, że zamach na pana ambasadora Pietrzyka był najlepszym przykładem na to, iż wojskowy kontrwywiad nie działa właściwie, tymczasem ten doświadczony polityk nie sprawdził, że pana ambasadora chroniły cywilne służby specjalne. I to warto w kontekście ataków na kontrwywiad wojskowy podkreślić. Kontrwywiad wojskowy dobrze działa, Polska nie robi błędów w Iraku. Natomiast dziwne jest to, że wiele osób tęskni za WSI. Jeżeli ktoś uważa, iż państwu polskiemu lepiej by się przysłużyli oficerowie kształceni w Moskwie, to ja się z tym nie zgadzam.
Doradza Pan na co dzień premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu. Obserwując jego zachowania, wypowiedzi, widać, że jego image się zmienia. To Pana wpływ czy raczej rady specjalistów od public relations?
- W 90 proc. to zasługa premiera. Jego woli współpracy, chęci zmian. To, że premier ubiera się dużo bardziej elegancko niż przed laty, zachowuje się dostojnie, jest jego decyzją, jest premierem, jest mężem stanu i wie, że już nie reprezentuje tylko jednej partii politycznej, ale całą Polskę. Zmiany są jego zasługą, my tam może dorzuciliśmy jedynie mały kamyczek do całości.
Z punktu widzenia rzecznika prasowego: czym się różnią wizerunki Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska?
- Jarosław Kaczyński jest człowiekiem, który nie robi niczego na pokaz, ma swoją zaplanowaną wizję rozwoju kraju i bardzo konsekwentnie ją realizuje. Jest człowiekiem, który kieruje się wyłącznie patriotyzmem. Natomiast mam wrażenie, że u Donalda Tuska wizja, jakiej chce Polski, jest nie do końca jasna. Zastanawiam się, czy PO, gdyby miała możliwość władzy, dokładnie wiedziałaby, co chce robić.
Ale Donald Tusk też się zmienia. Kampania wyborcza jego ugrupowania, w przeciwieństwie do tej z 2005 r., jest pełna agresji. Niedawno porównał Jarosława Kaczyńskiego do Jerzego Urbana.
- To bardzo ciekawe, zwłaszcza w kontekście tego, że w momencie utworzenia koalicji PO - LiD Donald Tusk wejdzie w sojusz z Piotrem Gadzinowskim, współpracownikiem Jerzego Urbana w tygodniku "Nie". Nie chcę też już wypominać, że przecież Jerzy Urban poparł Donalda Tuska w wyborach prezydenckich w 2005 roku. O takich rzeczach się zapomina, ale to są fakty. Porównanie premiera Kaczyńskiego do Urbana jest bardzo krzywdzące i całkowicie nietrafione. Natomiast niedobrym sygnałem jest fakt, że agresja PO zastąpiła merytoryczne argumenty, dyskusję o faktach. Kiedyś zapytałem osobę doskonale zorientowaną w polityce, czy może wymienić pięciu ministrów "gabinetu cieni" Platformy Obywatelskiej. Przecież minęły już prawie dwa lata od czasu, kiedy politycy Platformy z tryumfem poinformowali na konferencji prasowej o utworzeniu owego gabinetu, który miał przedstawiać alternatywne wobec rządowych rozwiązania w istotnych kwestiach. I po dwóch latach od utworzenia "gabinetu cieni" osoba obeznana z polityką nie potrafiła ich wymienić. Minęło tyle miesięcy i z tamtej strony prawie nic nie zaprezentowano. "Gabinet cieni", który miał być propozycją alternatywną, miał być symbolem merytoryczności Platformy Obywatelskiej, się nie udał. I to niestety jest symboliczny przykład dwuletniej działalności PO w Sejmie.
Jak to? Przecież ugrupowanie Donalda Tuska zdołało przedstawić szeroko przez siebie nagłośniony raport o mediach publicznych.
- Raport, o którym Pan mówi, nie był trafny. Zresztą został on skrytykowany również przez przedstawicieli innych mediów, nie tylko samych zainteresowanych. Jak pamiętam, bardzo długo żaden polityk PO nie chciał się pod tym raportem podpisać. To ciekawe zachowanie - ujawniają raport, ale nikt nie chce się pod nim podpisać, to w polityce niespotykane.
Swój udział w rywalizacji parlamentarnej zaczyna Pan od ziemi kaliskiej. Jak rozwiązać problemy mieszkańców południowej Wielkopolski? To jednak region dotknięty - jak na bogatą Wielkopolskę - dość wysokim bezrobociem.
- Bezrobocie w południowej Wielkopolsce nie jest już tak wielkim problemem. Tam jest dużo pozytywnych, wartościowych inicjatyw gospodarczych. Natomiast problemem na pewno jest kwestia infrastruktury. To punkt numer jeden. Ja bardzo starałem się, żeby droga S5, tak istotna dla mieszkańców Leszna, znalazła się w programie działań podstawowych rządu, i udało się. Udało się w stosunkowo krótkim czasie przyjąć do realizacji rzecz, której nie zrobiono przez lata. I bardzo się cieszę, bo to po mnie zostanie, niezależnie od tego, jak ułoży się moja "polityczna kariera". Czas na kolejne inicjatywy. Planuję pracę choćby nad drogami S-11 i S-12.
W tej chwili jeżdżę po regionie, spotykam się z ludźmi i proszę ich o zgłaszanie konkretnych problemów. Chcę być posłem, który będzie pomagał regionowi, a to, że jestem współpracownikiem premiera i jestem w kręgach rządowych, zwiększa moje możliwości działania.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-10-12
Autor: wa